panstwa postawic inzynierow i technikow (Ketszef), miasta zrownac z ziemia i zyc w harmonii z natura (jakis sztabowy filozof-bukolista); wszystko to osiagnac mozna jedynie wtedy, kiedy bedzie sie bezwzglednie sluchac dowodcow i jak najmniej paplac na tematy oderwane. Maksym dwa razy poklocil sie z nim. Nie mogl zrozumiec, po co niszczyc wieze, tracic przy tym najlepszych towarzyszy, czas, pieniadze i bron, skoro za kilkanascie dni wieza zostanie odbudowana i wszystko zostanie po staremu z ta jedynie roznica, ze ludnosc okolicznych wsi przekona sie na wlasne oczy, jakimi to podstepnymi diablami sa wyrodki. General nie potrafil przekonywajaco wytlumaczyc Maksymowi, na czym polega sens dzialalnosci dywersyjnej. Albo cos ukrywal, albo sam nie wiedzial, po co to jest wlasciwie potrzebne; w kazdym razie zawsze powtarzal jedno i to samo: rozkazy nie podlegaja dyskusji, kazdy napad na wieze jest ciosem zadanym wrogowi, nie wolno powstrzymywac ludzi od aktywnej dzialalnosci, bo inaczej nienawisc w nich wygasnie i w ogole nie bedzie juz po co zyc…

— Trzeba szukac osrodka! — nalegal Maksym. — Trzeba uderzyc w osrodek dyspozycyjny, wszystkimi silami, jednoczesnie! Co wy macie za glowy, ze nie rozumiecie takich rzeczy!

— Sztab wie, co robi — odpowiedzial z naciskiem General, wysuwajac do przodu podbrodek i podnoszac wysoko brwi. — Dyscyplina jest w naszej sytuacji rzecza najwazniejsza i skoncz lepiej ze swoim goralskim sobiepanstwem, Mak. Na wszystko przyjdzie czas i jezeli dozyjesz, bedziesz mial swoj osrodek.

Zreszta odnosil sie do Maksyma z szacunkiem i chetnie korzystal z jego pomocy, jezeli udar promienisty zastawal go w piwnicy Lesnika.

— A ja mimo wszystko jestem przeciwny! — powiedzial uparcie Memo. — Co bedzie, jezeli nas przydusza ogniem? Jezeli piec minut nam nie wystarczy, a trzeba bedzie szesciu? Szalony plan. Zawsze byl szalony.

— Przedluzone ladunki zastosujemy po raz pierwszy — powiedzial General, z trudem odrywajac wzrok od Ordii. — Ale i przy starym sposobie forsowania drutow los operacji decydowal sie zwykle w ciagu trzech, czterech minut. Jezeli ich zaskoczymy, pozostanie nam w zapasie jedna lub dwie minuty.

— Dwie minuty to duzo — powiedzial Lesnik. — W dwie minuty ja ich sam wszystkich golymi rekami wydusze. Bylebym tylko dolecial.

— Doleciec… Taak… — przeciagnal z jakims zlowieszczym rozmarzeniem Zielony. — Prawda, Mak?

— A ty nie chcesz powiedziec, Mak? — zapytal General.

— Juz mowilem — powiedzial Maksym. — Nowy plan jest lepszy od starego, ale i tak nic nie jest wart. Pozwolcie mi wszystko zrobic samemu. Zaryzykujcie.

— Nie mowmy o tym! — powiedzial General rozdraznionym tonem. — Z tym juz skonczylismy. Masz jakies rzeczowe uwagi?

— Nie — odrzekl Maksym, ktory juz pozalowal, ze znow powrocil do tej sprawy.

— Skad sie wziely te tabletki? — spytal nagle Memo.

— To sa stare tabletki — powiedzial General. — Makowi udalo sie je troche ulepszyc.

— Ach, Makowi… Wiec to jego pomysl?

Kopyto powiedzial to takim tonem, ze wszyscy poczuli sie niezrecznie. Jego slowa mozna bylo zrozumiec nastepujaco: nowicjusz, w dodatku niezupelnie nasz, w dodatku przybysz z tamtej strony… Czy tu przypadkiem nie smierdzi zasadzka, takie wypadki bywaly…

— Nie! — powiedzial ostro General. — To pomysl sztabu i zechciej sie podporzadkowac, Kopyto.

— Podporzadkowuje sie — powiedzial Memo wzruszajac ramionami. — Jestem temu przeciwny, ale sie podporzadkowuje. Co mam niby zrobic?…

Maksym ze smutkiem popatrzyl na nich. Siedzieli przed nim zupelnie rozni ludzie, ktorym w zwyklych warunkach pewnie by nawet do glowy nie przyszlo, ze moga sie razem zebrac: byly rolnik, byly kryminalista, byla nauczycielka. Mieli tylko jedna ceche wspolna: wszyscy byli uznani za wrogow spoleczenstwa, z jakiegos idiotycznego powodu byli znienawidzeni przez wszystkich i caly ogromny panstwowy aparat przymusu byl nastawiony na ich tropienie. To, co zamierzali zrobic, nie mialo sensu. Za kilka godzin wiekszosc z nich nie bedzie zyc, a na swiecie nic przez to sie nie zmieni. Rowniez dla pozostalych przy zyciu nic sie nie zmieni. W najlepszym wypadku zyskaja dziesieciodniowy urlop od piekielnych bolow, ale beda poranieni, wymeczeni ucieczka, zaszczuci psami; beda musieli ukrywac sie w cuchnacych norach, a potem wszystko zacznie sie od poczatku. Dzialac razem z nimi bylo glupio, ale porzucenie ich byloby podloscia i trzeba bylo wybrac glupote. A moze w tym swiecie w ogole nie mozna inaczej i jezeli chce sie dokonac czegos pozytecznego, nalezy najpierw robic rzeczy idiotyczne? Trzeba jedynie pamietac, ze glupota jest skutkiem bezsilnosci, bezsilnosc zas wyplywa z ciemnoty i nieznajomosci prawidlowej drogi… Ale to przeciez niemozliwe, zeby wsrod tysiecy drog nie bylo jednej prawidlowej! Jedna droga juz poszedlem — myslal Maksym — ale to byla zla droga. Teraz musze pojsc, ta chociaz juz teraz widze, ze rowniez nie jest dobra. Moze jeszcze nieraz przyjdzie mi chodzic blednymi drogami i grzeznac w slepych zaulkach. Przed kim sie zreszta usprawiedliwiam — pomyslal — i po co? Oni potrzebuja pomocy, ja im tej pomocy moge udzielic i to jest wszystko, co obecnie musze wiedziec…

— Teraz sie rozejdziemy — powiedzial General. — Kopyto idzie z Zielonym, Mak z Lesnikiem, ja z Kotka. Zbiorka o dziewiatej zero, zero przy kamieniu granicznym. Isc tylko lasem, bez drogi… Parom nie wolno sie rozlaczac, jeden odpowiada za drugiego. Idzcie. Pierwsi odchodza Memo i Zielony. — Zebral niedopalki na kawalek papieru, zawinal i wsunal do kieszeni.

Rozdzial XI

Od skraju lasu do ogrodzenia z drutu kolczastego trzeba bylo czolgac sie. Jako pierwszy pelzl Zielony, ktory ciagnal za soba tyczke z ladunkiem wybuchowym i po cichu klal ciernie wbijajace mu sie w rece. Za nim czolgal sie Maksym dzwigajacy worek z minami magnetycznymi. Niebo bylo pokryte chmurami, siapil deszcz. Trawa byla mokra i po chwili obaj przemokli do nitki. Deszcz przeslanial wszystko i Zielony musial sie orientowac wedlug kompasu. Ani razu nie zboczyl z drogi. Widac bylo, ze to czlowiek doswiadczony. Pozniej ostro zapachnialo wilgotna rdza i Maksym dojrzal trzy rzedy drutow kolczastych, a za drutami rozmyty, azurowy ogrom wiezy. Uniosl troche glowe i wypatrzyl u jej podstawy niska budowle o prostokatnych zarysach. To byl bunkier, w ktorym siedzialo trzech legionistow z karabinami maszynowymi. Przez szum deszczu dobiegaly niewyrazne glosy. Pozniej ktos zapalil zapalke i slabe, zolte swiatelko rozjasnilo dluga strzelnice.

Zielony klnac szeptem wsuwal tyczke pod druty. „Gotowe — powiedzial cicho. — — Odczolguj sie”. Odczolgali sie o jakies dziesiec krokow i zaczeli czekac. Zielony sciskal w dloni sznur detonatora i wpatrywal sie w swiecace wskazowki zegarka. Mial dreszcze. Maksym slyszal, jak szczeka zebami i ciezko dyszy. Jego tez trzeslo. Wlozyl reke do worka i dotknal min. Miny byly szorstkie i zimne. Deszcz sie nasilil, jego szelest zagluszal wszystkie dzwieki. Zielony uniosl sie i stanal na czworakach. Ciagle cos szeptal. Nie wiadomo, czy klal, czy sie modlil. „No, dranie!” — powiedzial nagle i wykonal gwaltowny ruch prawa reka. Rozlegl sie trzask splonki, syk i w przodzie wytrysnal spod ziemi czerwony jezor plomienia. Taki sam ogien rozblysnal daleko z lewej, huk uderzyl w uszy, posypala sie goraca, mokra ziemia, strzepy tlejacej trawy i jakies rozzarzone brylki. Zielony runal do przodu wrzeszczac nieswoim glosem. Nagle zrobilo sie widno, jasniej niz w dzien, oslepiajaco jasno. Maksym zmruzyl oczy i poczul chlod w piersi, a przez glowe przemknela mysl: „Wszystko przepadlo”. Ale wystrzalow nie bylo, nie bylo niczego oprocz szelestow i sykow.

Kiedy Maksym otworzyl oczy, dojrzal przez oslepiajaca jasnosc szary bunkier, rozlegla wyrwe w ogrodzeniu i jakichs ludzi, malutkich i bardzo samotnych na ogromnej pustej przestrzeni wokol wiezy. Ludzi ci ze wszystkich sil pedzili w kierunku bunkra. Biegli w milczeniu, potykali sie, przewracali, podrywali i znow biegli. Potem rozlegl sie zalosny jek i Maksym zobaczyl Zielonego, ktory nigdzie nie biegl, lecz siedzial na ziemi tuz za drutami, trzymal sie za glowe i kolysal nia na boki. Maksym rzucil sie ku niemu, oderwal mu rece od twarzy. Zobaczyl wywrocone oczy i bable sliny na wargach. Wystrzalow ciagle nie bylo. Minela juz cala wiecznosc, a bunkier nadal milczal i tylko nagle huknal tam znajomy marsz.

Maksym przewrocil tego gape Zielonego na wznak szperajac jedna reka w kieszeni i cieszac sie, ze General byl na tyle przewidujacy, iz nawet jemu dal na wszelki wypadek tabletki przeciwbolowe. Rozwarl Zielonemu spazmatycznie zacisniete zeby i wepchnal pigulki w chrypiaca paszczeke. Potem chwycil automat Zielonego i odwrocil sie. Zastanawial sie goraczkowo, skad pada swiatlo, dlaczego jest tyle swiatla, ktorego nie powinno byc… Nikt nie strzelal, samotni ludzie ciagle biegli, jeden z nich byl juz zupelnie blisko bunkra, drugi pozostal nieco w tyle, trzeci zas, ktory biegl z prawej strony, nagle z rozpedu upadl i przekoziolkowal przez glowe. „Kiedy w boju

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату