cie trzeba, w glowe, co?…
Znow wszyscy zamilkli. Doktor ciezko westchnal i wytrzasnal fajke, postukujac nia o lawke.
— Rzadki i ciezki przypadek — oswiadczyl. — Mam propozycje. Niech on nas popyta. Masz pytania, prawda, Mak?
— On ma wiele pytan — potwierdzila Ordia z usmieszkiem. — Matke zupelnie zameczyl pytaniami. Mnie tez zanudzil.
— Prosze pytac — powiedzial barczysty. — Pan, Doktorze, bedzie odpowiadal, a my posluchamy.
— Kim sa Plomienni Chorazowie i czego chca? — zaczal Maksym.
Wszyscy sie poruszyli. Najwidoczniej takiego pytania sie nie spodziewali.
— Plomienni Chorazowie — powiedzial Doktor — to anonimowa grupa najbardziej doswiadczonych intrygantow, resztki partii przewrotu ocalale w trakcie dwudziestoletniej wojny pomiedzy wojskowymi, finansistami i politykami. Maja dwa cele: jeden glowny i jeden podstawowy. Celem glownym jest utrzymanie sie przy wladzy, podstawowym — wycisniecie z tej wladzy maksimum korzysci i satysfakcji. Sa wsrod nich niezli nawet ludzie, ktorzy czerpia zadowolenie ze swiadomosci tego, ze sa dobroczyncami narodu. Ale wiekszosc z nich to kanciarze, sybaryci i sadysci. Wszyscy zas bez wyjatku sa zadni wladzy… Zadowolilem pana?
— Nie — odrzekl Maksym. — Pan mi po prostu powiedzial, ze sa tyranami. Sam sie tego domyslilem. Interesuje mnie natomiast ich program gospodarczy, ideologia i sily, na jakich sie opieraja.
Wszyscy znow na siebie popatrzyli. Lesnik z otwartymi ustami gapil sie na Maksyma.
— Program gospodarczy… — powiedzial Doktor. — Zbyt wiele pan od nas wymaga. Nie jestesmy teoretykami. Jestesmy praktykami… Na czym sie opieraja… Na bagnetach. Na ciemnocie. Na zmeczeniu narodu. Sprawiedliwego ustroju nie zbuduja, ba, nawet im to nie w glowie… Nie maja zadnego programu gospodarczego. Niczego nie maja oprocz bagnetow i nie pragna niczego oprocz wladzy. Dla nas najwazniejsze jest to, ze chca nas unicestwic. Prawde mowiac, walczymy o wlasne zycie… — zaczal ze zloscia nabijac swoja fajke.
— Nie chcialem nikogo obrazic — powiedzial Maksym. — Ja po prostu chce sie zorientowac. Tyrania, zadza wladzy… To jeszcze niewiele znaczy. — Z przyjemnoscia wylozylby Doktorowi podstawy teorii nastepstw historycznych, ale brakowalo mu slow. Zreszta i tak zdarzalo mu sie czasami przechodzic na lincos. — No dobrze. Ale powiedzial pan: sprawiedliwy ustroj. Co pan przez to okreslenie rozumie? Czego pan pragnie? Do czego wy wszyscy, oprocz zachowania zycia, dazycie? Kim, wreszcie, jestescie?
Fajka Doktora szelescila, potrzaskiwala i rozsiewala fetor na cala piwnice.
— Pozwolcie mnie — powiedzial nagle Lesnik. — Niech ja mu powiem… Niech ja… Ty, moj drogi, cos nie… Nie wiem, jak tam u was w gorach, ale u nas ludzie lubia zyc. Co znaczy: oprocz zachowania zycia? A mnie, moze byc, procz tego wiecej nie trzeba! Myslisz, ze to jest malo? Patrzcie go, jaki sie to odwazny znalazl! Pomieszkaj przedtem, bracie, w piwnicy, kiedy masz dom, zone, rodzine, dzieci i wszyscy sie ciebie wyrzekli… Daj lepiej spokoj!
— Poczekaj, Lesniku — powiedzial barczysty.
— Nie, to niech on poczeka! Sprawiedliwy ustroj, bazy tam rozmaite… Patrzcie go, czego to mu sie zachciewa!
— Poczekaj, wuju — powiedzial Doktor. — Nie zlosc sie… Widzisz, ze c z l o w i e k niczego nie rozumie. Wie pan — zwrocil sie do Maksyma — nasz ruch jest bardzo niejednorodny. Jakiegos wspolnego programu politycznego nie mamy i miec nie mozemy; zabijamy, poniewaz nas zabijaja. To trzeba pojac. Pan to rozumie. Wszyscy jestesmy uciekinierami spod szubienicy z niewielkimi szansami na przezycie. Nic wiec dziwnego, ze cala polityke przeslania nam w gruncie rzeczy biologia. Najwazniejsza rzecza jest przezyc. W takiej sytuacji nie mysli sie o podstawach ustrojowych. Jezeli wiec przyszedl pan do nas z jakims programem spolecznym, to niczego pan nie osiagnie.
— Dlaczego? O co tu chodzi? — zapytal Maksym.
— Uwazaja nas za wyrodkow. Trudno juz dzis dociec, od czego sie to zaczelo. Ale dzis Plomiennym jest wygodnie szczuc na nas, bo to odwraca uwage narodu od problemow wewnetrznych, od korupcji finansistow, zbijajacych ogromne fortuny na zamowieniach wojskowych i na budowie wiez.
— To juz jest cos — powiedzial Maksym. — To znaczy, ze chodzi o pieniadze. Chorazowie sluza wiec pieniadzom. Kto jeszcze za nimi stoi?
— Chorazowie nikomu nie sluza. Oni sami sa pieniedzmi. Oni sa wszystkim i niczym, gdyz sa anonimowi i nieustannie zra sie miedzy soba… On powinien porozmawiac z Dzikiem — zwrocil sie do barczystego. — Znalezliby wspolny jezyk.
— Dobrze, o Chorazych porozmawiam z Dzikiem. A teraz…
— Z Dzikiem pan juz nie porozmawia — powiedzial Memo ze wsciekloscia. — Dzika rozstrzelali.
— To jednoreki — wyjasnila Ordia. — Zreszta pan pewnie wie…
— Wiem — odparl Maksym. — Ale jego nie rozstrzelali. Skazali na katorge.
— Niemozliwe — powiedzial barczysty. — Dzika? Na katorge?
— Tak — odpowiedzial Maksym. — Gela Ketszefa na stracenie, Dzika na katorge, a jeszcze jednego, ktory nie chcial podac swego nazwiska, zabral do siebie cywil. Chyba do kontrwywiadu.
Znowu wszyscy zamilkli. Doktor napil sie z kubka. Barczysty siedzial z glowa oparta na rekach. Lesnik, bolesciwie posapujac, patrzyl ze wspolczuciem na Ordie. Ordia zacisnela wargi i wlepila oczy w stol. Maksym pozalowal, ze poruszyl ten temat. To bylo prawdziwe nieszczescie i jedynie Memo nie tyle smucil sie, ile sie bal. Takim ludziom nie wolno powierzac karabinu maszynowego — pomyslal przelotnie Maksym. — On nas tu wszystkich wystrzela.
— No dobrze — powiedzial barczysty. — Ma pan jeszcze do nas pytania?
— Mam wiele pytan — powiedzial wolno Maksym. — Ale obawiam sie, ze wszystkie beda w mniejszym lub wiekszym stopniu nietaktowne.
— No coz, niech beda nietaktowne.
— Dobrze. Ostatnie pytanie. Co z tym maja wspolnego wieze OPB? Dlaczego one wam przeszkadzaja?
Wszyscy nieprzyjemnie sie rozesmiali.
— Ale duren! — powiedzial Lesnik. — Baze mu dajcie…
— To nie jest OPB — powiedzial Doktor. — To nasze przeklenstwo. Oni wynalezli promienie, za pomoca ktorych stworzyli pojecie wyrodka. Wiekszosc ludzi, na przyklad pan, nie zauwaza tego promieniowania, jakby go w ogole nie bylo. Natomiast nieszczesna mniejszosc wskutek jakichs tam odrebnosci swojego organizmu odczuwa przy napromieniowywaniu potworne bole. Niektorzy z nas, ale to sa jednostki, potrafia wytrzymac ten bol, drudzy nie wytrzymuja i krzycza, inni traca przytomnosc, reszta w ogole wariuje i umiera… A wieze to nie zadna obrona przeciwbalistyczna. Taka obrona w ogole nie istnieje, nie jest zreszta potrzebna, gdyz ani Chontia, ani Pandea nie maja pociskow balistycznych i lotnictwa. Maja za to inne klopoty, bo od czterech lat trwa tam wojna domowa. Wieze — to nadajniki. Oni wlaczaja je dwa razy na dobe w calym kraju i wylawiaja nas, poki lezymy obezwladnieni bolem. Do tego dochodza jeszcze nadajniki bliskiego zasiegu, ruchome emitery na samochodach patrolowych, emitery samobiezne i nieregularne seanse nocami… Nie mamy sie gdzie ukryc, gdyz nie istnieja zadne ekrany ochronne, wariujemy wiec, strzelamy sobie w leb, robimy glupstwa z rozpaczy, wymieramy…
Doktor zamilkl, chwycil kubek i jednym haustem wypil go do dna. Potem zaczal ze wsciekloscia rozpalac fajke. Twarz mu spazmatycznie drgala.
— Taak, zylismy jak u Boga za piecem — powiedzial z rozpacza w glosie Lesnik. — Dranie — dodal po chwili milczenia.
Nie ma sensu mu tego opowiadac — odezwal sie nagle Memo. — On przeciez nie wie, co to takiego. Nie ma pojecia, co to znaczy czekac kazdego dnia na kolejny seans.
— Dobrze — powiedzial barczysty. — Nie ma pojecia, wiec nie ma o czym mowic. Kotka glosowala za nim. Kto jeszcze za i kto przeciw?
Lesnik otworzyl usta, ale Ordia go uprzedzila.
— Chce wytlumaczyc, dlaczego jestem za. Po pierwsze, ja mu wierze. Ja to mowilam i moze to nie jest zbyt wazne, gdyz dotyczy tylko mnie. Ale ten czlowiek potrafi robic rzeczy, ktore moga przydac sie wszystkim. On potrafi goic nie tylko swoje, lecz rowniez i cudze rany… Prosze mi wybaczyc, Doktorze, ale znacznie lepiej od pana.
— Jakiz ze mnie lekarz — powiedzial Doktor. — Sadowy konowal.
— Ale to jeszcze nie wszystko — ciagnela Ordia. — On potrafi odejmowac bol.
— Jak to? — zapytal Lesnik.