na razie do kolan, lecz jej poziom szybko sie podnosil. Gdyby dac mu jeszcze dziewiecset lat, moglby stanac do rywalizacji z Nikolaos. Rzecz jasna mnie tam nie bedzie, bym mogla zweryfikowac slusznosc mojej malej teorii.

Wstalam, a on wplynal do pokoju. Mial na sobie skromny granatowy garnitur, jasnoniebieska koszule i blekitny jedwabny krawat. Jasna koszula sprawila, ze jego oczy wygladaly jak jaja drozda. Usmiechnal sie, kanciaste oblicze rozpromienilo sie. Nie probowal zacmic mego umyslu. Malcolm potrafil sie pohamowac. Byl w tym calkiem niezly. Cala jego wiarygodnosc opierala sie na fakcie, ze nie oszukiwal.

– Milo pania widziec, pani Blake. – Nie podal mi reki, wiedzial, ze i tak bym jej nie uscisnela. – Bruce przekazal mi bardzo zastanawiajaca wiadomosc. Ma ona jakis zwiazek z zabojstwami wampirow? – Jego glos byl gleboki i kojacy jak ocean.

– Powiedzialam Bruce’owi, ze mam dowod, iz twoj zbor jest zamieszany w zabojstwa wampirow.

– Naprawde ma go pani?

– Tak – odparlam z przekonaniem. Jezeli spotkal sie z Edwardem, mialam zabojce, ktorego poszukiwalam.

– Hmm, mowi pani prawde. A jednak ja wiem, ze to nie jest prawda. – Jego glos otaczal mnie, cieply, gesty, mocny.

Pokrecilam glowa.

– Oszukujesz, Malcolmie, uzywasz swoich mocy, aby wejsc do mego umyslu. Nieladnie, oj nieladnie.

Wzruszyl ramionami, rozlozyl rece.

– Kontroluje moj zbor, pani Blake. Nikt z moich wiernych nie popelnilby czynu, ktory im pani zarzuca.

– Wczorajszej nocy zrobili nalot na impreze dziwolagow. Mieli palki. Zranili pare osob. – To ostatnie dodalam od siebie. Nie wiedzialam, czy naprawde tak bylo.

Zmarszczyl brwi.

– Istnieje nieduzy odlam naszego zboru, ktorego wyznawcy lubuja sie w przemocy. Imprezy dziwolagow, jak je pani nazywa, to Sodoma i Gomora i nalezy polozyc im kres, ale zgodnie z prawem. Mowilem o tym moim wiernym.

– Czy wymierzasz im kare, gdy sprzeniewierza sie twoim naukom? – spytalam.

– Nie jestem policjantem ani kaplanem, aby wymierzac kare. Oni nie sa dziecmi. Kazdy z nich ma swoj wlasny rozum.

– Na pewno.

– Co to mialo znaczyc? – zapytal.

– To znaczy, ze jestes mistrzem wampirow, Malcolmie. Nikt z nich nawet nie probowalby ci sie sprzeciwic. Zrobiliby wszystko, czego od nich zazadasz.

– Nie wykorzystuje mentalnych sztuczek wobec czlonkow mego zboru.

Pokrecilam glowa. Jego moc splynela po moich ramionach jak lodowata fala. Nawet sie nie staral. To tylko odrobina. Czy zdawal sobie sprawe z tego, co robil? Czy to naprawde byl tylko przypadek?

– Dwa dni przed pierwszym morderstwem spotkales sie z pewnym czlowiekiem.

Usmiechnal sie, starajac sie nie pokazywac klow.

– Spotykam sie z wieloma ludzmi.

– Wiem, jestes wrecz rozchwytywany i piekielnie popularny, ale to spotkanie powinienes pamietac. Wynajales platnego zabojce, aby zlikwidowac pare wampirow.

Obserwowalam jego twarz, ale byl zbyt dobrym graczem. Dostrzeglam w jego oczach byc moze zaniepokojenie, ale zaraz zniknelo zastapione niezmacona pewnoscia siebie.

– Pani Blake, dlaczego patrzy mi pani w oczy?

Wzruszylam ramionami.

– Dopoki nie sprobujesz rzucic na mnie uroku, to wydaje sie calkiem bezpieczne.

– Probowalem kilkakrotnie pania o tym przekonac, ale do tej pory wolala pani… nie ryzykowac. A teraz patrzy mi pani w oczy: dlaczego? – Podszedl do mnie szybko, niedostrzegalnie, rozmyta szara plama. Nawet nie wiem, kiedy w mojej dloni pojawil sie pistolet. Zrobilam to odruchowo. Bez namyslu. Instynktownie.

– O rany – mruknal.

Patrzylam na niego, gotowa wpakowac mu kule w piers, gdyby postapil jeszcze jeden krok w moja strone.

– Zostala pani przynajmniej raz naznaczona, pani Blake. Dotknal pani jakis mistrz wampirow? Kto?

Powoli wypuscilam powietrze. Nawet nie zdawalam sobie sprawy, ze wstrzymalam oddech.

– To dluga historia.

– Wierze pani. – Nagle znow pojawil sie przy drzwiach, jakby w ogole sie stamtad nie ruszal. Cholera, naprawde byl niezly.

– Wynajales zabojce, aby zlikwidowac wampiry odwiedzajace imprezy dziwolagow – wycedzilam.

– Nie – odparl. – Nie zrobilem tego.

To piekielnie deprymujace, kiedy ktos, w kogo celujesz z pistoletu, sprawia wrazenie zblazowanego.

– Wynajales zabojce.

Wzruszyl ramionami. Usmiechnal sie.

– Chyba nie spodziewa sie pani uslyszec cos innego anizeli stanowcze zaprzeczenie, prawda?

– Chyba nie. – Ale co tam, nie zaszkodzi przeciez zapytac. – Czy ktos z twojego zboru jest w jakis sposob zwiazany z zabojstwami wampirow?

Omal nie wybuchnal smiechem. W sumie nie moglam mu sie dziwic. Nikt przy zdrowych zmyslach nie odpowiedzialby „tak”, choc czasami z samego zaprzeczenia mozna wydedukowac to i owo. Dobor klamstw bywa rownie pomocny jak prawda.

– Nie, pani Blake.

– Wynajales zabojce. – To bylo stwierdzenie.

Usmiech znikl z jego twarzy jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. Patrzyl na mnie, czulam jego obecnosc jak robaki pelzajace po golej skorze.

– Pani Blake, mysle, ze juz pora, aby pani wyszla.

– Jakis czlowiek usilowal mnie dzis zabic.

– To nie moja wina.

– Mial na szyi slady dwoch wampirzych ugryzien.

Znow te blyski w oczach. Niepokoj? Moze.

– Czekal na mnie przy wejsciu do twojego kosciola. Musialam zabic go na schodach. – Drobne klamstewko, ale nie chcialam jeszcze bardziej wmieszac w to Ronnie.

Zasepil sie, pokoj wypelnila mroczna, gniewna atmosfera.

– Nic mi o tym nie wiadomo, pani Blake. Zajme sie ta sprawa.

Opuscilam bron, ale jej nie schowalam. Nie mozna zbyt dlugo trzymac kogos na muszce. Skoro ten ktos sie nie bal i nie zamierzal cie skrzywdzic, a ty nie chcialas tego kogos zabic, cala sytuacja stawala sie groteskowa i absurdalna.

– Nie badz zbyt surowy wobec Bruce’a. On niezbyt dobrze sobie radzi w trudnych sytuacjach. Nie znosi przemocy.

Malcolm wyprostowal sie, poprawil marynarke. Nerwowy gest? O rany, chyba trafilam w jego czuly punkt.

– Zajme sie ta sprawa, pani Blake. Jezeli to byl czlonek naszego zboru, jestesmy pani winni z serca plynace gorace przeprosiny.

Patrzylam na niego przez dluzsza chwile. Coz moglam na to odpowiedziec? Dziekuje? To raczej nie byloby na miejscu.

– Wiem, ze wynajales zabojce, Malcolmie. To nie przysporzyloby dobrej prasy twojemu zborowi. Mysle, ze to ty stoisz za tymi zabojstwami. Moze nie masz bezposrednio na rekach krwi tych wampirow, ale zlikwidowano je za twoja aprobata.

– Prosze, aby pani juz wyszla, pani Blake. – Mowiac te slowa, otworzyl drzwi.

Wyszlam z biura, wciaz trzymajac w dloni pistolet.

– W porzadku, pojde juz, ale nie odejde daleko.

Spiorunowal mnie wzrokiem.

Вы читаете Grzeszne Rozkosze
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату