Zebrani pacjenci choralnie jekneli na ten widok. Kilku mezczyzn zaczelo plakac, inni sie odwrocili, jakby nie patrzac, mogli uniknac zrozumienia tego, co sie stalo. Jeszcze inni zesztywnieli, a kilku po prostu dalej robilo to, co do tej pory, czyli machalo rekami, kiwalo sie, tanczylo albo wpatrywalo w sciany. Francis slyszal, jak cos do siebie mamrotali. Skrzydlo kobiet uciszono, ale kiedy zwloki wyjechaly, pacjentki, choc zamkniete, musialy cos wyczuc, bo lomotanie do drzwi natychmiast rozpoczelo sie na nowo, rozgrzmialo jak werble na wojskowym pogrzebie. Francis obejrzal sie na Chudego, ktory z oslupieniem wpatrywal sie w przejezdzajace obok niego na noszach cialo pielegniarki. W jasnym swietle korytarza Francis zobaczyl ciemne smugi bordowej krwi na jego luznej nocnej koszuli.

– To on cie obudzil, Franny? – spytal pierwszy detektyw tonem czlowieka przywyklego do wydawania polecen.

Francis kiwnal glowa.

– A kiedy cie obudzil, wyszliscie na korytarz, gdzie znalezliscie pielegniarke juz martwa, tak? Potem wezwaliscie ochrone, zgadza sie?

Francis znow przytaknal. Detektyw spojrzal na policjantow stojacych obok Petera Strazaka, ktorzy rowniez pokiwali glowami.

– Nasz mowi to samo – odpowiedzial jeden z nich na milczace pytanie.

Chudy drzal. Mial blada twarz, a jego dolna warga trzesla sie ze strachu.

Spojrzal na krepujace go kajdanki, potem zlozyl rece jak do modlitwy. Spojrzal przez korytarz na Francisa i Petera.

– Mewa – zawolal drzacym glosem, wyciagajac blagalnie dlonie. – Opowiedz im o aniele. Opowiedz o aniele, ktory przyszedl do mnie w srodku nocy i powiedzial, zeby zajac sie zlem. Jestesmy juz bezpieczni, powiedz im, prosze, Mewa. – W jego glosie dzwieczala zalosna nuta, jakby kazde slowo pograzalo go glebiej w rozpaczy.

Nagle detektyw wrzasnal na Chudego, ktory skulil sie pod nawala pytan, spadajacych na niego jak grad wloczni albo strzal.

– Skad masz te krew na koszuli? Skad masz na rekach krew tej pielegniarki?

Chudy spojrzal na swoje palce i pokrecil glowa.

– Nie wiem – odparl. – Moze przyniosl mi ja aniol?

Korytarzem nadszedl umundurowany mezczyzna z mala plastikowa torebka. W pierwszej chwili Francis nie dostrzegl, co w niej bylo, ale kiedy policjant zblizyl sie, chlopak rozpoznal mala, biala, trojrozna czapke, jakie czesto nosily pielegniarki. Ta jednak wygladala na pognieciona, a jeden jej rog mial plame w kolorze smug na koszuli Chudego.

– Chyba chcial sobie zachowac na pamiatke – mruknal policjant. – Znalezlismy to pod jego materacem.

– Znalezliscie noz? – spytal detektyw. Mundurowy pokrecil glowa.

– A opuszki palcow? Policjant znow zaprzeczyl.

Detektyw przez chwile ocenial sytuacje, potem odwrocil sie na piecie do Chudego, ktory wciaz kulil sie pod sciana, otoczony przez policjantow, nizszych od niego, ale w tej chwili nad nim gorujacych.

– Skad masz czapke? – spytal. Chudy pokrecil glowa.

– Nie wiem, nie wiem – zalkal. – Nie bralem jej.

– Byla pod twoim materacem. Po co ja tam wlozyles?

Nie wlozylem, nie wlozylem.

– Niewazne – odparl policjant ze wzruszeniem ramion. – I tak mamy juz wiecej, niz nam trzeba. Niech ktos przeczyta mu prawa. Zabieramy sie z tego domu wariatow.

Policjanci zaczeli popychac i poganiac Chudego korytarzem. Francis widzial panike szarpiaca cialem mezczyzny. Chudy mial skurcze, jakby przeszywal go prad.

– Nie, prosze, ja nic nie zrobilem. Prosze. Och, zlo, zlo jest wszedzie dookola, prosze, nie zabierajcie mnie, tu jest moj dom, prosze!

Rozpaczliwe zawodzenia Chudego niosly sie echem po korytarzu. Francis poczul, ze ktos zdejmuje mu kajdanki. Podniosl wzrok i Chudy podchwycil jego spojrzenie.

– Mewa, Peter, prosze, pomozcie mi – zawolal z ogromnym cierpieniem w kazdym slowie. – Powiedzcie im, ze to aniol. Przyszedl do mnie w srodku nocy. Powiedzcie im. Pomozcie mi, prosze.

A potem, popychany przez gromade policjantow, zniknal za drzwiami budynku Amherst, polkniety przez resztki nocy.

Rozdzial 7

Pewnie troche tamtej nocy spalem, ale nie pamietam samego zamykania oczu.

Nie przypominam sobie nawet oddychania.

Piekla mnie spuchnieta warga; nawet kiedy przeplukalem usta woda, czulem smak krwi w miejscu, gdzie policjant mnie uderzyl. Nogi mialem miekkie od ciosu palki straznika, a w glowie krecilo mi sie po tym wszystkim, co zobaczylem. Nie ma znaczenia, ile minelo lat od tamtej nocy, ile dni zmienilo sie w dekady. Wciaz czuje bol po spotkaniu z wladzami, ktore uznaly mnie – choc tylko na chwile – za zabojce. Kiedy lezalem sztywno na swojej pryczy, trudno bylo mi skojarzyc Krotka Blond, ktora wczesniej tego samego dnia jeszcze zyla, ze zmasakrowana postacia, wywieziona w worku na zwloki, a potem pewnie rzucona na zimny stalowy stol, gdzie czekala na skalpel patologa. Tak samo trudno pogodzic mi te dwa obrazy dzisiaj. Prawie tak, jakby to byly dwa rozne byty, zupelnie do siebie niepodobne i niemajace ze soba prawie nic wspolnego.

Pamietam wyraznie: lezalem bez ruchu w ciemnosci, czujac bezlitosny ciezar kazdej mijajacej sekundy, swiadomy, ze cale dormitorium jest poruszone; zwyczajne nocne odglosy niespokojnego snu rozbrzmiewaly o wiele glosniej, podkreslone nerwowoscia i paskudnym napieciem, oklejajacymi duszna atmosfere pokoju niczym swieza warstwa farby. Dookola mnie ludzie wiercili sie i rzucali, mimo dodatkowych porcji lekarstw, ktore rozdano, zanim zapedzono nas z powrotem do sal. Chemiczny spokoj. A przynajmniej o to chodzilo Pigule, panu Zlemu i reszcie personelu; leki i obawy zrodzone tamtej nocy nie dawaly sie jednak przytlumic. Wiercilismy sie, chrzakajac i jeczac, lkajac i placzac, wzburzeni i przerazeni. Wszyscy balismy sie kilku pozostalych do switu godzin i tego, co swit mial przyniesc.

Wszyscy oprocz jednego nieobecnego, oczywiscie. Nagle znikniecie Chudego z naszej malej, oblakanej spolecznosci pozostawilo po sobie cien. Odkad pojawilem sie w budynku Amherst, jeden czy dwoch naprawde starych i zniedoleznialych mezczyzn zmarlo z tak zwanych przyczyn naturalnych, ktore jednak trafniej byloby nazwac „zaniedbaniem” i „samotnoscia”. Czasami zdarzal sie cud i ktos, komu zostalo jeszcze troche zycia, byl wypuszczany. O wiele czesciej ochrona przenosila kogos, kto nie przestrzegal zasad albo tracil panowanie nad soba, do jednej z izolatek na pietrze. Tacy wracali zwykle po kilku dniach ze zwiekszonymi dawkami lekow; bardziej powloczyli nogami i mieli silniejsze skurcze miesni twarzy. Tak wiec znikniecia sie zdarzaly. Ale nieobecnosc Chudego nie byla zwyczajna i stad wlasnie zrodzily sie targajace nami uczucia, kiedy pierwsze promienie switu zaczely przesaczac sie przez kraty w oknach.

Zrobilem sobie dwie grzanki z serem, nalalem wody z kranu do niezbyt czystej szklanki i oparlem sie o kuchenny blat, jedzac. Zapomniany papieros dopalal sie w przepelnionej popielniczce troche dalej, a ja patrzylem, jak waska smuzka dymu wznosi sie w zatechle powietrze mojego mieszkania.

Peter Strazak palil.

Ugryzlem kanapke i popilem woda. Kiedy spojrzalem na drugi koniec pokoju, on juz tam byl. Siegnal po niedopalek mojego papierosa i podniosl go do ust.

– W szpitalu mozna bylo palic bez poczucia winy – powiedzial, troche przewrotnie. – W sumie, co gorsze: rak czy szalenstwo?

– Peter – powiedzialem. – Nie widzialem cie od lat.

– Teskniles za mna, Mewa?

Kiwnalem glowa. Peter wzruszyl ramionami, jakby mnie przepraszal.

– Dobrze wygladasz, Mewa. Moze troche schudles, ale wcale sie nie postarzales. - Wypuscil kilka kolek dymu i zaczal sie rozgladac po pokoju. – A wiec tu mieszkasz? Niezle. Widze, ze

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату