— Nazywa sie Illia Tader…

— Nie ponizaj sie! — powtorzyl grubas podniesionym glosem i pan rotmistrz bez rozmachu pacnal go piescia w twarz. Grubas zamilkl, chwycil sie za policzek i popatrzyl z nienawiscia na pana rotmistrza.

— Do dziela, kandydacie — powtorzyl pan rotmistrz.

Mak obrocil sie ku skazancom i zrobil gest automatem. Skazancy ruszyli sciezka. Kobieta odwrocila sie i jeszcze raz krzyknela:

— Osiedle Kaczki, dom numer dwa, Illia Tader!

Mak z automatem wysunietym do przodu szedl wolno za nimi.

Pan rotmistrz otworzyl drzwi wozu, usiadl bokiem za kierownica, wyciagnal nogi i powiedzial:

— No tak. Kwadransik poczekamy.

— Tak jest, panie rotmistrzu — odpowiedzial odruchowo Gaj. Patrzyl na Maka. Patrzyl, dopoki cala grupa nie skryla sie za wystepem rozowej skaly. — W powrotnej drodze trzeba bedzie kupic wodki — pomyslal — niech sie upije. Podobno pomaga.

— Mozesz zapalic, kapralu — powiedzial pan rotmistrz.

— Dziekuje bardzo, panie rotmistrzu, ja nie pale.

Pan rotmistrz daleko splunal przez zeby.

— Nie boisz sie zawiesc na swoim przyjacielu?

— Nie, panie rotmistrzu… — powiedzial niepewnie Gaj. — Chociaz zaluje, ze mu sie dostala kobieta. To jest goral, a u nich tam…

— On jest takim samym goralem, jak ja lub ty — powiedzial pan rotmistrz. — Nie chodzi tu wcale o kobiety… Zreszta zobaczymy. Coscie robili, kiedy was wezwalem?

— Spiewalismy, panie rotmistrzu.

— Co spiewaliscie, jestem ciekaw?

— Goralskie piesni, panie rotmistrzu. On zna bardzo duzo piosenek.

Pan rotmistrz wysiadl z samochodu i zaczal przechadzac sie po sciezce. Z Gajem juz nie rozmawial, a po jakichs dziesieciu minutach zagwizdal „Marsz”. Gaj ciagle czekal na strzaly, ale strzalow nie bylo, wiec zaczal sie niepokoic. Sam nie wiedzial, co go niepokoi. Makowi nikt nie moze uciec, a tym bardziej go rozbroic… Ale czemu wobec tego nie strzela? Moze zaprowadzil ich dalej, niz to sie zazwyczaj robi? Na zwyklym miejscu silnie cuchnie, bo grabarze zbyt plytko zakopuja zwloki, a Mak ma bardzo wyczulony wech. Z samego tylko obrzydzenia gotow jest przejsc dodatkowo piec kilometrow.

— Nno tak… — powiedzial pan rotmistrz zatrzymujac sie. — To wszystko, kapralu Gaal. Obawiam sie, ze nie doczekamy sie twego kumpla. Boje sie tez, ze dzis ostatni dzien jestes kapralem.

Gaj popatrzyl na niego ze zdumieniem. Pan rotmistrz usmiechnal sie zjadliwie.

— No, co tak patrzysz? Cos tak slepia wytrzeszczyl, jak wol na malowane wrota? Twoj kumpel uciekl, zdezerterowal, to tchorz i zdrajca! Rozumiecie, szeregowy Gaal?

Gaj byl wstrzasniety nie tyle slowami pana rotmistrza, ile jego tonem. Pan rotmistrz byl zachwycony. Pan rotmistrz triumfowal. Pan rotmistrz wygladal jak ktos, kto przed chwila wygral wielki zaklad. Gaj odruchowo spojrzal w glab kamieniolomu i nagle zobaczyl Maka. Mak wracal sam, automat zwisal mu na pasie.

— Massaraksz! — wykrztusil pan rotmistrz. On rowniez zobaczyl Maka i sprawial wrazenie kompletnie oslupialego.

Nie powiedzieli wiecej ani slowa, patrzyli tylko, jak Mak zbliza sie do nich bez pospiechu, lekko stapajac po kamiennym rumowisku, wpatrywali sie w jego spokojna, dobra twarz z dziwnymi oczyma. W glowie Gaja zapanowal chaos: strzalow jednak nie bylo slychac… Czyzby ich udusil?… Albo zatlukl kolba?… Kobiete tez? Nie, co za brednie… Ale strzalow przeciez nie bylo…

Piec krokow od nich Mak zatrzymal sie i patrzac rotmistrzowi prosto w twarz rzucil mu automat pod nogi.

— Zegnam, panie rotmistrzu — powiedzial. Tych nieszczesnikow uwolnilem, a teraz sam chce odejsc. Oddalem wasza bron, oddaje odziez… — Obrocil sie do Gaja i rozpinajac pas powiedzial: — Gaj, to brudna sprawa. Oszukano nas…

Zdjal buty i kombinezon, zwinal wszystko razem i pozostal taki, jakim go Gaj po raz pierwszy zobaczyl na poludniowej granicy: prawie nagi, teraz nawet bez butow, w samych tylko srebrzystych spodenkach. Podszedl do samochodu i polozyl zawiniatko na masce. Gaj przerazil sie. Popatrzyl na pana rotmistrza i przerazil sie jeszcze bardziej.

— Panie rotmistrzu! — krzyknal. — Nie trzeba! On zwariowal! On znow…

— Kandydacie Sym! — zakrakal pan rotmistrz trzymajac reke w kaburze. — Natychmiast do samochodu! Jestes aresztowany!

— Nie — powiedzial Mak. — To sie tylko panu wydaje. Jestem wolny. Przyszedlem po Gaja. Chodzmy, Gaj! To wstretni ludzie. Dawniej to podejrzewalem, teraz jestem pewny. Chodzmy!

Gaj pokrecil glowa. Chcial cos powiedziec, cos wytlumaczyc, ale nie bylo czasu ani slow. Pan rotmistrz wyciagnal pistolet.

— Kandydacie Sym! Do samochodu! — zakrakal.

— Idziesz? — zapytal Mak.

Gaj znowu pokrecil glowa. Patrzyl na pistolet w reku pana rotmistrza i myslal tylko o jednym, widzial tylko jedno: Mak za chwile zostanie zabity. Nie mial pojecia, co powinien zrobic.

— No dobra — powiedzial Mak. — Znajde cie. Wszystkiego sie dowiem i odszukam cie. To nie jest miejsce dla ciebie… Ucaluj Rade, do widzenia…

Odwrocil sie i poszedl. Stapal bosymi nogami po kamiennym tluczniu rownie lekko jak w butach. Gaj trzesac sie jak w febrze patrzyl niemo na jego szerokie, trojkatne plecy, czekal na wystrzal i czarna dziurke pod lewa lopatka.

— Kandydacie Sym — powiedzial pan rotmistrz nie podnoszac glosu. — Rozkazuje wrocic! Bede strzelal.

Mak zatrzymal sie i znow odwrocil sie ku niemu.

— Strzelac? — zapytal. — Do mnie? Za co? Zreszta to nie jest wazne. Oddaj pistolet!

Pan rotmistrz trzymajac pistolet przy biodrze skierowal lufe na Maka.

— Licze do trzech — powiedzial. — Siadaj do samochodu, kandydacie. Raz!

— Oddaj zaraz pistolet — powiedzial Mak wyciagajac rece i idac w kierunku pana rotmistrza.

— Dwa! — powiedzial pan rotmistrz.

— Nie trzeba! — krzyknal Gaj.

Pan rotmistrz wystrzelil. Mak byl juz blisko. Gaj widzial, jak kula trafila go w ramie i jak zachwial sie, jakby wpadl na niewidzialna przeszkode.

— Glupiec — powiedzial Mak. — Oddaj bron, wsciekly, zezwierzecialy glupcze…

Nie zatrzymal sie i ciagle szedl w kierunku pana rotmistrza z reka wyciagnieta po bron. Z otworu w ramieniu nagle trysnela krew. Pan rotmistrz, wydal dziwny, skrzekliwy odglos, cofnal sie i bardzo szybko wystrzelil trzy razy z rzedu prosto w szeroka, brazowa piers. Maka odrzucilo do tylu. Upadl na plecy, zaraz sie poderwal, znowu upadl, uniosl sie i pan rotmistrz, przykucnawszy z wysilku, wladowal w niego nastepne trzy pociski. Mak obrocil sie na brzuch i znieruchomial.

Gajowi wszystko zawirowalo przed oczami. Opadl na stopien samochodu. W jego uszach ciagle dzwieczal obrzydliwy, klaskajacy chrzest, z jakim kule wbijaly sie w cialo tego dziwnego i kochanego czlowieka. Potem troche oprzytomnial, ale jeszcze jakis czas siedzial bojac sie stanac na nogi.

Brazowe cialo Maka lezalo wsrod bialorozowych kamieni i bylo nieruchome jak kamien. Pan rotmistrz stal na dawnym miejscu, trzymal pistolet w pogotowiu i chciwie zaciagal sie dymem. Na Gaja nie patrzyl. Potem dopalil papierosa do samego konca, parzac sobie wargi, odrzucil niedopalek i zrobil dwa kroki w kierunku zabitego. Ale juz drugi krok byl bardzo krotki. Pan rotmistrz Czaczu nie odwazyl sie podejsc blisko do ciala. Oddal kontrolny wystrzal z dziesieciu metrow. Chybil. Gaj widzial, jak kamienny pyl rozbryznal sie tuz obok glowy Maka.

— Massaraksz! — wysyczal pan rotmistrz i zaczal wkladac pistolet do kabury. Wkladal go bardzo dlugo, a potem w zaden sposob nie mogl zapiac klapy. Wreszcie uporal sie z tym, podszedl do Gaja, chwycil go okaleczona reka za mundur na piersi, szarpnieciem poderwal na nogi i glosno dyszac mu prosto w twarz wymamrotal, rozciagajac slowa jak pijany:

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату