przynajmniej wysadziliscie? — krzyknal.
— Tak — odpowiedzial Maksym i Malec pognal przed siebie.
Zostawszy sam Maksym przez kilka sekund stal nieruchomo, a potem rzucil sie z powrotem w las. Na pierwszej z brzegu polance zerwal z siebie kurtke i wepchnal ja w krzaki. Pozniej biegiem wrocil na droge i jakis czas ze wszystkich sil biegl w kierunku miasta, zatrzymal sie, odczepil od pasa granaty, rozrzucil je na drodze, przedarl sie przez krzewy na druga strone starajac sie zlamac jak najwiecej galazek, porzucil za krzewami chustke do nosa i dopiero wtedy ruszyl prosto w las przechodzac na rowny, mysliwski bieg. Musial tak przebiec dziesiec do pietnastu kilometrow.
Biegl nie myslac o niczym i zwazajac tylko na to, aby nie zboczyc zbytnio z kierunku na poludniowy zachod i wybierajac miejsce, gdzie mial postawic noge. Dwukrotnie przecinal drogi. Za pierwszym razem byla to pusta polna droga, a za drugim Szosa Wczasowa, na ktorej rowniez nikogo nie bylo, ale tam po raz pierwszy uslyszal psy. Nie mogl okreslic, jakie to byly psy, lecz na wszelki wypadek zrobil wielka petle i poltorej godziny pozniej znalazl sie wsrod magazynow miejskiego dworca towarowego.
Palily sie tam lampy, przeciagle pogwizdywaly parowozy i krecili sie ludzie. Nikt tam pewnie o niczym nie wiedzial, ale juz nie mozna bylo biec, bo mogli go uznac za zlodzieja. Zwolnil i kiedy obok niego przetoczyl sie w kierunku miasta ciezki pociag towarowy, wskoczyl na platforme z piaskiem, ukryl sie i dojechal az do betoniarni. Tam zeskoczyl w biegu, otrzepal z siebie piasek, troche przybrudzil sobie twarz i rece smarem i zaczal sie zastanawiac, co ma robic dalej.
Przekradac sie do domku Lesnika nie mialo najmniejszego sensu, a byla to jedyna kryjowka w poblizu. Mozna bylo sprobowac przenocowac w Osiedlu Kaczki, ale to bylo niebezpieczne. Rotmistrz Czaczu znal ten adres, a poza tym Maksym scierpl na sama mysl o tym, jak zjawi sie w domu starej Illii i opowie jej o smierci corki. Nie bylo dokad isc. Wstapil do ubozuchnej nocnej knajpki dla robotnikow, zjadl serdelki, napil sie piwa i podrzemal oparty o sciane. Wszyscy goscie byli tak samo brudni i zmeczeni jak on: robotnicy z ostatniej zmiany, ktorzy spoznili sie na nocny tramwaj. Przysnila mu sie Rada i pomyslal we snie, ze Gaj uczestniczy teraz prawdopodobnie w oblawie i ze to bardzo dobrze. Rada lubi go i przygarnie, pozwoli sie umyc i przebrac (powinno tam jeszcze byc jego cywilne ubranie, ktore dal mu Fank). A rano bedzie mozna pojechac na wschod, gdzie znajduje sie druga znana mu melina. Obudzil sie, zaplacil za jedzenie i wyszedl.
Droga byla niedaleka i bezpieczna. Ludzi na ulicach nie spotkal i dopiero przed samym domem zobaczyl czlowieka. Dozorce. Siedzial na swoim stolku i spal. Maksym ostroznie przeszedl kolo niego, wspial sie po schodach na gore i zadzwonil tak, jak zawsze dzwonil dawniej. Za drzwiami panowala cisza, potem cos skrzypnelo i drzwi sie uchylily. Zobaczyl Rade.
Nie krzyknela tylko dlatego, ze stracila oddech i zacisnela sobie usta reka. Maksym objal ja, przygarnal do siebie i pocalowal w czolo. Mial takie uczucie, jakby wrocil do domu, w ktorym juz od dawna przestano na niego czekac. Zamknal za soba drzwi. Weszli cicho do pokoju, gdzie Rada od razu sie rozplakala. W pokoju pozostalo wszystko po staremu, nie bylo tylko jego polowego lozka, a na kanapie siedzial Gaj w nocnej koszuli i rozpaczliwie wytrzeszczal na Maksyma przerazone, oglupiale ze zdumienia oczy. Trwalo to kilka minut: Maksym i Gaj patrzyli na siebie, a Rada plakala.
— Massaraksz — powiedzial wreszcie bezradnie Gaj. — Zyjesz?… Nie zabili cie?
— Witaj, przyjacielu — powiedzial Maksym. — Szkoda, ze jestes w domu. Nie chcialem ci zaszkodzic. Jezeli chcesz, natychmiast sobie pojde.
Rada momentalnie wczepila sie w jego reke.
— Nig-dy! — powiedziala zdlawionym glosem. — Za zadna cene! Nigdzie nie pojdziesz. Niech sprobuja… Wtedy i ja rowniez…
Gaj odrzucil koc, spuscil nogi z kanapy i podszedl do Maksyma. Dotknal jego ramion i rak, wybrudzil sie smarem, wytarl sobie czolo i czolo sobie tez ubrudzil.
— Nic nie rozumiem — powiedzial zalosnie. — Zyjesz… Skad sie wziales? Rada, przestan ryczec. Nie jestes ranny? Okropnie wygladasz. I ta krew…
— To nie moja — powiedzial Maksym.
— Nic nie rozumiem — powtorzyl Gaj. — Zyjesz! Rada, zagrzej wody! Obudz staruszka, niech da wodki…
— Cicho — powiedzial Maksym. — Nie halasujcie. Jestem scigany.
— Przez kogo? Dlaczego? Co za glupstwa… Rada, pozwol mu sie przebrac! Mak, siadaj, siadaj… A moze wolisz sie polozyc? Jak to sie stalo?
Maksym ostroznie usiadl na brzezku krzesla, polozyl rece na kolanach, zeby niczego nie zabrudzic i patrzac na te dwojke, po raz ostatni patrzac na nich jak na swoich przyjaciol, odczuwajac nawet cos w rodzaju ciekawosci, co tez sie stanie za chwile, powiedzial:
— Jestem teraz zbrodniarzem stanu, moi drodzy. Dopiero co wysadzilem wieze.
Zrozumieli od razu, natychmiast pojeli, o jakiej wiezy mowa i o nic nie zapytali. Rada tylko zacisnela dlonie nie odrywajac od niego wzroku, a Gaj steknal, podrapal sie obiema rekami w czupryne i odwracajac oczy powiedzial ze zloscia:
— Balwan! Znaczy, zes sie postanowil zemscic… Na kim sie mscisz? Ech, ty! Jakes byl wariatem, tak i zostales. Zupelnie jak dziecko… No dobra. Nic nie mowiles, my niczego nie slyszelismy. Dobra… Nic nie chce wiedziec. Rada, idz grzac wode. Rozbieraj sie! — powiedzial do Maksyma srogim tonem. — Upaprales sie jak nieboskie stworzenie. Gdzie tez cie diabli nosili…
Maksym wstal i zaczal sie rozbierac. Zrzucil brudna i mokra bluze (Gaj zobaczyl blizny po kulach i glosno przelknal sline), ze wstretem sciagnal okropnie uwalane spodnie i buty. Cala odziez byla pokryta czarnymi plamami i wyzwoliwszy sie z niej Maksym poczul ulge.
— Zrobione — powiedzial i znowu usiadl. — Dziekuje, Gaj. Ja tu na krotko, tylko do rana, a potem pojde…
— Dozorca cie widzial? — zapytal ponuro Gaj.
— Spal.
— Spal… — powtorzyl Gaj z powatpiewaniem. — Wiesz, ze on… Moze zreszta i spal. Musi przeciez w koncu kiedys spac.
— Dlaczego jestes w domu? — powiedzial Maksym. — Caly legion pewnie jest teraz za miastem…
— Juz nie jestem legionista — powiedzial Gaj z krzywym usmiechem. — Wygnali mnie z legionu, Mak. Jestem teraz zwyczajnym kapralem w armii, ucze wsiowych kolkow, ktora noga jest lewa, a ktora prawa. Naucze i na chontyjska granice, do okopow… Tak to wygladaja moje sprawy, Mak.
— To przeze mnie? — zapytal cicho Maksym.
— Jak by ci to powiedziec… Wlasciwie tak.
Popatrzyli na siebie i Gaj odwrocil oczy. Maksym nagle pomyslal, ze gdyby Gaj teraz go wydal, to pewnie by wrocil do legionu i do swojej zaocznej szkoly oficerskiej. Pomyslal tez, ze jakies dwa miesiace temu podobna mysl nie moglaby mu przyjsc do glowy. Zrobilo mu sie nieprzyjemnie, zapragnal wyjsc, zaraz, natychmiast, ale wtedy wrocila Rada i zawolala go do lazienki. Zanim sie umyl, Rada przygotowala posilek i zaparzyla herbate. Gaj w tym czasie siedzial na tym samym miejscu z glowa oparta na piesciach i z rozpacza na twarzy. O nic nie pytal, pewnie bal sie uslyszec cos strasznego, cos takiego, co skruszy ostatnia linie jego obrony i przetnie ostatnie nitki laczace go jeszcze z Maksymem. Rada tez o nic nie pytala, pewnie nawet o tym nie pomyslala, tylko po prostu nie spuszczala z niego wzroku, nie wypuszczala jego reki i czasami pochlipywala. Bala sie, ze ukochany czlowiek nagle zniknie. Wowczas Maksym — czasu bylo malo — odsunal nie dopita filizanke i sam zaczal opowiadac o wszystkim.
Opowiedzial o tym, jak pomogla mu matka zbrodniarki stanu; jak zetknal sie z wyrodkami; kim sa wyrodki w rzeczywistosci, dlaczego sa wyrodkami i co to sa wieze, jaki to szatanski i wstretny wymysl. Opowiedzial o tym, co sie stalo dzisiejszej nocy, jak ludzie biegli pod ogien cekaemu i umierali, jeden za drugim, jak runela ta potworna bryla mokrego zelastwa i jak niosl martwa kobiete, ktorej zabrano dziecko i zabito meza…
Rada sluchala chciwie. Gaj tez sie w koncu zainteresowal, zaczal nawet zadawac pytania, zlosliwe, zle pytania, glupie i okrutne. Mak zrozumial, ze niczemu nie wierzy, ze wszystko odskakuje od jego swiadomosci, niczym woda od tluszczu, ze mu nieprzyjemnie tego sluchac i ze z trudem powstrzymuje sie, zeby nie nakrzyczec na Maksyma. Kiedy zas Maksym skonczyl opowiadac, powiedzial z niedobrym usmiechem:
— Zgrabnie cie owineli dokola palca.
Maksym popatrzyl na Rade, ale ona odwrocila oczy i przygryzajac wargi powiedziala niepewnie: