Zaczynalam czuc sie jak Pani Zaraza Morowa.
Edward usiadl przy stoliku. Bezpiecznie. Weszlam do tonacego w silnym blasku neonowek przytulnego baru. Kelnerka miala wielkie since pod oczami, ktore niezbyt skutecznie usilowala zatuszowac gruba warstwa podkladu. Since mialy teraz lekko rozowawy odcien. Odwrocilam od niej wzrok. Siedzacy nieco dalej mezczyzna skinal na mnie reka. Dlon uniesiona, palec zakrzywiony, jakby przywolywal kelnerke albo kogos innego z obslugi.
– To moj znajomy. Dzieki za troske. Naprawde – powiedzialam.
O tak bezboznej porze, w poniedzialek, a raczej juz we wtorek, w barze bylo prawie calkiem pusto. Opodal przy stoliku siedzialo dwoch mezczyzn. Wygladali calkiem normalnie, ale emanowali silna energia, tak ze powietrze wokol nich wydawalo sie przesycone elektrycznoscia, jak przed burza. Zmiennoksztaltni. Moglam postawic na to moje zycie. Kto wie, moze nawet bede musiala.
W kacie naprzeciwko nich siedzialo dwoje ludzi. Nie, pomylka. To takze byli zmiennoksztaltni.
Edward zajal stolik niedaleko, ale nie za blisko nich. Polowal juz wczesniej na zmiennoksztaltnych, on takze potrafil ich rozpoznac.
Kiedy mijalam ich stolik, jeden z mezczyzn uniosl wzrok. Czyste brazowe oczy, tak ciemne, ze prawie czarne, wejrzaly w moje. Mezczyzna mial kanciaste oblicze, szczuple, drobne cialo, ale miesnie jego ramion naprezyly sie, kiedy splotl palce dloni pod broda i spojrzal na mnie. Nie odwrocilam wzroku, w chwile potem minelam go i dotarlam do stolika, przy ktorym siedzial Krol Szczurow.
Byl wysoki, mial co najmniej metr osiemdziesiat wzrostu, ciemnobrazowa skore, geste, krotkie czarne wlosy i brazowe oczy. Twarz mial pociagla, arogancka, usta jakby troche za miekkie jak dla zuchwalej, wynioslej postawy, ktora mi zaprezentowal. Sniadoskory przystojniak, zapewne o meksykanskich korzeniach, w dodatku piekielnie podejrzliwy. To sie czulo.
Usiadlam przy stoliku. Wzielam gleboki, uspokajajacy oddech i spojrzalam na mezczyzne siedzacego naprzeciwko mnie.
– Otrzymalem wiadomosc od ciebie. Czego chcesz? – Glos mial lagodny, gleboki, bez cienia akcentu.
– Chce, abys przeprowadzil mnie i co najmniej jeszcze jedna osobe przez tunele pod Cyrkiem Potepiencow.
Sposepnial jeszcze bardziej, na jego czole miedzy oczami pojawily sie zmarszczki.
– Dlaczego mialbym to dla ciebie zrobic?
– Czy chcesz, aby twoj lud uwolnil sie od wladzy mistrzyni?
Skinal glowa. Wciaz mial marsowa mine.
Mimo to bylam na dobrej drodze, aby go przekonac.
– Przeprowadz mnie przez tunele wiodace do lochu, a my zajmiemy sie reszta.
Zlozyl dlonie na blacie stolu.
– Czy moge ci zaufac?
– Nie jestem lowczynia nagrod. Nigdy jeszcze nie skrzywdzilam zmiennoksztaltnego.
– Jesli wystapisz przeciwko niej, nie bedziemy mogli cie wesprzec. Nawet ja nie moglbym sie z nia zmierzyc. Wciaz mnie przyzywa. Nie odpowiadam na jej wezwanie, ale czuje je. Jestem w stanie powstrzymac mniejsze szczury i moj lud, aby nie wsparly jej w walce z toba, ale nic poza tym.
– Wystarczy, ze wprowadzisz nas do srodka. My zrobimy reszte.
– Jestes tak pewna swego?
– Moglabym zalozyc sie o wlasne zycie – odparlam.
Oparl lokcie o blat i przytknal do ust koniuszki zlaczonych palcow dloni. Nawet gdy byl w ludzkiej postaci, na jego przedramieniu widac bylo wypalone pietno, prosta prymitywna korone.
– Wprowadze was – powiedzial.
Usmiechnelam sie.
– Dziekuje.
Spojrzal na mnie.
– Podziekujesz mi, gdy wrocisz stamtad zywa.
– Umowa stoi. – Wyciagnelam do niego reke.
Uscisnal ja po chwili wahania. Mial mocny uscisk.
– Chcesz odczekac kilka dni? – zapytal.
– Nie – odparlam. – Chcialabym tam wejsc juz jutro.
Przekrzywil glowe w bok.
– Jestes pewna?
– Bo co? Cos nie tak?
– Jestes ranna. Myslalem, ze moze zechcesz najpierw dojsc troche do siebie. Wylizac rany.
Bylam troche posiniaczona i bolala mnie szyja, ale…
– Skad wiesz?
– Twoj zapach. Czuc, ze bylas dzis bliska smierci.
Spojrzalam na niego. Irving nigdy mi tego nie robil, nie wykorzystywal wobec mnie swych nadnaturalnych zdolnosci.
Nie twierdze, ze tego nie potrafi, ale Irving za wszelka cene stara sie udawac czlowieka. Krol Szczurow ani troche o to nie zabiegal.
Wzielam gleboki oddech.
– To moja sprawa.
Pokiwal glowa.
– Skontaktujemy sie z toba, aby podac ci konkretne miejsce i godzine.
Wstalam. On nie podniosl sie z miejsca. Jako ze nie pozostalo juz nic wiecej do powiedzenia, pospiesznie wyszlam z baru.
W jakies dziesiec minut pozniej Edward wrocil do samochodu.
– Co teraz? – spytal.
– Mowiles cos o pokoju w hotelu. Szczerze mowiac, chcialabym sie przespac, poki mam taka mozliwosc.
– A jutro?
– Pojedziemy za miasto i nauczysz mnie poslugiwania sie strzelba.
– A potem?
– Zapolujemy na Nikolaos – odparlam.
Wzial dlugi, drzacy oddech, prawie sie zasmial.
– A niech mnie…
– A niech mnie? Ciesze sie, ze to, co robimy, moze sprawic komus chocby odrobine radosci.
Usmiechnal sie do mnie.
– Uwielbiam to, co robie – stwierdzil.
Chcac nie chcac, rowniez sie usmiechnelam. Prawde mowiac, ja takze lubilam swoja prace.
45
W ciagu dnia nauczylam sie poslugiwac strzelba. Jeszcze tej nocy wraz ze szczurolakami udalam sie do jaskini.
Stanelam w absolutnej ciemnosci, sciskajac w dloni latarke. Dotknelam reka czola, ale nic nie zobaczylam, za wyjatkiem tych zabawnych bialych plamek, ktore jawia sie przed oczami, gdy znajdziesz sie w miejscu, gdzie panuja egipskie ciemnosci. Nosilam kask z czolowka, ale na razie nie wlaczalam lampki. Tego zazyczyly sobie szczurolaki. Wszedzie wokol mnie rozbrzmiewaly dzwieki. Krzyki, jeki, trzask kosci i dziwny szelest przywodzacy na mysl ostrze noza wysuwane z ciala. Szczurolaki zmienialy sie z ludzi w zwierzeta. Wygladalo na to, ze caly proces byl piekielnie bolesny. Musialam im obiecac, ze nie zapale lampki, dopoki nie powiedza mi, ze moge to zrobic.
Nigdy w zyciu tak nie pragnelam czegos zobaczyc. To nie moglo byc az tak straszne. A moze jednak? Tak czy owak slowo sie rzeklo. Nie moglam zlamac danego przyrzeczenia. Zacytowalam krolewicza zakletego w zabe: