wypelnialo slonce, macace gesty, unoszacy sie wciaz w powietrzu smrod gwaltownej smierci. Pacjenci chodzili po korytarzach, jak zwykle powloczac nogami i garbiac sie, ale troche ostrozniej niz zwykle. Poruszali sie uwaznie, bo wszyscy, mimo naszego oblakania, wiedzielismy, ze cos sie wydarzylo i wyczuwalismy, ze cos ma sie jeszcze wydarzyc. Rozejrzalem sie i znalazlem olowek.

Byl srodek poranka, zanim Francisowi udalo sie porozmawiac z Peterem Strazakiem. Zwodnicze, oslepiajace wiosenne slonce wpadalo przez okna i stalowe kraty, wybuchajac swiatlem na korytarzach i odbijajac sie od podlogi, z ktorej zmyto wszystkie zewnetrzne slady morderstwa. Ale osad smierci czail sie w zatechlym szpitalnym powietrzu; pacjenci poruszali sie samotnie albo w malych grupach, w milczeniu unikajac miejsc, w ktorych mord pozostawil slady. Nikt nie stapal tam, gdzie rozlala sie krew pielegniarki. Wszyscy obchodzili schowek szerokim lukiem. Wydawalo sie, ze samo podejscie do miejsca zbrodni moglo skazic zlem. Pozbawione zycia rozmowy prowadzono przyciszonymi glosami. Pacjenci szurali troche wolniej, jakby szpitalny oddzial zamienil sie w kosciol. Nawet zwidy, ktore nekaly tak wielu, oslably, ustepujac miejsca o wiele prawdziwszemu i bardziej przerazajacemu szalenstwu.

Peter jednak stanal oparty o sciane korytarza dokladnie naprzeciw drzwi schowka. Co jakis czas mierzyl spojrzeniem odleglosc miedzy miejscem, w ktorym znaleziono zwloki pielegniarki, a tym, gdzie zostala zaatakowana, za siatka dyzurki pielegniarek.

Francis podszedl do niego powoli.

– O co chodzi? – spytal cicho.

Peter Strazak sciagnal usta, mocno skoncentrowany.

– Powiedz, Mewa, czy to, wedlug ciebie, w ogole trzyma sie kupy? Francis juz mial odpowiedziec, potem jednak sie zawahal. Oparl sie o sciane obok Strazaka i zaczal patrzec w tym samym kierunku.

– To jakby czytac ksiazke od ostatniego rozdzialu – ocenil po chwili. Peter usmiechnal sie i pokiwal glowa.

– Dlaczego?

– Wszystko jest na odwrot – wyjasnil wolno Francis. – Nie tak jak w lustrze, ale jakbysmy znali wniosek, ale nie wiedzieli, jak do niego doszlismy.

– Mow dalej, Mewa.

Francis poczul przyplyw energii, kiedy jego wyobraznia zaczela przetwarzac obrazy z zeszlej nocy. Slyszal zgodny chor potakiwan i glosow zachety.

– Niektore rzeczy nie daja mi spokoju – wyznal. – Innych po prostu nie rozumiem.

– Tak?

– Na przyklad, dlaczego Chudy mialby zabic Krotka Blond?

– Uwazal, ze byla wcieleniem zla. Wczesniej tego samego dnia probowal ja zaatakowac w stolowce.

– Owszem, a potem dali mu zastrzyk, ktory powinien go uspokoic.

– Ale nie uspokoil.

Francis pokrecil glowa.

– Mysle, ze uspokoil. Nie do konca, ale uspokoil. Kiedy ja dostalem taki zastrzyk, ledwie mialem sile otworzyc oczy i rozejrzec sie dookola. Nawet jesli nie wstrzykneli Chudemu calej dawki, to i tak by wystarczylo. Bo zabicie Krotkiej Blond wymagalo sily. I energii. I czegos jeszcze.

– Czegos jeszcze?

– Powodu – dokonczyl Francis.

– Mow dalej. – Peter pokiwal glowa.

– Jak Chudy wydostal sie z dormitorium? Drzwi zawsze byly zamkniete. A jesli udalo mu sie je otworzyc, gdzie sa klucze? I po co zawlokl Krotka Blond do schowka? To znaczy, jak to zrobil? I dlaczego mialby ja… – Francis zawahal sie przed wyborem slowa -…napastowac? I zostawiac tak, jak ja znalezlismy?

– Mial na ubraniu krew pielegniarki. Pod jego materacem byl jej czepek – argumentowal Peter ze stoicka logika policjanta.

Francis pokrecil glowa.

– Nie rozumiem tego. Czepek. A co z nozem, ktorym zabil? Peter znizyl glos.

– O czym Chudy opowiadal, kiedy nas obudzil?

– Powiedzial, ze przy jego boku pojawil sie aniol i go objal.

Obaj zamilkli. Francis probowal wyobrazic sobie aniola, ktory budzi Chudego z niespokojnego snu.

– Myslalem, ze to wymyslil. Po prostu sobie wyobrazil.

– Ja tez – przyznal Peter. – Ale teraz juz nie jestem pewien.

Znow zaczal sie wpatrywac w drzwi schowka. Francis tez. Im dluzej patrzyl, tym bardziej zblizal sie do tamtej chwili. Prawie tak, pomyslal, jakby za chwile mial zobaczyc ostatnie sekundy Krotkiej Blond. Peter rowniez musial tego doswiadczyc, bo zbladl.

– Nie chce myslec, ze to mogl zrobic Chudy – powiedzial. – To do niego zupelnie niepodobne. Nawet w najgorszych chwilach, a na pewno wczoraj byl najstraszniejszy, nie stwarzal powaznego zagrozenia. Nie sadze, zeby chcial kogos zabic. Na pewno nie w podstepny, cichy, skryty sposob.

– Mowil, ze zlo trzeba zniszczyc. Wyrazil to glosno, przy wszystkich. Peter pokiwal glowa, ale w jego glosie brzmialo niedowierzanie.

– Myslisz, ze moglby kogos naprawde zabic, Mewa?

– Nie wiem. W pewnych okolicznosciach chyba kazdy moglby zabic. Tak tylko przypuszczam. Nie znalem przedtem zadnego mordercy.

Na te slowa Peter sie usmiechnal.

– Znasz przeciez mnie – powiedzial. – Ale chyba powinnismy poznac jeszcze jednego.

– Jeszcze jednego morderce?

– Aniola – dodal Peter.

Nastepnego dnia, niedlugo po popoludniowej sesji grupowej, do Francisa podszedl Napoleon. Maly czlowieczek wyraznie sie wahal, bily od niego niezdecydowanie i zwatpienie. Lekko sie jakal, slowa jakby zawisaly mu na koncu jezyka i nie dawaly sie wyartykulowac z obawy, jak zostana przyjete. Wada wymowy Napoleona byla bardzo interesujaca, kiedy bowiem pograzal sie w historii i nawiazywal do swojego imiennika, zaczynal sie wyslawiac o wiele wyrazniej i bardziej precyzyjnie. Dla sluchajacego problemem bylo rozroznic mysli terazniejsze od spekulacji na temat wydarzen sprzed ponad stu piecdziesieciu lat.

– Mewa? – zaczal Napoleon ze swoim zwyklym zdenerwowaniem.

– O co chodzi, Napciu? – odparl Francis.

Stali pod sciana swietlicy, nie zajmujac sie niczym szczegolnym. Mierzyli tylko wlasne mysli, jak to czesto robili mieszkancy Amherst.

– Dreczy mnie jedna rzecz – wyznal Napoleon.

– To, co sie stalo, dreczy wszystkich – odparl Francis.

Napoleon przesunal dlonia po swoich pucolowatych policzkach.

– Wiesz, ze Bonapartego uwaza sie za najbardziej blyskotliwego generala? Tak jak Aleksandra Wielkiego, Juliusza Cezara czy Jerzego Waszyngtona. Byl kims, kto swoim geniuszem tworzyl postac swiata.

– Tak. Wiem – odparl Francis.

– Ale nie rozumiem, dlaczego, skoro wszyscy uwazaja go za geniusza, pamieta sie tylko jego porazki?

– Slucham…?

– Jego kleski. Moskwa. Trafalgar. Waterloo.

– Nie mam pojecia, Napciu… – zaczal Francis.

– Naprawde nie daje mi to spokoju – powiedzial szybko Napoleon. – Dlaczego pamieta sie tylko nasze kleski? Dlaczego porazki i odwroty znacza wiecej niz zwyciestwa? Myslisz, ze Pigula i pan Zly w ogole rozmawiaja o naszych postepach w terapii albo po lekach? Nie sadze. Uwazam, ze mowia tylko o naszych bledach i wszystkich drobnych oznakach, ktore swiadcza, ze wciaz musimy tu tkwic, zamiast o tym, co wskazuje, ze nam sie poprawia i moze powinnismy jednak wrocic do domu.

Francis pokiwal glowa. To brzmialo logicznie.

Niski mezczyzna mowil dalej, wyzbywajac sie wahania i jakania.

– Napoleon swoimi zwyciestwami zmienil mape Europy. Powinno sie o nich pamietac. Tak mnie to zlosci…

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату