sie mocno zdziwiony tym, co go spotkalo.
– Mam kule powlekane srebrem, pijawko.
Willie ruszyl w strone auta. Phillip wciaz byl niezdecydowany, czy ma pojsc za nim, czy pomoc mi.
– Idz, Phillipie, pospiesz sie.
Drugi wampir probowal zajsc nas z boku.
– Ani kroku dalej – ostrzeglam. Wampir znieruchomial. – Jeden falszywy ruch i dostaniecie kule w leb.
– To nas nie zabije – warknal drugi wampir.
– Ale na zdrowie tez wam raczej nie wyjdzie – odparowalam.
Mezczyzna z palka zrobil krok w moja strone.
– Nie radze – zagrozilam.
Uslyszalam warkot uruchamianego silnika. Nie odwazylam sie spojrzec w strone samochodu. Zaczelam isc tylem w nadziei, ze nie potkne sie na tych cholernych obcasach. Gdybym upadla, wampiry rzucilyby sie na mnie. A wowczas ktos na pewno by zginal.
– Szybko, wsiadaj, Anito! – zawolal Phillip, wychylajac sie przez opuszczona szybe od strony pasazera.
– Przesun sie. – Zrobil to, a ja wslizgnelam sie na fotel. Mezczyzna podbiegl do auta.
– Jedz, ale juz! – Willie dal gazu, spod kol posypaly sie fontanny zwiru, a ja zatrzasnelam drzwiczki. Naprawde nie chcialam dzis nikogo zabic. Mezczyzna oslonil twarz przed sypiacym sie spod kol zwirem, a w chwile pozniej nasz woz potoczyl sie po podjezdzie. Samochod zakolysal sie dziko i w pewnej chwili omal nie walnal w drzewo.
– Zwolnij, jestesmy bezpieczni – powiedzialam.
Willie zdjal lekko noge z gazu. Odwrocil sie i usmiechnal do mnie.
– Udalo nam sie – rzucil z przejeciem.
– Taa. – Ja tez sie usmiechnelam, ale nie cieszylam sie tak jak on. Wcale nie bylam tego taka pewna.
Po twarzy Phillipa wolno, ale nieprzerwanie splywala krew. W chwile potem jego slowa potwierdzily moje niepokojace mysli.
– Jestesmy bezpieczni, ale na jak dlugo? – W jego glosie brzmialo znuzenie, rownie silne jak moje.
Poklepalam go po ramieniu.
– Wszystko bedzie dobrze, Phillipie.
Spojrzal na mnie. Jego twarz dziwnie sie postarzala. On sam sprawial wrazenie smiertelnie zmeczonego.
– Nie wierzysz w to, podobnie zreszta jak ja.
Coz moglam powiedziec? Mial racje.
30
Zabezpieczylam bron i zapielam pasy. Phillip ciezko osunal sie na siedzenie. Mial zamkniete oczy.
– Dokad? – spytal Willie.
Dobre pytanie. Chcialam pojechac do domu i przespac sie, ale…
– Trzeba cos zrobic z twarza Phillipa.
– Chcesz go zabrac do szpitala?
– Nic mi nie jest – rzekl Phillip. Mial cichy, dziwny glos.
– Smiem twierdzic, ze sie mylisz – zaoponowalam.
Otworzyl oczy i odwrocil sie, aby na mnie spojrzec. Krew sciekala mu po szyi, ciemna, blyszczaca struga lsnila w swietle latarni ulicznych.
– Zeszlej nocy ty ucierpialas o wiele bardziej – powiedzial.
Odwrocilam sie, wyjrzalam przez okno. Nie wiedzialam, co mam powiedziec.
– Ale juz sie wylizalam.
– Ja tez sie wylize.
Znow na niego spojrzalam. Patrzyl na mnie. Nie bylam w stanie odgadnac wyrazu jego twarzy, choc bardzo chcialam.
– O czym myslisz, Phillipie?
Odwrocil glowe, by spojrzec na wprost. Jego twarz skladala sie teraz wylacznie z konturu i cieni.
– O tym, ze postawilem sie mistrzyni. Zrobilem to. Zrobilem to! – W jego glosie pobrzmiewalo zuchwale cieplo. Nieujarzmiona duma.
– Byles bardzo dzielny – powiedzialam.
– Bylem, prawda?
Usmiechnelam sie i pokiwalam glowa.
– Tak.
– Nie chce wam przerywac, ale musze wiedziec, dokad mam jechac – odezwal sie Willie.
– Wysadz mnie pod Grzesznymi Rozkoszami – odparl Phillip.
– Powinienes pojsc do lekarza.
– Zajma sie mna w klubie.
– Na pewno?
Pokiwal glowa, po czym skrzywil sie i odwrocil w moja strone.
– Chcialas wiedziec, kto wydawal mi rozkazy. To byla Nikolaos. Mialas racje. Tamtego pierwszego dnia. Chciala, abym cie uwiodl.
Usmiechnal sie. Jego twarz, cala we krwi, wygladala teraz okropnie.
– Chyba nie bylem w stanie sprostac temu zadaniu.
– Phillipie… – zaczelam.
– Nie, w porzadku. Mialas racje co do mnie. Jestem chory. Nic dziwnego, ze mnie nie chcialas.
Przenioslam wzrok na Williego. Skupil sie na prowadzeniu auta, jakby od tego zalezalo jego zycie. Cholera, po smierci byl bystrzejszy niz kiedys.
Wzielam gleboki oddech i przez chwile zastanawialam sie, co mam powiedziec.
– Phillipie… Ten pocalunek… zanim mnie ugryzles. – Boze, jak mam to powiedziec? – Byl calkiem mily.
Zerknal na mnie z ukosa, ale zaraz odwrocil wzrok.
– Naprawde?
– Tak.
W samochodzie zapanowala dluga, nieprzyjemna chwila ciszy. Nie bylo slychac nic procz chrzestu opon przetaczajacych sie po asfalcie. Wokolo krolowaly swiecace slabo latarnie i wszechogarniajaca, zarloczna ciemnosc.
– Wystapienie przeciwko Nikolaos bylo jedna z najodwazniejszych rzeczy, jakie mialam okazje kiedykolwiek ogladac. A takze jedna z najglupszych – dokonczylam.
Zasmial sie gwaltownie i zaskakujaco.
– Nigdy wiecej tego nie rob. Nie chce miec twojej smierci na sumieniu.
– To by moj wybor – stwierdzil.
– Ale juz dosc tego heroizmu, dobra?
Spojrzal na mnie.
– Zalowalabys, gdybym zginal?
– Tak.
– Chyba to o czyms swiadczy.
Co chcial ode mnie uslyszec? Wyznanie nieprzemijajacej milosci czy cos rownie glupiego? Na przyklad wyznanie niesmiertelnego pozadania? Jedno i drugie byloby klamstwem. Czego ode mnie chcial? Na co liczyl? Niewiele brakowalo, abym go o to zapytala. Ostatecznie jednak nie uczynilam tego. Nie bylam az tak odwazna.