Zmusil sie do oderwania wzroku i spojrzal na Lucy Jones. Miala zmruzone oczy i zaciety wyraz twarzy. Przez chwile, pomyslal, emanowala jednoczesnie zarem i lodowatym chlodem.

Powoli odetchnela.

– Znajde tego czlowieka, doktorze – oznajmila cichym, twardym glosem.

Pigula bezradnie patrzyl na zdjecia. Francis widzial, ze doktor ocenia powage sytuacji. Po chwili Gulptilil siegnal, zebral wszystkie fotografie jak karciarz, ktory sklada talie po przetasowaniu, ale dobrze wie, gdzie jest as pik. Ulozyl je w stosik i postukal nim o biurko, zeby wyrownac krawedzie. Potem podal zdjecia Lucy.

– Tak – powiedzial wolno. – Wierze, ze go pani znajdzie. A przynajmniej bedzie pani probowac.

Francis nie sadzil, by Pigula naprawde tak myslal. Potem zmienil zdanie: moze niektore rzeczy mowil powaznie, a inne nie. Ustalenie tego wydawalo sie bardzo trudne.

Doktor wrocil na swoj fotel i odzyskal spokoj. Przez chwile bebnil palcami o blat biurka. Spojrzal na mloda prokurator i uniosl krzaczaste, czarne brwi, jakby spodziewajac sie nastepnego pytania.

– Bede potrzebowala pana pomocy – powiedziala w koncu Lucy.

Doktor Gulptilil wzruszyl ramionami.

– Oczywiscie. To nie ulega watpliwosci. Mojej i innych. Ale mimo dramatycznych podobienstw miedzy zabojstwem w szpitalu a tymi, ktore tak teatralnie nam pani pokazala, uwazam, ze jest pani w bledzie. Sadze, ze na nasza stazystke napadl pacjent, ktory zostal juz aresztowany i oskarzony. Jednak aby sprawiedliwosci stalo sie zadosc, pomoge pani w kazdy dostepny mi sposob, chocby po to, zeby pania uspokoic, panno Jones.

Francis znow mial wrazenie, ze kazde slowo wyrazalo jedno, a znaczylo cos zupelnie innego.

– Zostane tutaj, az uzyskam jakies odpowiedzi – oznajmila Lucy.

Doktor Gulptilil wolno pokiwal glowa. Usmiechnal sie niewesolo.

– Znajdowanie odpowiedzi chyba nie jest nasza specjalnoscia – stwierdzil ponuro. – Pytan mamy az w nadmiarze, ale odpowiedzi znalezc tu o wiele trudniej. A juz na pewno nie tak prawniczo precyzyjne, na jakich chyba pani zalezy, panno Jones. Tak czy inaczej – ciagnal – pozostajemy do pani dyspozycji, w ramach naszych mozliwosci.

– Zeby przeprowadzic odpowiednie dochodzenie – odparla szorstko Lucy – jak pan slusznie zauwazyl, bede potrzebowala pomocy. I dostepu.

– Pozwole sobie przypomniec pani raz jeszcze: to szpital psychiatryczny, panno Jones – wytrajkotal doktor. – Nasze cele sa zupelnie inne niz pani. I, jak sadze, moga byc sprzeczne. A przynajmniej istnieje takie prawdopodobienstwo. Pani obecnosc tutaj nie moze zaklocac sprawnego dzialania osrodka. Nie wolno tez pani dzialac tak obcesowo, by naruszac delikatny spokoj wielu osob, ktore leczymy. – Przerwal, potem podjal ze spiewna pewnoscia siebie. – Udostepnimy pani akta, jak pani sobie zyczy. Ale co do wizyt na oddziale i przesluchiwania potencjalnych swiadkow czy podejrzanych… coz, musimy odmowic. Codziennie zajmujemy sie pomaganiem ludziom dotknietym powaznymi, czasem wyniszczajacymi chorobami. Mamy podejscie terapeutyczne, nie dochodzeniowe. Chyba nikt tu nie ma doswiadczenia i umiejetnosci, ktorych, jak sadze, bedzie pani potrzebowac…

– Nieprawda – mruknal pod nosem Peter Strazak. W pomieszczeniu zapanowala niebezpieczna i niespokojna cisza. Wtedy Peter dodal mocnym, pewnym glosem: – Ja je mam.

Czesc 2. Swiat Opowiesci

Rozdzial 10

Reke mialem przykurczona i obolala jak calosc mojego istnienia. Mocno sciskalem ogryzek olowka, jakby to byla lina ratunkowa, laczaca mnie z normalnoscia. A moze szalenstwem? Coraz trudniej bylo mi odroznic jedno od drugiego. Slowa, ktore wypisalem na scianach, falowaly jak rozgrzane powietrze nad czarna wstega autostrady w bezchmurne letnie poludnie. Czasem myslalem o szpitalu jak o innym wszechswiecie, samoistnym, w ktorym wszyscy bylismy malenkimi planetami, utrzymywanymi na swoich orbitach przez potezne sily grawitacyjne, przemierzajacymi przestrzen wlasnymi drogami, a mimo to zaleznymi od siebie, polaczonymi, lecz niezaleznymi. Uwazalem, ze jesli zbierze sie ze soba iles osob, niewazne po co, w wiezieniu, w wojsku, na meczu koszykowki, klubowym spotkaniu, hollywoodzkiej premierze, zebraniu zwiazkowym albo radzie nauczycielskiej, pojawia sie wspolnota celu, laczace ogniwo. Ale w naszym przypadku to nie byla prawda, bo jedyna rzecza, ktora nas wszystkich laczyla, bylo pragnienie bycia kims innym niz w rzeczywistosci, a dla wielu z nas pozostawalo to marzeniem niemozliwym do spelnienia. A dla wieloletnich pensjonariuszy nie byla to nawet opcja pozadana. Balismy sie otaczajacego swiata i jego tajemnic tak bardzo, ze wolelismy zaryzykowac i narazac sie na niebezpieczenstwa czyhajace w murach osrodka. Wszyscy bylismy wyspami, kazdy z wlasna historia, cisnieci przez los w miejsce, ktore bardzo szybko stawalo sie coraz mniej bezpieczne.

Duzy Czarny opowiedzial mi kiedys, kiedy stalismy bezczynnie na korytarzu – po prostu czekajac, az cos sie wydarzy, chociaz rzadko cokolwiek sie wydarzalo – ze nastoletnie dzieci pracownikow Szpitala Western State, mieszkajacych na terenie kompleksu, zawsze umawialy sie na randke w kampusie sasiedniego college’u i mowily, ze ich rodzice tu pracuja. Ale zawsze wskazywaly szkole, a nie szczyt wzgorza, gdzie spedzalismy dnie i noce. Nasze szalenstwo bylo ich stygmatem. Troche tak, jakby baly sie zarazic chorobami psychicznymi. Kto chcialby byc taki jak my? Identyfikowac sie z naszym swiatem?

Odpowiedz na to pytanie przejmowala chlodem: jeden czlowiek.

Aniol.

Wzialem gleboki oddech, wciagnalem i wypuscilem gorace powietrze. Minelo wiele lat, odkad ostatni raz pozwolilem sobie o nim pomyslec. Spojrzalem na to, co napisalem, i zrozumialem, ze nie moge opowiedziec tych wszystkich historii, nie przedstawiajac jego wlasnej, i bylo to odkrycie bardzo niepokojace. W mojej wyobrazni pojawila sie dawna nerwowosc i prastary strach.

A wraz z nimi do pokoju wszedl on.

Nie jak sasiad czy przyjaciel, czy nawet jak nieproszony gosc, z pukaniem i uprzejmym, chocby wymuszonym, powitaniem. Nie skrzypnely otwierane drzwi, nie odsunelo sie krzeslo, nikt sie nie przedstawil. Ale mimo to on tu byl. Odwrocilem sie gwaltownie, najpierw w jedna, potem w druga strone, probujac wypatrzyc go w nieruchomym powietrzu dookola, ale nie umialem. Mial kolor wiatru. Glosy, ktorych nie slyszalem od miesiecy, ktore we mnie uciszono, nagle zaczely wykrzykiwac ostrzezenia, niesc sie echem w moich uszach, pedzic przez glowe. Czulem sie jednak prawie tak, jakby wykrzykiwana przez nie wiadomosc byla w obcym jezyku; nie wiedzialem juz, jak ich sluchac. Mialem straszne wrazenie, ze cos ulotnego, ale ogromnie waznego nagle przestalo sie zgadzac, a gdzies bardzo blisko czai sie niebezpieczenstwo. Czulem jego oddech na karku.

W gabinecie zapadla cisza. Zza zamknietych drzwi dobiegl nagly stukot klawiszy maszyny do pisania. Gdzies w glebi budynku administracji przerazony pacjent wydal z siebie dlugie, pelne skargi wycie; po chwili ucichlo. Peter Strazak przesunal sie do przodu na krzesle jak dziecko, ktore zna odpowiedz na pytanie nauczyciela i bardzo chce jej udzielic.

– Zgadza sie – powiedziala Lucy Jones cicho.

Wydawalo sie, ze jej slowa tylko wzmogly intensywnosc ciszy.

Jak na czlowieka uczonego w psychiatrii, doktor Gulptilil chlubil sie pewna polityczna przebiegloscia, wykraczajaca byc moze poza decyzje medyczne.

Posiadal niezwykla zdolnosc wycofania sie i zanalizowania danej chwili z emocjonalnego dystansu, prawie tak, jakby stal na wiezy strazniczej i patrzyl w dol, na dziedziniec. Obok siebie widzial mloda kobiete, stanowczo obstajaca przy swoich przekonaniach i planach, zupelnie innych niz jego wlasne. Nosila blizny, ktore lsnily z goraca. Po drugiej stronie siedzial pacjent o wiele mniej szalony niz wiekszosc przebywajacych w szpitalu, a zarazem o wiele bardziej zagubiony niz oni, za wyjatkiem moze czlowieka, na ktorego mloda kobieta tak zawziecie polowala – o ile czlowiek ten naprawde istnial, w co doktor Gulptilil powaznie watpil. Pomyslal, ze ta dwojka moze

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату