Wydela dolna warge.
– No, no. Nie klam, Anito. To nieladnie.
Podeszla do mnie, kolyszac zalotnie waskimi biodrami. Wyciagnela do mnie reke, a ja cofnelam sie, wpadajac na Wintera.
– Animatorko, animatorko – powiedziala. – Kiedy wreszcie nauczysz sie, ze nie mozesz ze mna walczyc?
Chyba nie oczekiwala odpowiedzi, wiec przezornie postanowilam nie wdawac sie z nia w dyskusje.
Znow wyciagnela w moim kierunku szczupla okrwawiona dlon.
– Jesli chcesz, Winter moze cie przytrzymac.
Nie ruszaj sie, albo cie obezwladnimy. To ci dopiero wybor. Znieruchomialam. Patrzylam, jak jej blade palce suna w kierunku mojej twarzy. Zacisnelam piesci tak mocno, ze paznokcie wbily mi sie w skore. Musnela palcami moje czolo i poczulam chlodna wilgoc krwi. Przesunela opuszkami palcow w dol mojej skroni, do policzka, a stamtad do dolnej wargi. Chyba wstrzymalam oddech.
– Obliz wargi – rozkazala.
– Nie – odparlam.
– Uparta jestes. Czy to Jean-Claude dodal ci tej odwagi?
– O czym ty mowisz, u licha?
Jej oczy pociemnialy, twarz spochmurniala.
– Nie zgrywaj niesmialej, Anito. To do ciebie nie pasuje. – Nagle jej glos spowaznial, stal sie srogi, karzacy. – Znam twoja mala tajemnice.
– Nie wiem, o czym mowisz – odparlam zgodnie z prawda. Nie pojmowalam przyczyny jej naglego zagniewania.
– Jezeli chcesz, mozemy jeszcze przez chwile pograc w te gre. – Nagle znow znalazla sie obok Phillipa; nawet nie zauwazylam, kiedy to zrobila.
– Czy to cie zdziwilo, Anito? Wciaz jestem mistrzynia tego miasta. Posiadam moce, o ktorych tobie i twojemu mistrzowi nawet sie nie snilo.
Mojemu mistrzowi? O czym ona mowila, u diabla? Przeciez nie mialam mistrza.
Przesunela dlonmi po jego piersiach, nieco powyzej zeber. Starla krew, aby odslonic gladka, nienaruszona skore. Stala przed nim, nie dosiegajac nawet do jego obojczyka. Phillip zamknal oczy. Nikolaos odchylila glowe do tylu i rozchylila wargi, ukazujac spiczaste kly.
– Nie. – Stanelam pomiedzy mistrzynia a jej wiezniem. Nagle poczulam na ramionach dlonie Wintera. Powoli, zdecydowanie pokrecil glowa. Nie wolno mi bylo sie wtracac.
Wbila kly w jego bok. Cale cialo Phillipa zesztywnialo, na szyi pojawily sie zyly, szarpnal sie konwulsyjnie, naprezajac krepujace go lancuchy.
– Zostaw go! – Wbilam lokiec w brzuch Wintera. Olbrzym steknal i wpil palce w moje ramiona tak mocno, ze omal nie krzyknelam. Opasal mnie ramionami i przycisnal mocno do piersi, tak ze nie bylam w stanie wykonac zadnego ruchu.
Nikolaos oderwala usta od ciala Phillipa. Krew splynela jej po brodzie. Oblizala usta malym rozowym jezyczkiem.
– Coz za ironia – rzucila glosem osoby noszacej na swoich barkach ciezar setek lat, nie pasujacym do jej dziecinnego wygladu. – Wyslalam Phillipa, aby cie uwiodl. A stalo sie na odwrot.
– Nie jestesmy kochankami. – Czulam sie jak idiotka w miazdzacym uscisku ramiona Wintera.
– Zaprzeczajac, nie pomozesz ani jemu, ani sobie – stwierdzila Mistrzyni.
– A w jaki sposob moglabym tego dokonac?
Skinela lekko reka, a Winter natychmiast mnie puscil. Odstapilam od niego, aby znalezc sie poza zasiegiem jego ramion. W ten sposob zblizylam sie do Nikolaos, wiec to chyba nie bylo najlepsze posuniecie z mojej strony.
– Porozmawiajmy o twojej przyszlosci, Anito. – Zaczela wchodzic po schodach. – I o przyszlosci twego kochanka.
Chyba miala na mysli Phillipa i nie probowalam jej poprawiac.
Bezimienny mezczyzna dal mi znak, abym ruszyla za nia po schodach. Aubrey zblizyl sie do Phillipa. Zostana sam na sam. To bylo nie do przyjecia.
– Nikolaos, prosze.
Moze wypowiedzialam magiczne slowo. Odwrocila sie.
– Slucham.
– Czy moge poprosic o dwie rzeczy?
Usmiechnela sie, chyba ja rozbawilam. Byla jak matka, ktora cieszy sie, ze jej dziecko nauczylo sie nowego slowa. Nie obchodzilo mnie, jak mnie postrzegala, grunt zeby zrobila to, o co ja poprosze.
– Powiedz, o co ci chodzi.
– Chcialabym, zeby, jak juz stad wyjdziemy, wszystkie wampiry takze opuscily to pomieszczenie. – Wciaz na mnie patrzyla i nadal sie usmiechala, jak dotad niezle. – I chcialabym porozmawiac z Phillipem na osobnosci.
Zasmiala sie wysoko i dziko, ten dzwiek zabrzmial jak brzek wietrznych dzwonkow podczas wichury.
– Harda jestes, smiertelniczko. Chyba zaczynam dostrzegac, co widzi w tobie Jean-Claude.
Puscilam jej slowa mimo uszu, bo chyba nie do konca rozumialam ich znaczenie.
– Czy spelnisz moje prosby? Bardzo prosze.
– Nazwij mnie mistrzynia, a twoje prosby zostana wysluchane.
Przelknelam sline, ten dzwiek w ciszy panujacej dokola wydal mi sie bardzo glosny.
– Prosze… mistrzyni. – Widzicie, nawet sie nie zajaknelam. Jakos poszlo.
– Dobrze, animatorko, bardzo dobrze. – Valentine i Aubrey bez slowa zachety z jej strony weszli po schodach i opuscili pomieszczenie. Zaden z nich nie zaoponowal. Juz to samo w sobie wydalo mi sie przerazajace.
– Burchard pozostanie u szczytu schodow. To czlowiek i ma zwyczajny, ludzki sluch. Jesli bedziesz mowic szeptem, nie uslyszy twoich slow.
– Burchard?
– Tak, animatorko, Burchard, moj ludzki sluga. – Spojrzala na mnie, jakby w tym, co powiedziala, zawieralo sie glebsze znaczenie. Moj wyraz twarzy chyba nie przypadl jej do gustu. Zmarszczyla brwi. I nagle obrocila sie na piecie jak male biale tornado. Winter podreptal za nia niczym posluszny psiak napakowany sterydami. Burchard, do niedawna bezimienny mezczyzna, stanal przy zamknietych drzwiach. Nie patrzyl na nas, lecz prosto przed siebie. Mialam taka odrobine prywatnosci, na jaka moglam sobie pozwolic w obecnej sytuacji. Bedzie musialo nam to wystarczyc.
Podeszlam do Phillipa, ale on w dalszym ciagu nie chcial na mnie spojrzec. Dlugie straki jego brazowych wlosow oddzielaly nasze twarze niczym parawan.
– Co sie stalo, Phillipie?
Jego glos brzmial jak zbolaly szept, ale tak to juz bywa, gdy przez dluzszy czas wyjesz na cale gardlo. Musialam stanac na palcach i nieomal przylgnac do niego calym cialem, aby go uslyszec.
– Zgarneli mnie z Grzesznych Rozkoszy.
– Robert nie probowal ich powstrzymac? – Z jakiegos powodu wydalo mi sie to wazne. Spotkalam Roberta tylko raz, ale jakas czastka mnie byla wsciekla, ze nie ochronil Phillipa. Przeciez opiekowal sie calym klubem pod nieobecnosc Jean-Claude’a. Do jego obowiazkow nalezalo rowniez ochranianie Phillipa.
– Nie byl dosc silny.
Stracilam rownowage i musialam sie czegos przytrzymac; odruchowo dotknelam dlonmi jego pokiereszowanego torsu. Cofnelam sie jak oparzona, odsuwajac rece jak najdalej od ciala, byly cale we krwi.
Phillip zamknal oczy i oparl sie plecami o sciane. Jego jablko Adama unioslo sie i opadlo, gdy z trudem przelknal sline. Na szyi mial dwa nowe slady ukaszen. Wykrwawi sie na smierc, jesli nikt nie opatrzy mu tych ran.
Spuscil glowe i sprobowal na mnie spojrzec, ale wlosy wpadaly mu do oczu. Otarlam zakrwawione dlonie w dzinsy i znow zblizylam sie do niego, stajac na palcach. Odgarnelam mu wlosy z oczu, ale zaraz znow opadly, przeslaniajac twarz. To zaczynalo mnie coraz bardziej wkurzac.
Odgarnelam mu wlosy do tylu, az w koncu osiagnelam zamierzony efekt. Wreszcie moglam zobaczyc jego twarz. Wlosy mial delikatniejsze, niz moglo sie wydawac, grube i przepelnione cieplem jego ciala. Prawie sie