– Cholera, potrafisz zadzialac jak soczewka?
– Robilam to juz kiedys. – Dwukrotnie. Dwa razy z ta sama osoba. Z kims, kto byl moim opiekunem i nauczycielem. To on wprowadzil mnie w arkana sztuki animacji. Nigdy dotad nie probowalam tego z nieznajomym.
Znizyl glos do szeptu.
– Jestes pewna, ze chcesz to zrobic?
– Ocalic cie? – spytalam.
– Polaczyc nasza moc – odparl.
Theresa podeszla do nas, kolyszac biodrami.
– Dosc tego, animatorko. On nie jest zdolny dokonac tego, czego zadamy, wiec musi za to zaplacic. Odejdz stad natychmiast albo zmusimy cie, abys przylaczyla sie do naszej… uczty.
– A macie miod i wino? – spytalam.
– O czym ty mowisz?
– No wiesz, w kazdej porzadnej bajce na koncu jest uczta, a narrator mowi „I ja tam bylem, miod i wino i pilem”. Dlatego pytam, czy macie to, co trzeba.
– Jestes szalona.
– Nie ty pierwsza mi to mowisz.
– Chcesz umrzec? – spytala.
Podnioslam sie bardzo wolno i poczulam, ze cos we mnie narasta. Przekonanie, graniczace z absolutna pewnoscia, ze ta wampirzyca nie stanowi dla mnie zadnego zagrozenia. Moze to glupie, ale bylo we mnie realne i bardzo mocne.
– Moze ktos mnie zabije, zanim to wszystko sie skonczy – wycedzilam i postapilam naprzod, a ona cofnela sie zdezorientowana. – Ale to nie bedziesz ty, Thereso.
Nieomal czulam w ustach jej puls. Czyzby sie mnie bala? Czy popadalam w obled? Wlasnie postawilam sie stuletniej wampirzycy, a ona cofnela sie przede mna. Bylam zdezorientowana, nieomal krecilo mi sie w glowie, jakby rzeczywistosc ulegla zakloceniu, przed ktorym nikt mnie nie ostrzegl.
Theresa odwrocila sie do mnie plecami, dlonie zacisnela w piesci.
– Ozywcie tego trupa, animatorzy, albo na cala przelana przeze mnie krew obiecuje, ze zabije was oboje.
Chyba nie zartowala. Otrzasnelam sie jak pies po wyjsciu z glebokiej wody. Mialam do zalatwienia tuzin wyglodnialych wampirow i jednego stuletniego nieboszczyka do zywienia. Moglam rozprawic sie z milionem spraw na raz. Milion i jedna przekraczaly moje skromne mozliwosci.
– Wstawaj, Zachary – rzeklam. – Pora wziac sie do roboty.
Podzwignal sie z ziemi.
– Nigdy dotad nie probowalem ogniskowac mocy. Bedziesz musiala powiedziec mi, co mam robic.
– Nie ma sprawy – odparlam.
28
Koza lezala na boku. Odsloniety bialy kregoslup blyszczal w swietle ksiezyca. Krew z glebokiej rany wciaz jeszcze wsaczala sie w ziemie. Oczy zwierzecia byly szklane i niewidzace, jezyk wysunal sie z pyska.
Im starszy zombi, tym wieksza musiala byc ofiara. Wiedzialam o tym i dlatego, jezeli to tylko mozliwe, staralam sie unikac ozywiania starszych trupow. Stuletnie zwloki to praktycznie sam kurz. No i przy odrobinie szczescia pare kawalkow kosci. Aby powstac z grobu, musza odtworzyc swoje ciala. Zeby tego dokonac, musisz dysponowac naprawde wielka moca.
Problem w tym, ze wiekszosc animatorow nie jest w stanie ozywiac starych trupow, liczacych sobie sto i wiecej lat. Ja moglam. Ale nie chcialam. Bert i ja dlugo rozmawialismy o moich preferencjach. To byla robota za co najmniej dwadziescia tysiecy dolarow. Watpilam, abym dzisiejszej nocy otrzymala zaplate za swoj trud, chyba zebym przelozyla na pieniadze fakt pozostania przy zyciu i mozliwosc doczekania kolejnego switu. Tak, to chyba byla odpowiednia zacheta. A wiec do pracy. Aby doczekac kolejnego switu.
Zachary podszedl, aby stanac obok mnie. Zdjal podarta koszule. Stal przy mnie blady i chudy jak szczapa. Jego twarz byla bialo-czarna, w policzkach niemal zialy dziury.
– Co dalej? – zapytal.
Truchlo kozy lezalo wewnatrz krwawego kregu, ktory nakreslil wczesniej – to dobrze. – Przynies do kregu wszystko, co moze sie nam przydac.
Zjawil sie po chwili z dlugim mysliwskim nozem i pokaznym slojem masci roztaczajacym slaba poswiate. Jezeli o mnie chodzi, wolalam maczete, ale noz byl wielki, gorna krawedz mial zabkowana i blyszczacy trojkatny czubek. Byl ostry i czysty. Punkt dla Zachary’ego.
– Nie mozemy zabic kozy dwukrotnie – powiedzial. – Czego uzyjemy?
– Nas samych – odparlam.
– O czym ty mowisz?
– Utoczymy troche naszej wlasnej krwi, tyle ile bedzie potrzeba.
– Utrata krwi moze cie nazbyt oslabic, kto wie, czy po tym wszystkim bedziesz w stanie kontynuowac.
Pokrecilam glowa.
– Krag krwi zostal juz nakreslony. Wystarczy go ponownie zaakcentowac, nie musimy go odtwarzac.
– Nie rozumiem.
– Nie mam czasu, by tlumaczyc ci zagadnienia natury metafizycznej. Kazde zranienie to mala smierc. Wzmocnimy krag mniejsza smiercia i reaktywujemy go.
Pokrecil glowa.
– W dalszym ciagu nie rozumiem.
Wzielam gleboki oddech i nagle uswiadomilam sobie, ze nie potrafie mu tego wytlumaczyc. To troche tak, jakbym miala wyjasnic komus zasade oddychania. Da sie rozlozyc te czynnosc na etapy, ale aby naprawde pojac, czym ona jest, trzeba poczuc ja samemu.
– Pokaze ci, o co mi chodzi.
Jezeli nie czul tej czesci rytualu, nie rozumial jej bez slow, reszta i tak nie wypali.
Siegnelam po noz. Zawahal sie, ale podal mi go rekojescia do przodu. Byl troche za ciezki, ale nie przeznaczono go do rzucania. Zaczerpnelam powietrza i przylozylam ostrze do lewego przedramienia, ponizej blizny po oparzeniu.
Jedno szybkie pociagniecie i poplynela krew, ciemna, zyciodajna. Poczulam pieczenie, bylo silne, natychmiastowe. Wypuscilam powietrze i oddalam noz Zachary’emu.
Przeniosl wzrok ze mnie na olbrzymi noz.
– Zrob to, skalecz sie w prawe ramie, postapimy zgodnie z zasada lustrzana – powiedzialam.
Skinal glowa i szybko chlasnal sie po prawym przedramieniu. Sapnal glosno. Zabrzmialo to niemal jak westchnienie.
– Ukleknij przy mnie. – Osunelam sie na kolano, a on zrobil to samo, powtarzajac moj gest jak lustrzane odbicie. Ten facet umial wykonywac polecenia, to dobrze.
Zgielam lewa reke w lokciu i unioslam tak, ze moje palce znalazly sie na wysokosci glowy, a lokiec na wysokosci barku. Zachary zrobil to samo.
– Zlaczmy dlonie i zetknijmy rany na naszych przedramionach.
Zawahal sie. Nawet nie drgnal.
– Co sie stalo? – spytalam.
Pokrecil glowa, dwa szybkie ruchy, a jego dlon objela moja. Mial dluzsze przedramie niz ja, ale jakos sie nam udalo.
Jego skora w zetknieciu z moja wydawala sie nieprzyjemnie chlodna. Unioslam wzrok, ale nie udalo mi sie odczytac wyrazu jego twarzy. Nie mialam pojecia, o czym myslal. Wzielam gleboki, oczyszczajacy oddech i zaczelam.
– Oddajemy nasza krew ziemi. Zycie za smierc, smierc za zycie. Niechaj zmarli powstana, aby pic nasza krew.