zelazne szeregi…” — ryczal bunkier, a swiatlo bilo z gory, z wysokosci dziesieciu metrow, pewnie z wiezy, ktorej teraz nie mozna bylo dojrzec. Maksym uniosl automat i nacisnal spust. Wlasnej roboty automat, maly, niewygodny i niezdarny zaczal mu skakac w rekach. Jakby w odpowiedzi na to rozjarzyly sie czerwone blyski w strzelnicy i nagle automat wyrwano mu z rak. Nie zdolal jeszcze trafic w zaden z oslepiajacych kregow, a Zielony zabral mu automat, rzucil sie do przodu i od razu upadl, potykajac sie na rownym miejscu…
— Wowczas Maksym padl na ziemie i podczolgal sie z powrotem do swojego worka. Z tylu pospiesznie trzaskaly automaty, straszliwym basem dudnil karabin maszynowy i wreszcie huknal granat, pozniej drugi, potem od razu dwa i cekaem zamilkl. Trzeszczaly tylko automaty, znow huknely wybuchy, ktos wrzasnal nieludzkim glosem i wszystko ucichlo. Maksym chwycil worek i pobiegl. Nad bunkrem unosil sie slup dymu, cuchnelo spalenizna i prochem, dokola bylo jasno i pusto, jedynie czarna przygarbiona figurka slaniala sie przy samym bunkrze trzymajac sie reka jego sciany. Czlowiek dotarl do strzelnicy, wrzucil cos do niej i od razu zwalil sie na ziemie. Strzelnica rozjarzyla sie purpurowo, rozlegl sie loskot i znow zrobilo sie cicho…
Maksym potknal sie i o malo nie upadl. Po kilku krokach znow sie potknal i zauwazyl wtedy, ze z ziemi stercza kolki, krotkie, grube kolki ukryte w trawie… To tak jest… To tak tu jest… Gdyby mnie General puscil w pojedynke, od razu bym sobie porozbijal nogi i teraz lezalbym wsrod tych podstepnych palikow… Chwalipieta… Ignorant… Wieza byla juz zupelnie blisko. Biegl i patrzyl pod nogi. Byl sam.
Dobiegl do ogromnej, zelaznej lapy i rzucil worek. Korcilo go od razu przylepic ciezki, szorstki placek do mokrego zelaza, ale pozostal jeszcze bunkier. Zelazne drzwi byly uchylone, spoza nich wysuwaly sie leniwe jezyki plomieni, na stopniach lezal legionista. Tu wszystko bylo skonczone. Maksym obszedl bunkier dokola i zobaczyl Generala. General siedzial oparty o betonowa sciane. Oczy mial nieprzytomne i Maksym zrozumial, ze tabletki przestaly juz dzialac. Obejrzal sie wokolo, wzial Generala na rece i wyniosl spod wiezy. Jakies dwadziescia metrow dalej lezala w trawie Ordia z granatem w reku. Lezala tak nieruchomo, ze Maksym od razu zrozumial, iz jest martwa. Zaczal szukac dalej i znalazl Lesnika, rowniez martwego. Zielony takze byl zabity i nie bylo przy kim polozyc zywego Generala…
Szedl po trawie rzucajac zwielokrotniony cien i byl zupelnie ogluszony tymi wszystkimi smierciami chociaz minute temu myslal, ze jest na nie przygotowany. Ciagnelo go z powrotem do wiezy, chcial ja wysadzic w powietrze i dokonczyc to, co oni rozpoczeli, ale najpierw trzeba bylo sprawdzic, co sie dzieje z Kopytem. Znalazl Mema tuz przy ogrodzeniu. Memo byl ranny. Najpewniej chcial sie wycofac i czolgal sie ku drutom, dopoki nie stracil przytomnosci. Maksym polozyl Generala obok niego i znow pobiegl do wiezy. Dziwnie bylo pomyslec, ze te nieszczesne dwiescie metrow mozna teraz spokojnie przejsc, niczego sie nie obawiajac.
Zaczal mocowac miny do wspornikow, dla pewnosci po dwie sztuki do kazdego. Mial czas, ale sie spieszyl. General broczyl krwia, a gdzies pedzily szosa ciezarowki z legionistami i poderwany na alarm Gaj wraz z Pandim trzasl sie teraz na kocich lbach, a w okolicznych wsiach juz zbudzili sie ludzie. Mezczyzni chwytali siekiery i strzelby, dzieci plakaly, a kobiety przeklinaly krwawych szpiegow, przez ktorych nie ma snu ani spokoju. Maksym czul, ze siapiaca deszczem ciemnosc dokola ozywa, porusza sie, staje sie niebezpieczna i grozna…
Zapalniki byly obliczone na piec minut. Wlaczyl je kolejno i pobiegl z powrotem do Generala i Mema. Cos go niepokoilo. Poszukal oczami i zrozumial, ze to Ordia. Biegiem, patrzac pod nogi, zeby sie nie potknac, wrocil do niej, zarzucil lekkie cialo na ramie i znow biegiem do ogrodzenia, do polnocnej wyrwy, gdzie meczyli sie Memo i General. Ale juz niedlugo przestana sie meczyc. Zatrzymal sie kolo nich i obrocil sie ku wiezy.
I oto spelnilo sie bezsensowne marzenie spiskowcow. Miny wybuchly szybko jedna po drugiej, podstawa wiezy zasnula sie dymem, a potem oslepiajace ognie zgasly i stalo sie zupelnie ciemno. W ciemnosci cos zgrzytnelo, zahuczalo, lupnelo o ziemie, podskoczylo z jazgotem i znow grzmotnelo.
Maksym popatrzyl na zegarek. Bylo siedemnascie po dziesiatej. Oczy przywykly do ciemnosci i znow rozroznialy poszarpane ogrodzenie, znow dostrzegly wieze. Wieza lezala opodal bunkra, ktory ciagle sie jeszcze palil. Jej strzaskane wybuchem podpory sterczaly w powietrzu.
General ocknal sie i wychrypial:
— Kto tu jest?
— Ja — powiedzial Maksym i pochylil sie nad nim. — Trzeba juz uciekac. Gdzie pana trafilo? Moze pan isc?
— Poczekaj — powiedzial General. — Co z wieza?
— Wieza jest gotowa — odrzekl Maksym.
— Niemozliwe — zdziwil sie General podnoszac sie. Massaraksz! Czyzby?… — — Zasmial sie i znow sie polozyl. — Sluchaj, Mak, mam zupelna pustke w glowie… Ktora godzina?
— Dwadziescia po dziesiatej.
— Wiec to prawda… Wykonczylismy ja… Zuch jestes… Czekaj, kto tu obok lezy?
— Kopyto — powiedzial Maksym.
— Oddycha — powiedzial General. — A kto jeszcze zyje?… Kogo tam masz?
— To Ordia — powiedzial Maksym z trudem.
General przez chwile milczal.
— Ordia… — powtorzyl niezdecydowanie i wstal chwiejac sie na nogach. — Ordia — powtorzyl znowu i przylozyl dlon do jej policzka. Przez jakis czas milczeli. Potem Memo zapytal ochryplym glosem:
— Ktora godzina?
— Dwadziescia dwie minuty — odrzekl Maksym.
— Gdzie jestesmy? — zapytal Memo.
— Trzeba uciekac — powiedzial Maksym.
General odwrocil sie i ruszyl ku wyrwie w ogrodzeniu. Mocno sie zataczal. Wowczas Maksym pochylil sie, zarzucil na drugie ramie ciezkiego Mema i poszedl za nim. Dopedzil Generala, ktory sie zatrzymal.
— Tylko rannych! — powiedzial General.
— Doniose — powiedzial Maksym.
— Wykonuj rozkaz — powiedzial General. — Tylko rannych.
Wyciagnal rece i pojekujac z bolu objal cialo Ordii. Nie mogl go utrzymac i od razu polozyl na ziemi.
— Tylko rannych — powiedzial zmienionym glosem. — Biegiem, marsz!
— Gdzie jestesmy? — zapytal Memo. — Kto tu jest? Gdzie jestesmy?
— Niech pan sie chwyci za moj pas — powiedzial Maksym do Generala i pobiegl. — Memo krzyknal i zwiotczal. Glowa mu sie chwiala, rece bezwladnie lataly, a nogi bily Maksyma po plecach. General z glosnym swistem wciagajac powietrze biegl za nim trzymajac sie za pas.
Wbiegli do lasu. Twarz chlostaly mokre galezie. Maksym wymijal drzewa rzucajace mu sie naprzeciw i przeskakiwal przez zastepujace mu droge pnie. To bylo trudniejsze niz przypuszczal. Nie byl juz taki jak dawniej i w ogole wszystko bylo nie takie, jak trzeba. Wszystko bylo obledne, niepotrzebne i bezsensowne. Z tylu pozostawaly polamane krzewy, krwawy slad i zapach, a drogi juz od dawna byly obstawione, psy wyrywaly sie z rak przewodnikow i rotmistrz Czaczu z pistoletem w reku wykrakujac rozkazy biegl kaczym krokiem po asfalcie, przeskakiwal rowy i jako pierwszy nurkowal w las. Za plecami zostala idiotyczna, obalona wieza, spaleni legionisci i trojka martwych, juz zesztywnialych towarzyszy. Tutaj, przy sobie mial dwoch rannych, polzywych, nie majacych prawie zadnych szans… I to wszystko dla jednej wiezy, jednej sposrod dziesiatkow tysiecy takich samych… Juz nikomu wiecej nie pozwole zrobic takiego glupstwa… Nie, powiem, ja to widzialem… Ilez krwi w zamian za stos bezuzytecznego, zardzewialego zelastwa… Jedno glupie mlode zycie za rdzawe zelazo, jedno glupie stare zycie za zalosna nadzieje choc kilku dni ludzkiej egzystencji i jedna milosc, rozstrzelana nawet nie za zelazo ani za nadzieje… Jezeli chcecie po prostu przezyc, powiem im, to czemu tak latwo umieracie, czemu tak tanio sprzedajecie swoje zycie?… Massaraksz, nie pozwole im umierac, oni beda zyc, naucza sie zyc… Jakiz inny balwan zdecydowalby sie na to, jak im moglem na to pozwolic?…
Wyskoczyl pedem na polna droge niosac Mema na ramieniu, a druga reka podtrzymujac Generala. Obejrzal sie. Malec juz biegl ku niemu od kamienia granicznego. Byl mokry, pachnial potem i strachem.
— To wszyscy? — zapytal z przerazeniem i Maksym byl mu za to przerazenie wdzieczny.
Doniesli rannych do motocykla, wepchneli Mema do wozka, a Generala posadzili na tylnym siodelku. Malec przywiazal go do siebie pasem. W lesie bylo jeszcze cicho, ale Maksym wiedzial, ze to nic nie znaczy.
— Naprzod! — powiedzial. — Nie zatrzymuj sie, przebijaj przez oblawe…
— Wiem — powiedzial Malec. — A ty?
— Postaram sie ich odciagnac. Nie boj sie, uciekne.
— Uciekniesz, a jakze… — powiedzial Malec i kopnal starter. Motocykl zaterkotal. — A czy wieze