dawniej nie bylo.

— Noktolopia — burknal Doktor. — Zapalmy swiatlo. Glupio. On nas widzi, a my jego nie. — Namacal przed soba zapalki i zaczal pocierac jedna za druga. Zapalki ciagle sie lamaly.

— Tak — powiedzial Memo. — Oczywiscie, ze glupio. On wyjdzie stad jako nasz albo wcale nie wyjdzie.

— Przepraszam… — Maksym wyciagnal reke, odebral Doktorowi zapalki i zapalil swiece.

Wszyscy zmruzyli oczy i zakryli twarze rekami. Doktor natychmiast zapalil.

— Prosze sie rozebrac — powiedzial poskwierkujac fajka.

Maksym sciagnal przez glowe brezentowa bluze. Wszyscy wlepili oczy w jego piers. Doktor wygramolil sie zza stolu i zaczal go obracac na wszystkie strony i obmacywac silnymi, zimnymi palcami. Bylo cicho. Pozniej dlugowlosy powiedzial z jakims zalem w glosie:

— Piekny chlopak. Moj syn tez… byl…

Nikt mu nie odpowiedzial. Wiesniak uniosl sie ciezko, poszperal w kacie, a potem z trudem uniosl i postawil na stole wielki pleciony gasior. Po chwili wydobyl trzy kubki.

— Mozna bedzie po kolei — wyjasnil. — Jezeli ktos jest glodny, to znajdzie sie ser. I cebula.

— Poczekaj, Lesniku — powiedzial z niezadowoleniem barczysty. — Odsun gasiorek, bo niczego nie widze… — No i co pan powie, Doktorze?

Doktor jeszcze raz przebiegl po Maksymie zimnymi palcami, otoczyl sie dymem i usiadl na swoim miejscu.

— Nalej mi, Lesniku — powiedzial. — Takie historie nalezy oblewac. Prosze sie ubrac i nie usmiechac sie jak niewinna dziewica. Mam kilka pytan.

Maksym ubral sie. Doktor upil troche z kubka, skrzywil sie i zapytal:

— Kiedy to, mowil pan, do pana strzelali?

— Czterdziesci siedem dni temu.

— Z czego to, mowil pan, do pana strzelali?

— Z pistoletu. Z wojskowego pistoletu.

Doktor znow sie napil, znowu sie skrzywil i powiedzial zwracajac sie do barczystego:

— Dalbym sobie glowe uciac, ze do tego molojca rzeczywiscie strzelano z wojskowego pistoletu, i to w dodatku z bardzo malej odleglosci… Ale nie czterdziesci siedem dni temu, lecz co najmniej sto czterdziesci siedem… Gdzie pociski? — spytal nagle Maksyma.

— Wyszly na zewnatrz i wyrzucilem je.

— Sluchaj, jak ci tam… Mak! Klamiesz. Przyznaj sie, jak ci to zrobili?

Maksym przygryzl warge i chwile milczal.

— Mowie prawde. Pan po prostu nie wie, jak nam szybko goja sie rany. Nie klamie. — Zamilkl. — Zreszta moze mnie pan latwo sprawdzic. Prosze rozciac mi reke. Jezeli rana nie bedzie zbyt gleboka, zabliznie ja w ciagu dziesieciu, pietnastu minut.

— To prawda — powiedziala Ordia, ktora do tej pory milczala. — Sama to widzialam. Obieral ziemniaki i skaleczyl sie w palec. Pol godziny pozniej zostala tylko biala szrama, a na drugi dzien i po niej nie bylo sladu. Mysle, ze on rzeczywiscie jest goralem. Gel opowiadal mi o starej goralskiej medycynie, mowil, ze gorale potrafia zamawiac rany…

— Och, goralska medycyna… — burknal Doktor i znow otoczyl sie klebami dymu. — No coz, przypuscmy. Wprawdzie skaleczenie palca i siedem kul z bezposredniej odleglosci to dwie zupelnie rozne rzeczy, ale przypuscmy… To, ze rany zabliznily sie tak szybko, specjalnie mnie nie dziwi. Chcialbym natomiast, aby wytlumaczono mi co innego. Mlody czlowiek jest przedziurawiony w siedmiu miejscach. Jezeli te dziury byly rzeczywiscie przewiercone prawdziwymi kulami pistoletowymi, to przynajmniej cztery z nich — i to kazda z osobna! — byly smiertelne.

Lesnik glosno westchnal i zlozyl rece jak do modlitwy.

— Jak to, do diabla?! — powiedzial barczysty.

— Mozecie mi wierzyc — powiedzial Doktor. — Kula w sercu, kula w kregoslupiei i dwie kule w watrobie. Do tego wszystkiego dochodzi silna utrata krwi i nieuniknione zakazenie. A ja tu w dodatku nie widze zadnych sladow fachowej interwencji lekarskiej. Massaraksz, wystarczylaby sama kula w serce!

