– Co probowalas zrobic, animatorko?
Nie mialam pojecia. Ale ona chyba by mi nie uwierzyla.
– Zostaw ja! – Spomiedzy drzew wybiegl Phillip. – Obiecalas, ze nic jej dzisiaj nie zrobisz.
Nikolaos nawet sie nie odwrocila.
– Willie. – Wymowila tylko jego imie, ale jak na dobrego sluge przystalo, wiedzial, czego od niego oczekiwala.
Zastapil Phillipowi droge, wyciagajac do przodu reke. Chcial go zatrzymac. Phillip wyminal go zwinnie i popedzil dalej.
Willie nie mial nigdy duszy wojownika. Sila to za malo, gdy facetowi brakuje jaj.
Nikolaos dotknela mego podbrodka i odwrocila mi glowe, abym na nia spojrzala.
– Nie prowokuj mnie, abym zmusila cie do poswiecenia mi niezbednej odrobiny uwagi. Moje metody raczej nie przypadlyby ci do gustu.
Glosno przelknelam sline. Zapewne miala racje.
– Juz sie skupiam, naprawde. – Moj glos zabrzmial jak ochryply szept przytlumiony strachem. Gdybym odkaszlnela, chrzaknelabym jej prosto w twarz. To nie byl dobry pomysl.
Uslyszalam szelest krokow wsrod traw. Stlumilam w sobie chec uniesienia wzroku i spojrzenia w tamta strone.
To Nikolaos sie odwrocila. Dostrzeglam jej ruch, ale i tak wychwycilam tylko rozmyta plame. Byla piekielnie szybka. Po prostu nagle patrzyla w druga strone. Tuz przed nia stal Phillip. Willie dopadl go i zlapal za ramie, ale nie bardzo wiedzial, co ma robic dalej. Czy Williemu przyszloby do glowy, ze moglby zmiazdzyc mu reke? Szczerze w to watpilam.
Nikolaos jednak o tym pomyslala.
– Pusc go. Jesli chce podejsc jeszcze blizej, nie zatrzymuj go. – W jej glosie zawierala sie obietnica niepojetego bezmiaru bolu.
Willie cofnal sie. Phillip stal w bezruchu, spogladajac ponad Nikolaos na mnie.
– Wszystko w porzadku, Anito?
– Wroc do srodka, Phillipie. Doceniam twoja troske, ale zawarlam uklad. Ona mnie nie ugryzie.
Pokrecil glowa.
– Obiecalas, ze nic sie jej nie stanie. Przyrzeklas mi.
Znow zwracal sie wprost do Nikolaos, starajac sie bacznie unikac jej wzroku.
– I nic jej nie bedzie. Zazwyczaj dotrzymuje slowa, Phillipie.
– Nic mi nie bedzie, Phillipie. Nie chce, zebys musial przeze mnie cierpiec.
Na jego twarzy pojawil sie zbolaly wyraz. Byl wyraznie zaklopotany. Nie wiedzial, co ma robic. Opuscila go odwaga. Mimo to nie cofnal sie. Duzy punkt dla niego. Ja moglabym sie cofnac. Byc moze. Niech to cholera, Phillip zgrywal twardziela, a ja nie chcialam, aby zginal przez swoja bohaterszczyzne.
– Wycofaj sie, Phillipie, prosze! Odejdz stad.
– Nie – rzucila Nikolaos. – Jezeli uwaza sie za dzielnego, pozwol mu sie wykazac.
Phillip rozluznil i zacisnal palce, jakby probowal cos pochwycic.
Nikolaos nagle znalazla sie tuz przy nim. Nie dostrzeglam jej ruchu. Phillip wciaz jeszcze jej nie zauwazyl. Patrzyl w miejsce, gdzie stala przed chwila. Podbila mu nogi kopnieciem. Upadl na trawe, zaskoczony widokiem wampirzycy.
– Nie rob mu krzywdy! – zawolalam.
Biala drobna dlon wystrzelila naprzod, dotkniecie bylo prawie niedostrzegalne. Cale jego cialo zostalo cisniete w tyl. Przetoczyl sie na bok, jego twarz zalala sie krwia.
– Nikolaos, prosze! – zawolalam. Nawet postapilam dwa kroki w jej strone. Z wlasnej woli. Zawsze moglam siegnac po bron. Kule by jej nie zabily, ale moze dzieki temu dalabym Phillipowi czas na ucieczke. Zakladajac, ze moglby uciec. Ze w ogole byl jeszcze w stanie sie podniesc.
Od strony domu rozlegly sie krzyki. Meski glos ryknal:
– Zboczency!
– Co sie stalo? – spytalam.
Odpowiedziala mi Nikolaos.
– Kosciol Wiecznego Zycia przyslal swoich wiernych. – Wydawala sie odrobine rozbawiona. – Musze was niestety opuscic.
Odwrocila sie do mnie, pozostawiajac Phillipa oszolomionego na trawniku.
– W jaki sposob dostrzeglas moja blizne? – zapytala.
– Nie wiem.
– Klamiesz, zlociutka. Dokonczymy te rozmowe kiedy indziej. – I znikla, jak blady cien rozplywajacy sie wsrod drzew. Przynajmniej nie odfrunela. Chyba tego bym juz dzis nie zniosla.
Ukleklam przy Phillipie. Krwawil w miejscu, gdzie go trafila.
– Slyszysz mnie?
– Tak. – Sprobowal usiasc. – Musimy stad wiac. Wierni tego zboru sa zawsze uzbrojeni.
Pomoglam mu wstac.
– Czesto robia najazdy na imprezy dziwolagow?
– Kiedy tylko moga – odparl.
Trzymal sie dosc mocno na nogach. To dobrze. Daleko bym go nie doniosla.
– Wiem, ze nie powinienem tego proponowac, ale odprowadze was do auta – rzekl Willie. Wytarl dlonie w spodnie. – Podwieziecie mnie?
Nie zdolalam sie powstrzymac. Wybuchnelam smiechem.
– Nie mozesz zniknac jak pozostali?
Wzruszyl ramionami.
– Jeszcze nie umiem.
– Och, Willie – westchnelam. – Dobra, wynosmy sie stad.
Usmiechnal sie do mnie. Dzieki temu, ze moglam mu spojrzec w oczy, wydal mi sie prawie ludzki. Phillip nie zaoponowal przeciwko towarzystwu wampira. Czy w ogole moglam sie tego spodziewac? Na co ja liczylam?
Od strony domu rozlegly sie kolejne krzyki.
– Ktos wezwie gliny – rzekl Willie.
Mial racje. Nie zdolalabym tego wszystkiego wyjasnic, przytrzymalam sie ramienia Phillipa i wzulam buty.
– Gdybym wiedziala, ze przyjdzie nam dzisiaj uciekac przed szajbnietymi fanatykami, zalozylabym nike’i – stwierdzilam.
Nie puscilam reki Phillipa, dopoki nie przeszlismy przez zoledziowe pole minowe. Nie chcialam zwichnac sobie kostki. To nie byl wlasciwy moment.
Dotarlismy do zwirowego podjazdu, gdy z domu wybiegly trzy postacie. Jedna z nich trzymala palke. Dwie byly wampirami. Te nie potrzebowaly broni. Wyjelam z torebki pistolet i opuscilam dlon do boku, przeslaniajac bron rabkiem spodnicy. Dalam Phillipowi kluczyki od samochodu.
– Uruchom woz, ja bede was oslaniac.
– Nie umiem prowadzic – odparl.
Zapomnialam.
– Cholera!
– Ja to zrobie. – Willie wzial ode mnie kluczyki. Nie zaoponowalam.
Jeden z wampirow ruszyl w nasza strone, syczac i rozkladajac szeroko rece. Moze chcial nas wystraszyc, a moze zamierzal sie z nami porachowac. Mialam dosc jak na jedna noc. Odbezpieczylam bron, przeladowalam i strzelilam w ziemie tuz obok niego.
Zawahal sie, omal nie runal.
– Kule nie moga mnie zranic, smiertelniczko.
Pod drzewami cos sie poruszalo. Nie wiedzialam, czy to przyjaciele czy wrogowie i w sumie bylo mi to obojetne. Nadchodzily wampiry. To byla dzielnica willowa. Kule moga przeleciec kawal drogi, zanim w cos trafia. Wolalam nie ryzykowac.
Unioslam dlon, wymierzylam i wypalilam. Kula trafila go w brzuch. Zgial sie w pol i jeknal z bolu. Wydawal