Zaczelam czolgac sie do niej na rekach i kolanach. To wydawalo mi sie wlasciwe. Musialam blagac ja o wybaczenie. Potrzebowalam wybaczenia. Jakze inaczej mozna stanac w obliczu bogini, jesli nie na kleczkach?
Nie. Cos bylo nie tak. Ale co? Powinnam prosic boginie o wybaczenie. Powinnam oddac jej czesc, uczynic wszystko, co mi rozkaze. Nie. Nie.
– Nie – wyszeptalam. – Nie.
– Podejdz do mnie, moje dziecko. – Jej glos byl niczym wiosna po dlugiej mroznej zimie. Sprawil, ze otworzylam sie w srodku. Zrobilo mi sie cieplo. Poczulam, ze nie jestem sama.
Wyciagnela do mnie szczuple, blade rece. Bogini pozwoli mi sie objac. Zdumiewajace. Dlaczego pelzalam po podlodze? Dlaczego do niej nie pobiegne?
– Nie. – Trzasnelam piesciami w posadzke. Zabolalo, ale to nie wystarczylo. – Nie! – Walnelam piesciami raz jeszcze, mocniej. Poczulam nieprzyjemne mrowienie, a potem zdretwiala mi reka. – NIE! – Tluklam piesciami w podloge, az rozbilam je do krwi. Bol byl przejmujacy, prawdziwy, moj. Wrzasnelam. – Wynos sie z mojego umyslu, ty suko!
Przykucnelam zdyszana, przykladajac obie rece do brzucha. Tetno mialam zabojcze. Czulam je az w gardle. Nie moglam oddychac. Owladnal mna gniew, czysty i ostry. W mig przegonil ze mnie mroczne cienie umyslu Nikolaos.
Lypnelam na nia gniewnie. Gniew, a pod nim strach. Nikolaos zalala moj umysl niczym ocean wnetrze muszli, wypelniajac mnie i oprozniajac. Musialaby doprowadzic mnie do obledu, aby mnie zlamac, ale mogla tego dokonac. A ja nie bylam w stanie sie przed nia obronic.
Spojrzala na mnie z gory i zasmiala sie tym swoim melodyjnym, dzwiecznym smiechem.
– Och, widze, ze znalezlismy cos, czego boi sie nasza animatorka. Tak. Znamy twoja tajemnice. – Glos miala spiewny i mily dla ucha. Znow byla mala dziewczynka.
Nikolaos uklekla przede mna, podwijajac niebieska sukienke pod kolana. Jak prawdziwa dama. Zgiela sie w pasie, aby spojrzec mi w oczy.
– Ile mam lat, animatorko?
Zaczelam dygotac. Szok. Zeby mi szczekaly, jakbym umierala z wyziebienia, i moze faktycznie tak bylo. Z trudem przez zacisniete zeby wychrypialam:
– Tysiac. Moze wiecej.
– Miales racje, Jean-Claude. Jest dobra. – Zblizyla swoja twarz do mojej. Pragnelam odepchnac ja od siebie, ale za zadne skarby nie chcialam jej dotknac.
Znow sie zasmiala, wysoko, dziko, przerazliwie czysto. Gdybym nie byla w tak kiepskim stanie, krzyknelabym lub moze splunelabym jej w twarz.
– Doskonale, animatorko. Widze, ze sie rozumiemy. Zrobisz, czego od ciebie zadam, albo obiore twoj umysl warstwa po warstwie, jak cebule. – Czulam na twarzy jej oddech, gdy szepnela z rozbawieniem, chichoczac jak dziecko: – Wierzysz, ze moglabym to zrobic, prawda?
Wierzylam.
12
Chcialam splunac w to gladkie, blade oblicze, ale obawialam sie tego, co moglaby mi za to zrobic. Kropla potu powoli splynela mi po twarzy. Chcialam obiecac jej wszystko, czego tylko zechce, aby tylko juz nigdy wiecej mnie nie dotknela. Nikolaos nie musiala rzucac na mnie uroku, wystarczylo mnie przestraszyc. A ona mnie przerazala. Byla w stanie kontrolowac mnie dzieki trwodze, jaka we mnie wzbudzala.
I na to wlasnie liczyla. Nie moglam na to pozwolic.
– Zlaz… ze… mnie – wychrypialam.
Zasmiala sie. Miala cieply oddech pachnacy mieta. Mietowki. Ale gdzies tam, w glebi, czuc bylo cos jeszcze, slaby, lecz wyczuwalny odor swiezej krwi. Starej smierci. Niedawnego morderstwa.
Juz nie dygotalam.
– Twoj oddech cuchnie krwia – warknelam.
Cofnela sie energicznie, unoszac dlon do ust. Byl to tak ludzki gest, ze mimowolnie wybuchnelam smiechem. Jej sukienka musnela moja twarz, gdy sie podniosla. Jedna mala obuta stopka kopnela mnie w piers.
Kopniak byl tak silny, ze poturlalam sie w tyl; przeszyl mnie silny, palacy bol, stracilam oddech. Po raz drugi tej nocy nie moglam oddychac. Lezalam na brzuchu, przelykajac sline i usilujac zlapac powietrze. Bolalo. Nie slyszalam, aby cos we mnie peklo. A po takim kopniaku moglam cos sobie zlamac.
Uslyszalam nad soba grzmiacy, gniewny glos.
– Zabierzcie ja stad, zanim sama ja zabije.
Bol przerodzil sie w ostre cmienie. Moglam wreszcie nabrac tchu. Mimo to wciaz bolalo. Klatke piersiowa mialam scisnieta i czulam sie, jakbym lykala plynny olow.
– Ani kroku dalej, Jean.
Jean-Claude odsunal sie od sciany i znieruchomial wpol drogi do mnie. Nikolaos unieruchomila go jednym ruchem delikatnej, malej, bialej raczki.
– Slyszysz mnie, animatorko?
– Tak – odparlam zduszonym glosem. Trudno mi bylo mowic, mialam scisniete gardlo.
– Zlamalam ci cos? – spytala spiewnym, cichym glosikiem.
Zakaslalam, usilujac odchrzaknac, ale bol w gardle byl zbyt silny. Skulilam sie, przyjmujac pozycje plodowa, az troche zelzal.
– Nie.
– Szkoda. Ale przypuszczam, ze to spowolniloby bieg wydarzen albo nawet uczyniloby cie dla nas bezuzyteczna. – Wydawalo sie, ze to ostatnie rowniez brala pod uwage. Co by ze mna zrobila, gdyby cos mi zlamala? Wolalam nie wiedziec.
– Policja wie tylko o czterech zabitych wampirach. A bylo jeszcze szesc zabojstw.
Ostroznie nabralam powietrza.
– Dlaczego zatajono to przed policja?
– Moja droga animatorko, wsrod nas jest wielu, ktorzy nie ufaja prawom ludzi. Wiemy cos niecos o rownosci praw smiertelnikow wobec nieumarlych. – Usmiechnela sie i znow w jej policzkach pojawily sie doleczki. – Jean- Claude byl piatym w kolejnosci pod wzgledem mocy wampirem w tym miescie. Teraz jest trzecim.
Spojrzalam na nia, spodziewajac sie zobaczyc usmiech i uslyszec, ze to byl tylko zart. Wciaz sie usmiechala, niezmiennie, jak woskowa lalka. Czy oni wszyscy mieli mnie za idiotke?
– Cos zabilo dwoch wampirzych mistrzow? Potezniejszych od… – musialam przelknac sline, zanim dokonczylam -…Jean-Claude’a?
Jej usmiech poszerzyl sie, blysnal kiel.
– Szybko orientujesz sie w sytuacji. Przyznaje. Moze to nieznacznie zlagodzi kare Jean-Claude’a. Wiesz, ze to on cie nam polecil?
Pokrecilam glowa i spojrzalam na niego. Nie poruszyl sie, nawet nie oddychal. Tylko na mnie patrzyl. Jego ciemnoniebieskie oczy, mroczne jak niebo noca, wydawaly sie palac z goraczki. Wciaz jeszcze sie nie pozywil. Dlaczego nie pozwalala mu zaspokoic glodu?
– Czemu ma zostac ukarany?
– Martwisz sie o niego? – W jej glosie pobrzmiewalo drwiace zdziwienie. – Prosze, prosze, mam wrazenie, ze gniewasz sie na niego, ze wciagnal cie w te kabale. Zgadza sie?
Patrzylam na niego przez chwile. I tedy zrozumialam, co malowalo sie w jego oczach. To byl strach. Bal sie Nikolaos. Wiedzialam, ze jesli w tym pokoju mialam jakiegos sprzymierzenca, to byl nim wlasnie Jean-Claude. Strach wiaze silniej niz milosc czy nienawisc i dziala znacznie szybciej.
– Nie – odparlam.
– Nie, nie – wycedzila z emfaza jak krnabrne dziecko.
– Swietnie. – Niespodziewanie znizyla glos, w jej tonie pojawil sie zar i wscieklosc. – Dostaniesz od nas prezent, animatorko. Mamy swiadka drugiego morderstwa. Byl przy smierci Lucasa. Opowie ci o wszystkim, co widzial, nieprawdaz, Zachary?