Bruce znow, rownie szybko jak poprzednio, pokiwal glowa, jego oczy za szklami okularow byly rozszerzone.
Ronnie otworzyla drzwi. Wyszlam pierwsza. Ronnie maszerowala za mna dziarskim krokiem jak ochroniarz z kiepskiego filmu. Gdy znow znalazlysmy sie w kosciele, wybuchnela smiechem.
– Chyba napedzilysmy mu stracha.
– Bruce’a nietrudno wystraszyc.
Pokiwala glowa, miala blyszczace oczy.
Wystarczyla drobna wzmianka o przemocy, morderstwie i facet rozlatywal sie w szwach. Kiedy dorosnie, zostanie wampirem. No jasne.
Swiatlo slonca po wyjsciu z mrocznego wnetrza kosciola wydalo sie nam wyjatkowo silne, oslepiajace. Zmruzylam powieki, oslonilam dlonia oczy. Katem oka dostrzeglam jakis ruch.
Ronnie zawolala:
– Anito!
Wszystko dzialo sie jakby w zwolnionym tempie. Mialam sporo czasu, by spojrzec na mezczyzne i bron, ktora sciskal w dloniach. Ronnie wpadla na mnie z impetem, zwalajac mnie z nog i odrzucajac na powrot do wnetrza kosciola. Kule zadudnily w skrzydlo drzwi, przed ktorymi stalam przed chwila.
Ronnie na czworakach podpelzla i przykucnela pod sciana, tuz obok mnie. Moje uszy wypelnial lomot bijacego jak szalone serca. Mimo to slyszalam wszystko wyraznie. Szelest mojej wiatrowki brzmial jak zaklocenia statyczne. Uslyszalam kroki mezczyzny wchodzacego po schodach. Ten sukinsyn nie zamierzal spasowac.
Wychylilam sie nieznacznie do przodu. Tak, facet wlazil po schodach. Jego cien padl na posadzke przy wejsciu do kosciola. Ten czlowiek nawet nie probowal sie kryc. Moze nie podejrzewal, ze jestem uzbrojona. Juz wkrotce przekona sie, ze sie pomylil.
– Co sie tam dzieje? – zawolal Bruce.
– Wracaj do swego biura! – odkrzyknela Ronnie.
Nie spuszczalam wzroku z drzwi. Nie zamierzalam zarobic kulki dlatego, ze ten kretyn Bruce mnie zdekoncentrowal. Nie liczylo sie nic procz cienia w drzwiach i powolnych krokow rozlegajacych sie coraz blizej. Nic wiecej nie bylo wazne.
Mezczyzna najnormalniej w swiecie wszedl do srodka. Spluwa w dloni, czujny wzrok, zaczal przepatrywac wnetrze kosciola. Amator.
Moglam dotknac go lufa mego pistoletu.
– Stoj.
„Ani kroku dalej” wydawalo mi sie nazbyt melodramatyczne. „Stoj” brzmialo krotko i rzeczowo. Tak wlasnie powiedzialam.
Powoli odwrocil glowe w moja strone.
– Jestes Egzekutorka. – Glos mial delikatny, pelen wahania.
Czy powinnam zaprzeczyc? Moze. Gdyby powiedzial, ze przyszedl tu, aby zabic Egzekutorke, na pewno.
– Nie – odparlam.
Zaczal sie odwracac.
– Wobec tego to musi byc ona. – Odwracal sie w strone Ronnie. Cholera.
Uniosl reke, aby wycelowac.
– Nie! – krzyknela Ronnie.
Za pozno. Wystrzelilam z przylozenia, prosto w jego piers. Echo wystrzalu Ronnie zlalo sie z moim. Impet trafienia zbil mezczyzne z nog i odrzucil go nieznacznie do tylu. Na jego koszuli wykwitly krwawe plamy. Wyrznal plecami w na wpol otwarte drzwi i osunal sie po nich na ziemie. Wyladowal gorna polowa ciala na podescie schodow. Z miejsca, gdzie stalam, widzialam tylko jego nogi.
Znieruchomialam, nasluchujac. Nie wychwycilam zadnego poruszenia. Wyjrzalam ostroznie zza drzwi. Facet nie ruszal sie, ale nadal sciskal w dloni spluwe. Wycelowalam w niego i podeszlam blizej. Gdyby tylko drgnal, wpakowalabym mu kolejna kulke.
Kopnieciem wytracilam mu pistolet z reki i sprawdzilam puls na jego szyi. Nic. Zero. Byl martwy.
Uzylam amunicji, ktora przy odrobinie szczescia, jesli krwiopijca nie jest zbyt dlugowieczny, moze zalatwic nawet wampira. Kula wybila nieduzy otwor wlotowy w boku, ale druga strona klatki piersiowej mezczyzny po prostu przestala istniec. Kula wykonala swoje zadanie, rozerwala sie w ciele, tworzac olbrzymi, nierowny otwor wylotowy.
Jego glowa przekrzywila sie w bok. Na szyi trupa dostrzeglam dwa slady po zebach. Cholera! Czy mial slady klow, czy nie, byl trupem. Z jego serca zostaly tylko strzepy. Fartowny strzal. Glupi amator ze spluwa.
Ronnie opierala sie o drzwi mocno pobladla. Mierzyla z pistoletu do trupa. Jej rece leciutko drzaly.
Prawie sie usmiechnela.
– Zazwyczaj za dnia nie nosze broni, ale wiedzialam, ze bede w twoim towarzystwie.
– Czy ty mnie aby nie obrazasz? – spytalam.
– Nie – odparla. – To szczera prawda.
Nie moglam z tym polemizowac. Usiadlam na chlodnych kamiennych stopniach, kolana mialam jak z waty. Adrenalina wylewala sie ze mnie jak woda z peknietej filizanki.
Bruce pojawil sie w drzwiach, byl blady jak sciana.
– On… on probowal pania zabic. – Glos mu sie lamal. Bruce byl przerazony.
– Rozpoznaje go pan? – spytalam.
Pokrecil glowa dlugo, energicznie, szybkimi, nerwowymi ruchami.
– Jest pan pewien?
– My… nie… uznajemy przemocy. – Glosno przelknal sline, a jego glos zmienil sie w zduszony szept. – Nie znam go.
Strach wydawal sie autentyczny. Moze faktycznie go nie znal, ale to nie oznaczalo, ze zabity nie byl czlonkiem zboru.
– Bruce, wezwij policje.
Bruce stal w bezruchu, wlepiajac wzrok w trupa.
– Wezwij gliny, dobra?
Spojrzal na mnie, mial szkliste oczy. Nie mialam pewnosci, czy mnie uslyszal, ale wszedl do budynku.
Ronnie usiadla obok mnie, lustrujac wzrokiem parking. Krew waskimi szkarlatnymi struzkami sciekala po bialych stopniach.
– Jezu – wyszeptala.
– Taa. – Wciaz trzymalam w dloni pistolet. Niebezpieczenstwo juz chyba minelo. Moglam juz schowac bron. Chyba.
– Dzieki, ze mnie zepchnelas z linii strzalu.
– Nie ma za co. – Wziela gleboki, drzacy oddech. – Dzieki, ze go rabnelas, zanim zdazyl do mnie strzelic.
– Nie ma o czym mowic. Poza tym ty tez wpakowalas mu kulke.
– Nie przypominaj mi.
Spojrzalam na nia.
– Dobrze sie czujesz?
– Umieram ze strachu.
– Taa. – Oczywiscie wystarczylo, aby Ronnie trzymala sie z dala ode mnie i nie musialaby martwic sie o swoje bezpieczenstwo. Odnosilam wrazenie, ze otwarto na mnie sezon lowiecki. Bylam Jonaszem, zywym zagrozeniem dla moich przyjaciol i wspolpracownikow. Ronnie mogla dzis zginac i staloby sie to z mojej winy. Strzelila jako druga. Byla o dobrych kilka sekund wolniejsza ode mnie. Tych pare sekund moglo kosztowac ja zycie. Rzecz jasna gdyby dzis jej tu nie bylo, to ja moglabym zginac. Jedna kula w piers i pistolet juz na nic by mi sie nie przydal.
Z oddali dobieglo zawodzenie policyjnych syren. Musieli byc calkiem blisko, a moze gdzies niedaleko mialo miejsce inne zabojstwo. To mozliwe. Czy policja uwierzy, ze ten facet byl zwyczajnym fanatykiem, ktory postanowil zabic slynna Egzekutorke? Moze. Watpilam, aby Dolph kupil te bajeczke.
Zar lal sie z nieba, otulajac mnie i Ronnie jak niewidzialny duszacy plastyk. Zadna z nas nie odezwala sie slowem. Moze nie zostalo juz nic do powiedzenia. Dzieki za uratowanie zycia. Nie ma za co. Czyz mozna bylo dodac cos wiecej?