— No dobra, pozostaniesz kapralem. Ale w legionie nie masz czego szukac. Napiszesz raport o przeniesienie do armii. A teraz wlaz do samochodu.

Czesc trzecia. TERRORYSTA

Rozdzial IX

Przewodnik powiedzial polglosem: „Czekaj tutaj” — odszedl i zniknal pomiedzy drzewami. Maksym siadl na pienku posrodku polany, wsunal rece gleboko w kieszenie brezentowych spodni i zaczal czekac. Las byl stary, zaniedbany, geste podszycie dlawilo go, odwieczne, pomarszczone pnie cuchnely sprochniala zgnilizna. Bylo wilgotno. Maksym mial dreszcze, czul sie zle i ciagnelo go na slonce, zeby pogrzac ramie. W krzakach niedaleko ktos byl, ale Maksym nie zwracal na to uwagi. Sledzono go od samego osiedla, a on nic nie mial przeciwko temu. Byloby dziwne, gdyby mu od razu uwierzyli.

Z boku na polane wyszla malutka dziewczynka w zbyt duzej, polatanej bluzce i koszyczkiem w reku. Zagapila sie na Maksyma i nie spuszczajac z niego zaciekawionych oczu przeszla obok, potykajac sie i zaplatujac w trawie. Jakies zwierzatko podobne do wiewiorki mignelo miedzy krzewami, wbieglo na drzewo, spojrzalo w dol, przestraszylo sie i zniklo. Bylo cicho, tylko gdzies w oddali nierownomiernie klekotala maszyna koszaca trzcine na jeziorze.

Czlowiek z krzakow nie odchodzil i wpijal sie w plecy niedobrym wzrokiem. To bylo nieprzyjemne, ale trzeba sie bylo przyzwyczajac. Teraz juz zawsze tak bedzie. Jego „zaludniona wyspa” sprzysiegla sie przeciwko niemu, strzelala don, sledzila go i nie wierzyla mu. Maksym zdrzemnal sie. Ostatnio czesto mu sie zdarzalo zasypiac w najbardziej nieodpowiedniej chwili. Zasypial, budzil sie i znow zasypial. Nie probowal z tym walczyc: tak chcial organizm, a on wie lepiej. To minie, tylko nie nalezy sie bronic.

Zaszelescily kroki i przewodnik powiedzial: „Prosze isc za mna”. Maksym wstal nie wyjmujac rak z kieszeni i poszedl za nim, patrzac na jego nogi w miekkich, wilgotnych butach. Zaglebili sie w las i zaczeli zataczac kola i skomplikowane petle. Stopniowo zblizali sie do jakiegos ludzkiego siedliska, do ktorego na przelaj od polanki bylo calkiem niedaleko. Wreszcie przewodnik uznal, ze juz dostatecznie Maksyma zdezorientowal, i ruszyl prosto przez wiatrolomy, przy czym jako nienawykly do lasu halasowal tak glosno, ze Maksym przestal slyszec kroki czlowieka skradajacego sie za nimi.

Kiedy wiatrolom sie skonczyl Maksym zobaczyl poza drzewami mala laczke i powykrzywiany drewniany dom z zabitymi oknami. Laczka byla porosnieta wysoka trawa, ale Maksym widzial, ze chodzili po niej ludzie, dawno i calkiem niedawno. Chodzili ostroznie, starajac sie podejsc do domu za kazdym razem inna droga. Przewodnik otworzyl skrzypiace drzwi i weszli do ciemnej, zatechlej sieni. Czlowiek idacy za nimi pozostal na zewnatrz. Przewodnik odsunal pokrywe piwnicy i powiedzial: „Tedy, ostroznie…” Zle widzial w ciemnosci.

Maksym zszedl po drewnianej drabinie. W piwnicy bylo cieplo i sucho. Ludzie, ktorzy siedzieli wokol drewnianego stolu, smiesznie wytrzeszczali oczy, starajac sie dojrzec Maksyma. Pachnialo swiezo zgaszona swieca. Najwidoczniej nie chcieli, zeby Maksym zobaczyl ich twarze. Maksym rozpoznal tylko dwie osoby: Ordie, corke starej Illi Tader, i grubego Memo Gramenu siedzacego tuz przy drabinie z karabinem maszynowym na kolanach. Na gorze ciezko opadla pokrywa wlazu i ktos zapytal:

— Kim pan jest? Prosze opowiedziec o sobie.

— Mozna usiasc? — zapytal Maksym.

— Tak, oczywiscie. Prosze tutaj, na moj glos. Trafi pan na lawke.

