jasna przemoc nie ma zapachu. Mimo to jest wyczuwalna, jest wszedzie dokola. Nasuwa skojarzenia z zamknietymi od dawna pokojami i butwiejacymi tkankami.
Nigdy tu nie przychodze z wlasnej woli, wylacznie w sprawach sluzbowych. Z ramienia policji. Ilez bym dala, aby towarzyszylo mi teraz kilku posterunkowych.
Tlum rozstapil sie jak Morze Czerwone. Ludzie zrobili przejscie dla Wintera, Pana Miesniaka i czym predzej jeden przez drugiego instynktownie schodzili mu z drogi. Postapilabym tak samo, ale watpilam, aby bylo mi to dane.
Winter mial na sobie klasyczny stroj silacza: kostium w czarno-biale pasy, odslaniajacy wieksza czesc jego muskularnego torsu. Pasiaste trykoty opinajace jego potezne uda zdawaly sie pulsowac w rytm pracy miesni jak druga skora. Silacz mial biceps wiekszy niz moje dwa ramiona razem wziete. Zatrzymal sie przede mna, wielki jak gora i swiadomy przewagi swego wzrostu.
– Czy cala twoja rodzina jest obrzydliwie wielka, czy tylko tobie tak sie porobilo? – spytalam.
Zmarszczyl brwi, przymruzyl powieki. Chyba nie zalapal. No trudno.
– Za mna – rozkazal. To rzeklszy, odwrocil sie i ponownie wtopil sie w tlum. Chyba spodziewal sie, ze pojde za nim jak grzeczna, mila dziewczynka. Cholera. W jednym rogu magazynu wznosil sie olbrzymi niebieski namiot. Stala przed nim kolejka ludzi, podchodzacy jeden po drugim pokazywali bilety. Jakis mezczyzna tubalnym glosem zawolal:
– Panie i panowie, juz wkrotce zaczynamy nasze przedstawienie. Kupcie bilety i wejdzcie do srodka. Zobaczcie niesamowitego wisielca. Bedziecie swiadkami egzekucji hrabiego Alcourta.
Przystanelam, zeby posluchac. Winter nie zaczekal na mnie. Na szczescie jego szerokie biale plecy nie rozplynely sie w tlumie. Musialam podbiec, by za nim nadazyc. Nie znosilam tego. Zawsze w takiej sytuacji czulam sie jak dziecko biegnace za doroslym. Jezeli mala przebiezka bedzie najgorsza rzecza, jaka mi sie dzis przytrafi, bedzie naprawde klawo.
Opodal stal olbrzymi diabelski mlyn, jego podswietlony szczyt niemal dotykal sklepienia. Mezczyzna wyciagnal w moja strone reke z pilka baseballowa.
– Niech pani sprobuje szczescia, mala panienko.
Zlustrowalam wzrokiem nagrody. Caly rzadek pluszowych zwierzakow i paskudnych laleczek. Pluszaki przewaznie przedstawialy drapiezniki, miekkie, mechate pantery, kosmate miski, cetkowane weze i wielkouche, zebate nietoperze.
Lysy facet przebrany za klowna sprzedawal bilety do gabinetu luster. Przygladal sie dzieciom wchodzacym do szklanego labiryntu. Nieomal czulam ciezar wzroku, jakim taksowal ich ciala, jakby chcial zapamietac najdrobniejszy szczegol ich budowy. Nikt prosba ani grozba nie naklonilby mnie do przejscia obok niego i wejscia w migoczacy nurt tej szklanej rzeki.
Jeszcze dalej miescil sie tunel strachu, znow klowni, krzyki, gwaltowne podmuchy powietrza. Prowadzacy do srodka metalowy chodnik uginal sie i dygotal. Maly chlopiec omal nie spadl z kladki. Matka pomogla mu wstac. Dlaczego rodzice przyprowadzali dzieci do tego przerazajacego miejsca?
To zabawne, ale byl tu nawet nawiedzony dom. Jak dla mnie lekka przesada. Caly ten cholerny magazyn byl jednym wielkim domem koszmarow.
Winter przystanal przed nieduzymi drzwiami prowadzacymi na zaplecze. Lypal na mnie spode lba, skrzyzowawszy muskularne ramiona na rownie muskularnym torsie. Ramiona nie za bardzo sie laczyly, byly zbyt umiesnione, ale trzeba przyznac, ze robil co w jego mocy.
Otworzyl przede mna drzwi. Weszlam do srodka. Wysoki lysol, ktory towarzyszyl Nikolaos przy naszym poprzednim spotkaniu, stal na bacznosc pod sciana. Jego pociagle oblicze wydawalo sie calkiem przystojne, a oczy, glebokie i zastanawiajace, przyciagaly tym wieksza uwage, ze nie mial wlosow i ten element fizjonomii, zwykle przykuwajacy wzrok kobiet, w jego przypadku nie wchodzil w rachube; patrzyl na mnie jak surowy nauczyciel na krnabrna uczennice. Musisz zostac ukarana, mloda damo. Ale czym wlasciwie zawinilam?
Glos mezczyzny mial wyrazny brytyjski akcent, ale byl jak najbardziej ludzki.
– Przeszukaj ja, sprawdz, czy ma przy sobie bron, zanim zejdziemy na dol.
Winter pokiwal glowa. Po co mowic, skoro wystarcza proste gesty? Jego wielkie lapska uniosly moja kurtke i wyluskaly spod niej pistolet. Pchnal mnie w bark tak mocno, ze okrecilam sie jak fryga. Drugi pistolet tez znalazl. Czy naprawde sadzilam, ze pozwola mi zatrzymac bron? Tak, chyba tak. Alez jestem glupia.
– Sprawdz, czy ma na przedramionach noze.
Cholera.
Winter schwycil za rekawy mojej wiatrowki, jakby chcial je rozerwac.
– Zaczekaj, prosze. Moge przeciez zdjac kurtke. Tak bedzie latwiej. Jesli chcesz, ja takze bedziesz mogl sprawdzic.
Winter odebral mi oba noze, ktore mialam przypiete na przedramionach. Lysy przeszukal moja wiatrowke w poszukiwaniu ukrytej broni. Nic wiecej nie znalazl. Winter obszukal mnie ponizej pasa, ale niedokladnie. Nie znalazl noza przypietego przy kostce. Mialam bron, a oni o tym nie wiedzieli. Punkt dla mnie.
Zeszlismy w dol po dlugich schodach i stamtad do pustej sali tronowej. Moze moja mina cos zdradzala, bo mezczyzna powiedzial:
– Mistrzyni czeka na nas razem z twoim przyjacielem.
Mezczyzna szedl przede mna. Za plecami mialam Wintera. Moze liczyli, ze sprobuje uciec. No jasne. Tylko dokad mialabym uciekac?
Zatrzymalismy sie przed wejsciem do lochu. Skad wiedzialam, ze przyjdziemy wlasnie tutaj? Lysol zapukal do drzwi dwukrotnie, ani za glosno, ani zbyt cicho.
Zapadla cisza, po chwili z wnetrza dobyl sie wysoki smiech. Na ten dzwiek poczulam, jak cierpnie mi skora. Nie chcialam znow zobaczyc Nikolaos. Nie chcialam ponownie trafic do celi. Chcialam wrocic do domu.
Drzwi otworzyly sie. Valentine zrobil zamaszysty ruch reka.
– Wejdz, wejdz. – Tym razem nosil srebrna maske. Do czola maski przylepiony byl kosmyk jego rudych wlosow, lepkich od krwi.
Serce podeszlo mi do gardla. Zyjesz, Phillipie? Z trudem pohamowalam sie, by nie zawolac go na cale gardlo.
Valentine stanal przy drzwiach, jakby czekal, az przestapie prog. Spojrzalam na bezimiennego lysola. Jego oblicze pozostawalo nieodgadnione. Ruchem reki nakazal mi wejsc do srodka. Coz moglam zrobic? Weszlam.
To, co zobaczylam, sprawilo, ze zastyglam w bezruchu na najwyzszym stopniu. Nie moglam pojsc dalej. Po prostu nie moglam. Aubrey stal pod przeciwlegla sciana, usmiechajac sie do mnie. Jego wlosy wciaz byly zlociste, twarz przypominala pysk bestii. Nikolaos stala, przyobleczona w powloczysta biala suknie, ktora sprawiala, ze jej skora wydawala sie kredowobiala, a dlugie proste wlosy mialy odcien bawelny. Byla zbryzgana krwia, jakby ktos oblal ja czerwonym atramentem.
Jej szaroniebieskie oczy wpatrywaly sie we mnie. Znow sie zasmiala donosnym, czystym i zlym smiechem. Nie potrafilam znalezc lepszego okreslenia. Ten smiech byl po prostu zly.
Przylozyla biala, upstrzona kropkami krwi dlon do nagiego torsu Phillipa. Przesunela paznokciem po jego sutku i zasmiala sie.
Phillip byl przykuty do sciany za nadgarstki i kostki. Jego dlugie brazowe wlosy opadly mu na twarz, przeslaniajac jedno oko. Muskularne cialo bylo pokryte licznymi sladami ukaszen. Krew splywala po jego opalonej skorze cienkimi karmazynowymi struzkami. Spojrzal na mnie jednym brazowym okiem, bo drugie mial zakryte wlosami. Rozpacz. Wiedzial, ze sprowadzono go tu, aby zginal wlasnie w taki sposob, a on nie byl w stanie nic na to poradzic. Ale ja na pewno moglam cos zrobic. Musialam. Boze, prosze, spraw, abym mogla cos dla niego uczynic!
Mezczyzna dotknal mego ramienia, a ja drgnelam jak oparzona. Wampiry zasmialy sie. Mezczyzna nie. Zeszlam po schodach, by stanac o kilka stop przed Phillipem. Nie spojrzal na mnie.
Nikolaos dotknela jego nagiego uda i powiodla po nim palcami. Jego cialo zesztywnialo, dlonie zacisnely sie w piesci.
– Wiesz, swietnie sie tu bawilismy z twoim kochasiem – rzekla Nikolaos. Jej glos brzmial slodko, jak zawsze. Mala ksiezniczka. Ucielesnienie dzieciecej panny mlodej. Suka.
– On nie jest moim kochasiem.