Poczulam sie, jakbym skopala niewinne szczenie. Phillip odetchnal gleboko i usiadl na kanapie. Splotl dlonie miedzy kolanami. Usiadlam przy nim, obciagajac starannie spodnice.
– Chyba nie dam rady – wyszeptal.
Dotknelam jego ramienia. Caly dygotal, te dreszcze ani troche mi sie nie spodobaly. Nie zdawalam sobie sprawy, ile bedzie kosztowac go przyjscie tutaj, i wlasnie to sobie uswiadomilam.
– Mozemy wyjsc w kazdej chwili – rzeklam.
Odwrocil sie bardzo wolno i spojrzal na mnie.
– Co chcesz przez to powiedziec?
– Ze nie musimy tu zostawac.
– Wyszlabys stad, nie uzyskawszy zadnych informacji, tylko dlatego, ze ja mam z soba problemy? – zapytal.
– Powiedzmy, ze bardziej mi sie podobasz jako ostry flirciarz. Zachowujesz sie, jakbys bral to wszystko piekielnie serio i wprawiasz mnie tym samym w niemale zaklopotanie. Jezeli nie dajesz rady, po prostu stad chodzmy i juz.
Zaczerpnal gleboki oddech, po czym wypuscil powietrze i zatrzasl sie jak pies po wyjsciu z wody.
– Dam rade. Jesli mam tu cokolwiek do powiedzenia, to powiem, ze wytrzymam. Teraz przynajmniej mam wybor.
Teraz to ja na niego spojrzalam.
– Dlaczego wczesniej nie miales nic do powiedzenia? O jakim wyborze mowisz?
Odwrocil wzrok.
– Po prostu uznalem, ze jesli naprawde tak bardzo ci zalezy na przyjsciu na te impreze, to musze cie tutaj przyprowadzic.
– Nieprawda. Nie to miales na mysli. – Dotknelam jego twarzy i zmusilam, aby na mnie spojrzal. – Ktos wydal ci rozkaz, abys spotkal sie ze mna tamtego dnia, prawda? Nie chodzilo tylko o wyciagniecie ode mnie informacji na temat Jean-Claude’a, mam racje?
Oczy mial rozszerzone i czulam pod palcami jego puls.
– Czego sie boisz, Phillipie? Kto wydaje ci rozkazy?
– Anito, prosze, nie moge…
Opuscilam dlon na podolek.
– Jakie otrzymales rozkazy, Phillipie?
Przelknal sline, widzialam, jak jego jablko Adama unioslo sie i opadlo.
– Mam nad toba czuwac, dopilnowac, abys byla bezpieczna, to wszystko.
Jego puls ponizej zasinialego miejsca ukaszenia na szyi przyspieszyl tempa. Oblizal nerwowo wargi, to nie byl uwodzicielski gest. Klamal. Pytanie brzmialo, do jakiego stopnia klamal i czego dotyczylo klamstwo?
Uslyszalam dochodzacy z korytarza rozkoszny glos Madge. Zachowywala sie jak na dobra gospodynie przystalo. Wprowadzila do salonu dwie osoby. Jedna z nich byla kobieta o krotkich kasztanowych wlosach i z przesadnie nalozonym makijazem, wygladala, jakby umazala sobie powieki zielona kreda. Druga byl Edward, usmiechniety, czarujacy, jedna reka obejmujacy Madge w talii. Gdy wyszeptal jej cos do ucha, odpowiedziala glosnym, gardlowym smiechem.
Zamarlam na moment. To bylo tak nieoczekiwane, ze zamienilam sie w slup soli. Gdyby teraz wyjal pistolet, moglby mnie sprzatnac, gdy tak siedzialam w calkowitym bezruchu, z rozdziawionymi ustami. Co on tu robil, u licha?
Madge poprowadzila pare nowo przybylych w strone baru. Edward spojrzal na mnie przez ramie, posylajac mi cien usmiechu, przy ktorym jego niebieskie oczy wydaly sie puste jak oczy lalki.
Wiedzialam, ze moje dwadziescia cztery godziny jeszcze nie minely. Po prostu wiedzialam. Edward postanowil poszukac Nikolaos na wlasna reke. Czy nas sledzil? A moze odsluchal wiadomosc od Phillipa na mojej automatycznej sekretarce?
– Co sie stalo? – spytal Phillip.
– Co sie stalo? – powtorzylam. – Przyjmujesz od kogos rozkazy, zapewne od jakiegos wampira… – A w myslach dodalam „A tymczasem na impreze wparowuje Smierc we wlasnej osobie, udajaca dziwolaga i poszukujaca Nikolaos”. Edward mogl jej szukac tylko z jednego powodu. Aby ja zabic, o ile tylko zdola.
Coz, byc moze as wsrod zabojcow znajdzie w koncu godnego siebie przeciwnika. Zawsze chcialam byc przy tym, kiedy Edward wreszcie poniesie porazke. Chcialam zobaczyc ofiare, ktora okaze sie dla Edwarda zbyt trudna do pokonania. Widzialam te ofiare, i to z bliska. Gdyby Edward i Nikolaos spotkali sie i wampirzyca zaczelaby podejrzewac, ze przylozylam do tego reke… cholera. Cholera, cholera, cholera.
Powinnam wydac jej Edwarda. Badz co badz grozil mi i z pewnoscia nie rzucal slow na wiatr. Byl gotow torturowac mnie, aby zdobyc potrzebne informacje. Czy bylam mu cos winna? Mimo to nie moglam i nie chcialam tego zrobic. Zaden czlowiek nie powinien wydawac drugiego potworom. Niezaleznie z jakiego powodu.
Monica zlamala te zasade i gardzilam nia za to. Mysle, ze bylam dla Edwarda osoba, ktora od biedy moglby okreslic mianem swojej przyjaciolki. Jedynej jaka mial. Osoba, ktora wie, kim jestes i czym sie zajmujesz, a mimo to cie lubi. Lubilam go pomimo, a moze wlasnie dlatego, ze byl tym, kim byl. Czy lubilam go, mimo iz wiedzialam, ze zabilby mnie, gdyby musial? Tak. Nawet pomimo tego. Z pozoru to moze sie wydawac absurdalne jednak nie moglam zaprzatac sobie glowy moralnoscia Edwarda. Jedyna osoba, o ktora powinnam sie martwic, bylam ja. Jedynymi moralnymi dylematami, ktore moglam rozwiazac, byly moje wlasne. Patrzylam, jak Edward caluje sie z Madge. Byl lepszym aktorem ode mnie. A takze lepszym klamca.
Ale nie zamierzalam go wydac i Edward zdawal sobie z tego sprawe. Na swoj sposob on takze mnie znal. Mogl postawic swoje zycie na moja niezaleznosc i to mnie wkurzalo. Nie znosze byc wykorzystywana. Moja cnota stala sie kara sama w sobie. Ale moze, choc jeszcze nie wiedzialam jak, zdolam wykorzystac Edwarda, tak jak on wykorzystal mnie. Moze zrobie uzytek z faktu, ze nie mial za grosz honoru, tak jak on pogrywal teraz na moim honorze.
Coz, perspektywy byly nader kuszace.
26
Kasztanowowlosa kobieta towarzyszaca Edwardowi podeszla do kanapy i usiadla Phillipowi na kolanach. Zachichotala i oplotla go za szyje ramionami, delikatnie wymachujac nogami. Jej dlonie nie zaczely bladzic coraz nizej ani nie probowala go rozebrac. Noc zapowiadala sie ciekawie. Edward podazal za kobieta jak jasnowlosy cien. W reku trzymal drinka, a jego twarz rozjasnial szeroki usmiech.
Gdybym go nie znala, nie powiedzialabym, ze jest niebezpieczny. Edward kameleon. Przysiadl na podlokietniku kanapy, za kobieta, jedna reka gladzac ja po ramieniu.
– Anito, poznaj Darlene – rzekl Phillip.
Skinelam glowa. Darlene zachichotala i zamajtala nogami.
– To Teddy. Czyz nie jest wspanialy?
Teddy? Wspanialy? Wysililam sie na usmiech, a Edward pocalowal ja w szyje. Wtulila glowe w jego piers, w dalszym ciagu wiercac sie na kolanach Phillipa. Nie ma to jak dobra koordynacja.
– Daj mi posmakowac. – Darlene skubnela zebami dolna warge.
Oddech Phillipa stal sie urywany.
– Dobrze – powiedzial.
Watpilam, aby to moglo mi sie spodobac. Darlene ujela jego ramie oburacz i podniosla do ust. Wycisnela delikatny pocalunek na jednej z licznych blizn, po czym zsunela sie z kolan Phillipa i uklekla u jego stop, przez caly czas trzymajac go za reke. Spodnica zahaczyla o jego kolana i uniosla sie powyzej jej bioder. Miala na sobie czerwone koronkowe majteczki i pas w tym samym kolorze. Nie ma jak odpowiedni dobor barw.
Miesnie twarzy Phillipa zwiotczaly. Patrzyl na nia, gdy podnosila jego reke do ust. Maly rozowy jezyczek polizal jego reke, stalo sie to bardzo szybko, pojawil sie, musnal skore i znikl.
Spojrzala na Phillipa, jej oczy byly ciemne i pelne. Musialo sie jej spodobac to, co zobaczyla, bo zaczela lizac jego blizny, delikatnie, jedna po drugiej; wygladala jak kot spijajacy smietane. Ani na chwile nie spuszczala z niego wzroku.