— Co pan powie na to? — zapytal barczysty Maksyma.

— On sie myli — powiedzial Maksym. — To znaczy wszystko dokladnie rozpoznal, ale wyciagnal falszywe wnioski. Dla nas te rany nie sa smiertelne. Co innego, gdyby rotmistrz trafil mnie w glowe… Ale nie trafil… Wie pan, Doktorze, wy sobie nawet nie wyobrazacie, jak zywotnym narzadem jest serce lub watroba…

— N-tak — powiedzial Doktor.

— Jedno jest dla mnie jasne — odezwal sie barczysty. — Watpie, aby podrzucali nam taka toporna robote. Wiedza przeciez, ze wsrod nas sa lekarze.

Nastapilo dlugie milczenie. Maksym cierpliwie czekal. A czy ja bym uwierzyl? — — myslal. — Pewnie bym uwierzyl. Ale zdaje mi sie, ze ja w ogole jestem zbyt latwowierny jak na tutejsze warunki. Chociaz juz nie tak latwowierny jak dawniej. Na przyklad nie podoba mi sie Memo, ktory ciagle sie czegos boi. Siedzi pomiedzy swoimi z karabinem maszynowym w rekach i czegos sie boi. Dziwne… Zreszta pewnie boi sie mnie. Obawia sie prawdopodobnie, ze zabiore mu te pukawke i znow wykrece palce. No coz, moze ma racje… Wiecej nie pozwole w siebie strzelac. To zbyt wstretne uczucie, kiedy ktos w ciebie strzela. Przypomnial sobie lodowata noc w kamieniolomie, martwe, fosforyzujace niebo i zimna, lepka kaluze, w ktorej lezal. — Nie mam tego dosyc… Teraz raczej ja bede strzelal.

— Ja mu wierze — powiedziala nagle Ordia. — Jego gadanina nie trzyma sie kupy, ale to po prostu dlatego, ze on jest dziwnym czlowiekiem. Nie byloby sensu wymyslac takiej idiotycznej legendy. Gdybym mu nie wierzyla, zastrzelilabym go natychmiast po wysluchaniu takiej historii. Przeciez on plecie rzeczy jedne nieprawdopodobniejsze od drugich. Nie ma takich prowokatorow, towarzysze. Moze to wariat. Mozliwe. Ale nie prowokator… Glosuje za nim — dorzucila po chwili.

— Dobrze, Kotko — powiedzial barczysty. — Wstrzymaj sie troche… Przechodzil pan badania w Departamencie Zdrowia Spolecznego? — zapytal Maksyma.

— Tak.

— Uznano pana za zdolnego do sluzby?

— Oczywiscie.

— Bez ograniczen?

— Na zaswiadczeniu napisano po prostu „zdolny”.

— Co pan mysli o Legionie Bojowym?

— Teraz mysle, ze jest to slepe narzedzie w czyichs rekach. Najprawdopodobniej w rekach slawetnych Plomiennych Chorazych. Ale wielu rzeczy jeszcze nie rozumiem.

— A co pan mysli o Plomiennych Chorazych?

— Mysle, ze to sa hersztowie dyktatury wojskowej. To, co o nich wiem, jest nader sprzeczne. Ale bez wzgledu na ich cele musze powiedziec, ze srodki, ktorymi sie posluguja… — Maksym pokrecil glowa.

— Co pan mysli o wyrodkach?

— Sadze, ze to niezbyt udany termin. Mysle, ze to spiskowcy. O waszych celach mam bardzo metne pojecie. Ale podobali mi sie ludzie, ktorych sam widzialem. Wszyscy wydali mi sie uczciwi i jak by to wyrazic… nie oglupieni, postepujacy samodzielnie.

— Tak — powiedzial barczysty. — Pan miewa bole?

— Glowy? Nie, nigdy.

— Po co o to pytac? — wtracil Lesnik. — Gdyby miewal, nie siedzialby tu.

— Chce sie wlasnie dowiedziec, dlaczego tu siedzi — powiedzial barczysty. — Dlaczego pan przyszedl do nas? Chce pan brac udzial w naszej walce?

Maksym pokrecil glowa.

— Nie powiedzialbym tego, bo to bylaby nieprawda. Chce sie zorientowac. Obecnie jestem raczej z wami niz z nimi… Ale wiem o was jeszcze zbyt malo.

Wszyscy wymienili spojrzenia.

— U nas sie tak nie robi, moj drogi — powiedzial Lesnik. — U nas jest tak: albo jestes nasz i wtedy bierz bron i idz walczyc. Albo ty, znaczy sie, nie jestes nasz i wtedy za przeproszeniem my cie… Sam rozumiesz… Gdzie

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату