zolnierzem.
— Nowy plan ma nastepujace zalety — mowil General. — Po pierwsze, o tej porze nie beda sie nas spodziewac. Przewaga zaskoczenia. Po drugie, poprzedni plan byl opracowany juz dawno temu i istnieje powazne niebezpieczenstwo, ze przeciwnik sie o nim dowiedzial. Teraz go ubiegniemy. Prawdopodobienstwo sukcesu wzrasta…
Zielony przez caly czas aprobujaco kiwal glowa. Jego drapiezna twarz blyszczala zlosliwym zadowoleniem, a zreczne, dlugie palce zaciskaly sie i rozwieraly. Ten wielki ryzykant lubil wszelkie niespodzianki. Przeszlosc mial bardzo zaszargana. Byl zlodziejem i zdaje sie morderca, produktem metnych powojennych czasow. Sierota, zlodziej przez zlodziei wychowany, przez zlodziei wykarmiony i przez zlodziei katowany. Siedzial w wiezieniu, uciekl, bezczelnie i niespodziewanie, jak robil wszystko i probowal wrocic do swojego procederu. Ale czasy sie zmienily, kolezkowie nie scierpieli wyrodka i chcieli go sypnac, ale nie dal sie przylapac i znow zwial. Ukrywal sie po wsiach, poki nie znalazl go nieboszczyk Ketszef. Byl madrala i fantasta. Ziemie uwazal za plaska, niebo za twarde i wlasnie dzieki swej ignorancji podsycanej bujna wyobraznia byl jedynym czlowiekiem na zaludnionej wyspie, ktory zdawal sie podejrzewac prawde. Nie uwazal Maksyma za gorala („Widzialem ja takich gorali! Sam jestem goral!”) czy tez za dziwaczny wybryk natury („Jestesmy wszyscy od urodzenia tacy sami, czy to w wiezieniu, czy to na wolnosci”), lecz ni mniej, ni wiecej za przybysza z jakichs zakazanych okolic, powiedzmy zza niebianskiej opoki. Nigdy o tym wprost Maksymowi nie mowil, ale robil aluzje i odnosil sie do niego z wielkim szacunkiem. „Zrobimy cie szefem — mawial — i dopiero wtedy rozkrecimy interes…” Nikt nie mial pojecia, gdzie i jakie interesy zamierzal rozkrecac; jedno bylo jednak jasne: Zielony uwielbial ryzykowne przedsiewziecia i nie znosil zadnej pracy. W dodatku pelen byl dzikiego, pierwotnego okrucienstwa. To byla, w gruncie rzeczy, zwykla plamista malpa, tyle ze oswojona i ulozona do polowania na pancerne wilki.
— Mnie sie to nie podoba — powiedzial Memo ponuro. — To czysty hazard. Bez przygotowania, bez sprawdzenia… Nie, to mi sie nie podoba.
Nic mu sie nigdy nie podobalo. Nic nigdy nie podobalo sie Memo Gramenu zwanemu Kopytem Smierci. Nic go nigdy nie zadowalalo i zawsze czegos sie bal. Jego przeszlosc byla trzymana w tajemnicy, gdyz poczatkowo pelnil w podziemiu nader wysoka funkcje, a potem pewnego razu wpadl w lapy kontrwywiadu i uratowal sie tylko cudem. Nieprzytomnego Mema storturowanego na przesluchaniu wyrwali z wiezienia towarzysze z celi, ktorzy zorganizowali ucieczke. Po tym wszystkim zgodnie z regulami konspiracji wycofano go ze sztabu, chociaz nie wzbudzal zadnych podejrzen. Wyznaczono go na pomocnika Gela Ketszefa, dwukrotnie uczestniczyl w napadach na wieze, wlasnorecznie zniszczyl kilka samochodow patrolowych, wysledzil i zastrzelil dowodce jednej z brygad zandarmerii, byl znany jako czlowiek szalonej odwagi i swietny erkaemista. Zamierzano go juz mianowac dowodca komorki w jakims miasteczku na polnocnym zachodzie, ale wtedy grupa Gela Ketszefa wpadla. Kopyto nadal nie wzbudzal podejrzen, zostal nawet szefem nowej grupy, ale on prawdopodobnie czul na sobie krzywe spojrzenia, ktorych nie bylo, ale ktore z powodzeniem mogly byc: w podziemiu niezbyt lubiano ludzi, ktorzy maja za wiele szczescia. Byl mrukliwy i nieufny, doskonale znal zasady konspiracji i zadal bezwzglednego spelniania jej wymogow, nawet najdrobniejszych. Na tematy ogolne nigdy z nikim nie rozmawial. Zajmowal sie wylacznie sprawami organizacji i osiagnal to, ze grupa miala wszystko co niezbedne: bron, zywnosc, pieniadze, rozbudowana siec mieszkan konspiracyjnych, a nawet motocykl. Maksyma nie lubil. Dawalo sie to latwo wyczuc, chociaz Maksym nie wiedzial dlaczego, a zapytac wprost nie chcial. Memo nie nalezal bowiem do ludzi, z ktorymi mozna szczerze porozmawiac. Moze chodzilo o to, ze jedynie Maksym wyczuwal jego nieustanny strach, bo pozostalym nie moglo nawet przyjsc do glowy, ze ponury Kopyto Smierci, rozmawiajacy jak rowny z rownym z dowolnym przedstawicielem sztabu, jeden z organizatorow podziemia, terrorysta do szpiku kosci moze sie czegos bac.
— Nie rozumiem pobudek sztabu — ciagnal Memo ze wstretem smarujac szyje nowa porcja antykomarowej masci. — Znam ten plan od stu lat. Sto razy chciano go wyprobowac i sto razy od niego odstepowano, bo to prawie gwarantowana zguba. Dopoki nie ma promieniowania, dopoty mamy jeszcze jakas szanse ucieczki w wypadku niepowodzenia, mozemy potem probowac w innym miejscu. Tu zas wystarczy jedno potkniecie i wszyscy zginiemy.
— Niezupelnie masz racje — sprzeciwila sie Ordia. — Teraz mamy Maka. Jezeli cos sie nie uda, potrafi nas wyciagnac i moze nawet wysadzic wieze.
Ordia leniwie palila patrzac przed siebie, na bagna. Ta szczupla, spokojna kobieta, ktora niczemu sie nie dziwila i na wszystko byla gotowa, oniesmielala ludzi, gdyz widziala w nich jedynie mniej lub wiecej sprawne narzedzia zniszczenia. Cala byla jak na dloni. Ani w jej przeszlosci, ani w terazniejszosci czy przyszlosci nie bylo ciemnych lub niejasnych punktow. Pochodzila z rodziny inteligenckiej, ojciec zginal na wojnie, matka do tej pory pracowala jako nauczycielka w Osiedlu Kaczki. Ordia tez byla nauczycielka, dopoki jej nie wygnano ze szkoly jako wyrodka. Ukrywala sie, probowala uciec do Chontii, spotkala na granicy Gela przemycajacego bron i on zrobil z niej terrorystke. Pracowala w podziemiu poczatkowo z pobudek czysto ideowych, walczyla o sprawiedliwy ustroj, w ktorym kazdy bedzie mogl myslec i robic, co zechce i potrafi. Ale siedem lat temu kontrwywiad wysledzil ja i zabral jako zakladnika jej dziecko, aby zmusic ja do stawienia sie i wydania meza. Sztab nie pozwolil jej ujawnic sie, bo zbyt wiele wiedziala. O dziecku nic wiecej nie slyszala, uwazala je za martwe, chociaz w glebi duszy w to nie wierzyla i juz od siedmiu lat powodowala nia przede wszystkim nienawisc. Najpierw nienawisc, a dopiero potem znacznie juz wyblakle marzenia o sprawiedliwym ustroju. Utrate meza zniosla nad podziw spokojnie, chociaz bardzo go kochala. Widocznie juz na dlugo przed aresztowaniem przywykla do mysli, ze na tym swiecie nie nalezy do niczego zbyt silnie sie przywiazywac. Teraz byla taka sama, jak Gel na rozprawie. Byla zywym trupem, ale trupem bardzo niebezpiecznym.
— Mak jest nowicjuszem — powiedzial mrocznie Memo. — Kto zareczy, ze nie straci glowy, kiedy zostanie sam. To glupio odrzucac stary, dobrze opracowany plan tylko dlatego, ze mamy nowicjusza Maka. Powiedzialem juz i jeszcze raz powtorze, ze to jest niepotrzebny hazard.
— Daj spokoj, szefie — powiedzial Zielony. — Taka juz mamy robote. Moim zdaniem czy to stary plan, czy nowy — nie ma zadnej roznicy, taki sam hazard. A jak moze byc inaczej. Bez ryzyka nie da rady, a z tymi pigulkami ryzyko jest mniejsze. Oni przeciez tam pod wieza zglupieja, kiedy o dziesiatej na nich wskoczymy. Pewnie o tej porze chlaja wode i rycza piesni, a my na nich… A moze nawet automaty beda mieli nie nabite i sami pokotem pijani na ziemi… Nie, mnie sie to podoba. Prawde mowie, Mak?
— Jak tak samo, tez… — powiedzial Lesnik. — Co ja mysle? Jezeli taki plan nawet mnie dziwi, to legionistow musi. Prawde mowi Zielony, ze zglupieja… A do tego piec minutek mniej bedziemy sie meczyc, a potem, jak dobrze pojdzie, Mak wieze wywroci i bedzie zupelnie dobrze… Pomyslcie, jak bedzie dobrze! — powiedzial nagle, jakby olsniony nowym pomyslem. — Przeciez nikt przedtem wiez nie wysadzal, chwalili sie tylko, a my wysadzimy… Zanim oni te wieze naprawia, ile to czasu przejdzie! Chociaz z miesiac pozyjemy jak ludzie… Bez tych obrzydliwych bolow.
— Obawiam sie, ze mnie nie zrozumiales, Kopyto — powiedzial General. — W planie nic sie nie zmienilo, tyle tylko, ze napadniemy nieoczekiwanie, wzmocnimy grupe szturmowa i wycofamy sie w nieco innej kolejnosci.
— Jezeli boisz sie, ze Mak nie zdola nas wszystkich wyniesc — tym samym leniwym tonem powiedziala Ordia nadal patrzac na bagna — to nie zapominaj, ze bedzie musial niesc jednego, a najwyzej dwoch. A to jest silny chlopak.
— Tak — odezwal sie General spogladajac na nia. — To prawda…
General byl zakochany w Ordii. Nikt oprocz Maksyma tego nie dostrzegal, ale Maksym wiedzial, ze jest to milosc stara, beznadziejna, zrodzona jeszcze za zycia Gela, ktora teraz stala sie jeszcze bardziej beznadziejna, jezeli to w ogole bylo mozliwe. General nie byl generalem. Przed wojna pracowal jako robotnik na tasmie produkcyjnej, pozniej trafil do szkoly podoficerskiej, walczyl jako kapral, pod koniec wojny zostal rotmistrzem. Dobrze znal rotmistrza Czaczu, mial z nim na pienku (byly jakies zamieszki w jakims pulku zaraz po zakonczeniu wojny) i od dawna bezskutecznie na niego polowal. Byl czlonkiem konspiracyjnego sztabu, ale czesto bral bezposredni udzial w akcjach jako dobry zolnierz i doswiadczony dowodca. Robota w podziemiu mu sie podobala, ale nie bardzo sobie wyobrazal, jak to bedzie po zwyciestwie. Zreszta w zwyciestwo nie wierzyl. Ten urodzony wojak latwo przystosowywal sie do kazdych warunkow i nigdy nie planowal na dluzej niz na jakies dziesiec, dwanascie dni naprzod. Nie mial wlasnych przekonan. Cos tam przejal od jednorekiego Dzika, cos od Ketszefa, cos tam uslyszal w sztabie, ale najwazniejsze dla niego pozostawalo nadal to, co wbito mu do glowy w szkole podoficerskiej. Gdy mu sie zdarzalo teoretyzowac, wyglaszal dziwaczna mieszanine pogladow: wladze bogaczy nalezy obalic (to pochodzilo od Dzika, ktory widocznie byl kims w rodzaju socjalisty lub komunisty), na czele