Maksym usiadl przy stole i powiodl oczami po sasiadach. Przy stole siedzialy cztery osoby. Ich twarze w ciemnosci wydawaly sie szare i plaskie jak na starych fotografiach. Po prawej siedziala Ordia, mowil zas krepy, barczysty czlowiek siedzacy naprzeciwko. Byl nieprzyjemnie podobny do rotmistrza Czaczu.

— Prosze opowiadac — powtorzyl.

Maksym westchnal. Bardzo mu sie nie chcialo zaczynac znajomosci od klamstwa, ale nie mial innego wyjscia.

— Nie pamietam swojej przeszlosci — powiedzial. — Mowia, ze jestem goralem. Mozliwe, nie wiem… Nazywam sie Maksym Kammerer. W legionie nazywano mnie Mak Sym. Pamietam sie od chwili, gdy mnie zatrzymano na poludniowej granicy…

Klamstwa byly juz poza nim i dalej poszlo latwiej. Opowiadal starajac sie mowic krotko, a jednoczesnie nie pominac szczegolow, ktore wydawaly mu sie wazne.

— …Odprowadzilem ich jak najdalej w glab kamieniolomu, kazalem im uciekac, a sam powoli wrocilem. Wtedy rotmistrz mnie rozstrzelal. Noca sie ocknalem, wydostalem z kamieniolomu i wkrotce natknalem sie na pastwisko. W ciagu dnia ukrywalem sie w zaroslach i spalem, a nocami podkradalem sie do krow i pilem mleko. Po kilku dniach poczulem sie lepiej. Zabralem pasterzom jakies lachmany, dotarlem do Osiedla Kaczki i znalazlem tam Illie Tader. Dalej juz wiecie.

Przez jakis czas wszyscy milczeli. Pozniej czlowiek o wygladzie wiesniaka i z wlosami do ramion powiedzial:

— Nie rozumiem, jak on moze nie pamietac swojego zycia. Moim zdaniem tak nie bylo. Niech Doktor powie.

— Bywa — powiedzial krotko Doktor. Doktor byl chudy, zaglodzony i obracal w rekach fajke. Najwidoczniej bardzo mu sie chcialo palic.

— Dlaczego pan nie uciekl razem ze skazancami? — zapytal barczysty.

— Tam zostal Gaj — powiedzial Maksym. — Mialem nadzieje, ze Gaj pojdzie ze mna… — Zamilkl, bo przypomnial sobie blada, zagubiona twarz Gaja i straszne oczy rotmistrza. Przypomnial sobie gorace uderzenia w piers i w brzuch, uczucie bezsilnosci i krzywdy. — To byla oczywiscie glupota — powiedzial po chwili. — Ale wtedy tego nie rozumialem.

— Bral pan udzial w akcjach? — zapytal z tylu grubas Memo.

— Juz o tym mowilem.

— Prosze powtorzyc!

— Bralem udzial w jednej akcji. Wtedy schwytano Ketszefa, Ordie i jeszcze dwoch mezczyzn, ktorzy nie podali nazwisk. Jeden z nich mial sztuczna reke.

— Jak pan wytlumaczy taki pospiech swojego rotmistrza? Przeciez zanim kandydat dostapi proby krwi, musi najpierw wziac udzial w co najmniej trzech akcjach.

— Nie wiem. Wiem tylko, ze mi nie dowierzal. Sam nie rozumiem, dlaczego kazal mi rozstrzeliwac.

— A dlaczego on wlasciwie strzelal do pana?

— Sadze, ze sie zlakl, chcialem mu odebrac pistolet.

— Nie rozumiem i ja — powiedzial dlugowlosy. — A to nie dowierzal, to znow poslal rozstrzeliwac…

— Poczekaj, Lesniku — powiedzial Memo. — To sa tylko slowa. Doktorze, na panskim miejscu ja bym go zbadal. Nie bardzo mi sie chce wierzyc w te historie z rotmistrzem.

— Nie potrafie badac w ciemnosci! — powiedzial Doktor rozdraznionym tonem.

— Prosze wiec zapalic swiatlo — poradzil Maksym. — Ja i tak was widze.

Nastapila cisza.

— Jak to, widzi pan? — zapytal barczysty.

Maksym wzruszyl ramionami.

— Widze — powiedzial.

— Co za brednie! — powiedzial Memo. — No wiec, co ja teraz robie, jezeli pan widzi?

Maksym odwrocil sie.

— Wycelowal pan we mnie… To znaczy panu wydaje sie, ze we mnie, a w rzeczywistosci w Doktora reczny karabin maszynowy. Pan jest Memo Gramenu, ja pana znam. Na prawym policzku ma pan zadrapanie, ktorego

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату