wszystko i utrwalal obrazy jak asystent fotografa.
Peter najdluzej pokazywal reke Krotkiej Blond, wyciagnieta z dala od ciala. Francis nagle zauwazyl, ze brakowalo czterech opuszkow palcow, jakby ktos je odcial i zabral. Patrzyl na to okaleczenie, oddychajac spazmatycznie.
– Co widzisz, Mewa? – spytal w koncu Peter Strazak.
Francis utkwil spojrzenie w martwej kobiecie.
– Krotka Blond – odparl. – Biedny Chudy. Biedny, biedny Chudy. Musialo mu sie wydawac, ze naprawde zabija zlo.
– Myslisz, ze to zrobil Chudy? – Peter pokrecil glowa. – Przyjrzyj sie uwazniej – nakazal. – I powiedz, co widzisz.
Francis wpatrzyl sie niemal jak zahipnotyzowany w zwloki na podlodze. Wbil wzrok w twarz kobiety i prawie zemdlal ze strachu, pomieszanego z podnieceniem i odleglym poczuciem pustki. Uswiadomil sobie, ze nigdy przedtem nie widzial niezywego czlowieka, nie z bliska. Przypomnial sobie, jak poszedl na pogrzeb ciotki, kiedy byl maly; matka sciskala go mocno za reke i przeprowadzala obok otwartej trumny, caly czas mruczac, zeby nic nie mowil i nic nie robil, bo bala sie, ze syn zwroci na siebie uwage jakims niestosownym zachowaniem. Ale nic takiego nie zrobil, niewiele tez udalo mu sie zobaczyc. Zapamietal tylko bialy, porcelanowy profil, ktory przelotnie dojrzal jak cos zauwazonego za oknem pedzacego samochodu. Ale to, co widzial teraz, bylo zupelnie czyms innym. Tym, co najgorsze w umieraniu.
– Widze smierc – szepnal.
Peter Strazak pokiwal glowa.
– Tak, zgadza sie – powiedzial. – Smierc. Do tego paskudna. Ale wiesz, co ja jeszcze widze? – Mowil powoli, jakby odmierzajac kazde slowo wewnetrzna miarka.
– Co? – spytal Francis ostroznie.
– Wiadomosc – odparl Strazak. A potem, niemal z obezwladniajacym smutkiem, dodal: – A zlo wcale nie zostalo zabite, Francis. Jest miedzy nami, zywe tak samo jak ja i ty. – Wycofal sie cicho na korytarz. – Teraz musimy wezwac pomoc.
Czasami sni mi sie to, co widzialem. Czasami uswiadamiam sobie, ze juz wcale nie spie, tylko leze zupelnie rozbudzony, a to nie sen, tylko wspomnienie, odcisniete w mojej pamieci jak skamielina, co jest jeszcze gorsze. Wciaz widze Krotka Blond oczyma wyobrazni, idealnie uchwycona, jak na jednym ze zdjec, ktore zrobila policja pozniej tej samej nocy. Ale podejrzewam, ze policyjni fotografowie nie uzyskali takiego efektu artystycznego, jaki miala moja pamiec. Widze smierc Krotkiej Blond jak zywe, ale niedokladne wyobrazenie meczenstwa jakiegos swietego, namalowane przez posledniejszego artyste renesansu.
Pamietam to tak… Skore miala biala jak porcelana i idealnie czysta, twarz zastygla w wyrazie spokoju i blogoslawionego zadowolenia. Brakowalo jej tylko aureoli nad glowa. Jakby smierc byla jedynie wieksza niedogodnoscia, chwila obrzydliwego cierpienia na nieuniknionej, rozkosznej i chwalebnej drodze do niebios. Oczywiscie w rzeczywistosci (ktorego to slowa nauczylem sie uzywac najrzadziej, jak sie da) bylo zupelnie inaczej. Skore miala poznaczona ciemnymi smugami krwi, ubranie poszarpane i podarte, a rozerzniete gardlo rozwarte w parodii usmiechu; jej twarz zastygla w przerazonym grymasie szoku i niedowierzania. Gargulec smierci. Morderstwo w najohydniejszej postaci. Cofnalem sie od drzwi schowka, ktory noc wypelnila mnostwem wibrujacych, dreczacych strachow. Znalezc sie blisko przemocy to tak, jakby ktos przejechal czlowiekowi po sercu papierem sciernym.
Za zycia dobrze jej nie znalem. Lepiej mialem poznac mloda kobiete dopiero po jej smierci.
Kiedy Peter Strazak odwrocil sie od zwlok, krwi i wszystkich duzych oraz malych sladow morderstwa, nie wiedzialem, co sie stanie. On musial orientowac sie o wiele lepiej, bo natychmiast pouczyl mnie raz jeszcze, zebym niczego nie dotykal, trzymal rece w kieszeniach, a swoje zdanie zachowal dla siebie.
– Mewa – powiedzial – niedlugo ludzie zaczna zadawac pytania. Bardzo wredne. I moga je zadawac w wyjatkowo nieprzyjemny sposob. Beda twierdzic, ze chca tylko informacji, ale wierz mi, beda chcieli pomoc wylacznie sobie samym. Odpowiadaj krotko i na temat, nie wyrywaj sie z niczym ponad to, co widziales i slyszales tej nocy. Rozumiesz?
– Tak – przyznalem nie do konca zgodnie z prawda. – Biedny Chudy – powtorzylem.
Peter Strazak kiwnal glowa.
– Zgadza sie, biedny. Ale nie z tego powodu, o ktorym myslisz. W koncu osobiscie i z bliska obejrzy sobie zlo. Moze wszyscy obejrzymy.
Poszlismy razem korytarzem do pustej dyzurki pielegniarek. Nasze bose stopy plaskaly cicho o podloge. Furtka z siatki, ktora powinna byc zamknieta na klucz, stala otworem. Na podlodze lezalo kilka papierow, ale mogly spasc z biurka, kiedy ktos po prostu szybko sie poruszyl. O tym, ze cos sie tu stalo, swiadczyly jeszcze trzy rzeczy: szeroko otwarta szafka z lekami, rozrzucone plastikowe pudelka z pigulkami, zdjeta sluchawka z solidnego czarnego telefonu. Peter pokazal mi to wszystko tak samo jak wczesniej, kiedy badalismy schowek. Potem odlozyl sluchawke i od razu znow ja podniosl, zeby wlaczyl sie sygnal. Przez zero polaczyl sie ze szpitalna ochrona.
– Ochrona? W budynku Amherst zdarzyl sie wypadek – zakomunikowal szybko. – Lepiej niech ktos tu natychmiast przyjdzie. - Gwaltownie sie rozlaczyl, znow zaczekal na sygnal, po czym wykrecil 911. – Dobry wieczor – powiedzial spokojnie sekunde pozniej. - Chce poinformowac, ze w budynku Amherst Szpitala Western State doszlo do zabojstwa, w okolicach dyzurki pielegniarek. – Przerwal. - Nie, nie podam swojego nazwiska. Powiedzialem juz wszystko, co na razie musicie wiedziec: rodzaj i miejsce zdarzenia. Reszta powinna byc cholernie oczywista, kiedy tu przyjedziecie. Przywiezcie technikow od zabezpieczania sladow, detektywow i kogos z biura koronera. Podejrzewam tez, ze powinniscie sie pospieszyc. – Odlozyl sluchawke i odwrocil sie do mnie. - Teraz bedzie bardzo wesolo – powiedzial z lekka kpina i byc moze czyms wiecej niz tylko zainteresowaniem.
To wlasnie pamietalem. Na scianie napisalem:
Francis nie zdawal sobie sprawy z rozmiarow chaosu, jaki mial sie rozpetac nad jego glowa niczym nagla burza dusznego, letniego wieczoru…
Francis nie zdawal sobie sprawy z rozmiarow chaosu, jaki mial sie rozpetac nad jego glowa niczym nagla burza dusznego, letniego wieczoru. Do tej pory zblizyl sie do przestepstwa najbardziej w chwili, gdy sam nieszczesliwie wpakowal sie w klopoty – wszystkie jego glosy jednoczesnie na niego wrzeszczaly, a swiat odwrocil sie do gory nogami; wybuchl wtedy i zagrozil rodzinie, a potem sobie, kuchennym nozem, za co trafil do szpitala. Probowal wydobyc z pamieci, co takiego zobaczyl i co to oznaczalo, ale wydawalo sie, ze to lezy tuz poza zasiegiem mysli, w krainie szoku. Uswiadomil sobie, ze jego glosy mowia nerwowym, stlumionym tonem, gdzies gleboko w glowie. Same slowa strachu. Przez chwile rozgladal sie w panice i zastanawial, czy nie powinien po prostu uciec do swojego lozka i tam zaczekac, ale nie mogl sie poruszyc. Miesnie odmowily mu posluszenstwa. Poczul sie jak ktos porwany i unoszony przez silny prad. Razem z Peterem czekal przy dyzurce pielegniarek; po kilku sekundach uslyszal charakterystyczny odglos biegnacych stop i brzek kluczy. Po chwili drzwi frontowe sie otworzyly i do srodka wpadlo dwoch ochroniarzy. Obaj mieli latarki i dlugie czarne palki. Byli ubrani w takie same, szare mundury koloru mgly. Przez chwile ich sylwetki rysowaly sie w otwartych drzwiach. Wygladali, jakby rozmywali sie w slabym oswietleniu szpitalnego korytarza. Potem szybko zblizyli sie do dwoch pacjentow.
– Dlaczego nie jestescie w dormitorium? – zapytal pierwszy, potrzasajac palka. – Nie wolno wam wychodzic – dodal niepotrzebnie. – Gdzie dyzurna pielegniarka?
Drugi go ubezpieczal, gotowy do ataku, gdyby Francis i Peter stwarzali zagrozenie.
– To wy wezwaliscie ochrone? – zapytal ostro. Potem powtorzyl pytanie partnera: – Gdzie dyzurna