To oczywiscie rozezlilo ja jeszcze bardziej.

– Masz nas natychmiast wpuscic!

Pokrecilem glowa.

– Chce byc sam - odparlem, na co Colleen wygladala, jakby miala sie za chwile rozplakac. – Chce, zebyscie zostawily mnie w spokoju. Wlasciwie po co przyjechalyscie?

– Mowilysmy. Martwilysmy sie o ciebie – powiedziala Colleen.

– Dlaczego? Ktos wam kazal?

Siostry spojrzaly na siebie, potem odwrocily sie do mnie.

– Nie. - Megan starala sie wtloczyc w swoj glos przekonanie. - Po prostu tak dlugo sie nie odzywales…

Usmiechnalem sie. Teraz klamalismy juz wszyscy troje.

– Bylem zajety. Jesli chcecie sie ze mna spotkac, niech wasi ludzie zadzwonia do mojej sekretarki, sprobuje was wcisnac przed Swietem Pracy.

Nawet sie nie rozesmialy na moj zart. Zaczalem zamykac drzwi, ale Megan podeszla blizej i zatrzymala je reka.

– Co to jest? - spytala, wskazujac sciane. – Co ty tam piszesz?

– To moja sprawa, nie wasza - odparlem.

– Piszesz o matce i ojcu? O nas? To niesprawiedliwe!

Troche mnie zatkalo. Pierwsza diagnoza – siostra miala wieksza paranoje niz ja.

– Dlaczego uwazasz – zapytalem powoli – ze jestescie na tyle interesujacy, zeby o was pisac?

A potem zamknalem drzwi, pewnie troche za mocno, bo huk zabrzmial w malym mieszkaniu jak wystrzal.

Znow zaczely sie dobijac, ale je zignorowalem. Kiedy wracalem do sciany, slyszalem w glowie mruczenie znajomych glosow, gratulujacych mi tego, co zrobilem. Zawsze lubily, kiedy okazywalem niezaleznosc i sprzeciw. Ale zaraz potem rozlegl sie odlegly, niosacy sie echem drwiacy smiech, coraz wyzszy, wymazujacy znajome dzwieki. Przypominal troche krakanie wrony, niesione silnym wiatrem, przelatujace nad moja glowa. Zadrzalem i skulilem sie prawie tak, jakbym mogl uchylic sie przed dzwiekiem.

Wiedzialem, kto to byl.

– Mozesz sie smiac! – krzyknalem na aniola. – Ale kto inny jeszcze wie, co sie stalo?

Francis usiadl naprzeciwko Lucy przy biurku, a Peter krazyl w glebi malego gabinetu.

– A wiec, pani prokurator – odezwal sie Strazak z odrobina niecierpliwosci w glosie – co teraz?

Lucy wskazala kilka teczek.

– Mysle, ze pora zaczac rozmowy z pacjentami. Tymi, ktorzy w przeszlosci dopuszczali sie przemocy.

Peter kiwnal glowa, ale wygladal na skonsternowanego.

– Na pewno, kiedy zaczela pani czytac te rzeczy, uswiadomila sobie, ze pod to kryterium podchodza niemal wszyscy, oprocz niedoleznych i niedorozwinietych, a oni tez moga miec jakies wpisy. Musimy znalezc cechy dyskwalifikujace. Mysle, panno Jones… – zaczal, ale przerwala mu, podnoszac reke.

– Peter, od tej pory mow mi po prostu Lucy – zaproponowala. – W ten sposob nie bede musiala sie zwracac do ciebie po nazwisku, bo wiem z akt ze twoja tozsamosc ma pozostac nie tyle ukryta, ile, powiedzmy… zawoalowana, zgadza sie? Z powodu zlej slawy w duzej czesci wielkiej Wspolnoty Massachusetts. Wiem tez, ze po przybyciu tutaj powiedziales Gulptililowi, ze nie masz juz nazwiska, co on zinterpretowal jako chec nieprzynoszenia twojej duzej rodzinie blizej nieokreslonego wstydu.

Peter zatrzymal sie i przez chwile Francis mial wrazenie, ze jego przyjaciel sie rozgniewa. Jeden z glosow zawolal: Teraz uwazaj!; Francis bez slowa przygladal sie pozostalej dwojce. Lucy usmiechala sie, jakby wiedziala, ze zawstydzila Petera, a on wygladal jak ktos, kto probuje wymyslic wlasciwa riposte. Po chwili oparl sie o sciane i usmiechnal, niemal identycznie jak pani prokurator.

– Dobrze, Lucy – odparl powoli. – Niech bedzie po imieniu. Ale powiedz mi jedno. Nie sadzisz, ze przesluchiwanie pacjentow ze sklonnosciami do przemocy czy nawet takich, ktorzy zachowywali sie agresywnie po przybyciu do szpitala, bedzie bezowocne? Inaczej: ile masz czasu, Lucy? Ile czasu mozesz poswiecic na szukanie tu odpowiedzi?

Usmiech Lucy nagle zniknal.

– Dlaczego o to pytasz?

– Bo zastanawiam sie, czy twoj szef w Bostonie wie, co ty tu tak naprawde robisz.

W malym pokoiku zapadla cisza. Francis uwazal pilnie na kazdy ruch swoich towarzyszy: na wyraz ich oczu i to, co sie za nimi krylo, na uklad ramion i barkow, mogacy wskazywac, ze mysla cos innego, niz mowia.

– Dlaczego uwazasz, ze nie mam pelnego poparcia mojego biura?

– A masz? – zapytal Peter wprost.

Francis zobaczyl, ze Lucy zamierza odpowiedziec najpierw tak, potem inaczej, potem jeszcze inaczej.

– Mam i nie mam – powiedziala w koncu.

– To dwa rozne wyjasnienia, Lucy.

Kiwnela glowa.

– Moja obecnosc tutaj nie jest jeszcze wynikiem oficjalnego dochodzenia. Uwazam, ze nalezy je rozpoczac. Inni nie sa przekonani. A scislej rzecz biorac, nie sa pewni, czy siega tu nasza jurysdykcja. Dlatego, kiedy chcialam wybrac sie do szpitala, w moim biurze wybuchl spor. Skonczylo sie na tym, ze pozwolono mi jechac, ale nieoficjalnie.

– Domyslam sie, ze nie przedstawilas tych okolicznosci Gulptililowi.

– Dobrze sie domyslasz, Peter.

Peter znow zaczal krazyc po pokoju, jakby ruch mogl dodac rozpedu jego myslom.

– Ile czasu potrzebujesz, zanim szpitalna administracja sie toba zmeczy albo twoje biuro cie odwola?

– Niewiele.

Peter znow jakby sie zawahal, przebierajac wsrod mozliwych reakcji. Francis pomyslal, ze Peter widzial fakty i jak przewodnik gorski w przeszkodach dostrzegal mozliwosci, a postep mierzyl czasami pojedynczymi krokami.

– A wiec – mruknal Peter, jakby do siebie – Lucy przyjechala do szpitala przekonana, ze jest tu przestepca. I chce go znalezc, bo… jest nim zainteresowana. Tak?

Lucy przytaknela. Z jej twarzy zniknelo wszelkie rozbawienie.

– Czas spedzony w Western State nie wplynal na twoje umiejetnosci detektywistyczne.

– Och, mysle, ze wplynal. – Nie rozwinal: poprawil czy pogorszyl. – A dlaczego jestes nim tak zainteresowana?

Po dluzszej chwili milczenia Lucy opuscila glowe.

– Peter, nie znamy sie chyba dosc dobrze. Ale ujme to tak: osobnik, ktory popelnil tamte trzy morderstwa, zakpil z mojego biura.

– Zakpil?

– Tak. Na zasadzie „nie zlapiecie mnie”.

– Nie powiesz nic wiecej?

– Nie teraz. To szczegoly, ktorych chcialabym uzyc w ewentualnym akcie oskarzenia. A wiec…

Peter nie dal jej dokonczyc.

– Nie chcesz zdradzac szczegolow dwom wariatom. Lucy wziela gleboki oddech.

– A ty chcialbys opowiadac, jak rozlales benzyne w kosciele? I po co? Oboje znow przez chwile milczeli. Potem Peter odwrocil sie do Francisa.

– Mewa, co laczy ze soba te zbrodnie? Francis zdal sobie sprawe, ze to test.

– Po pierwsze, wyglad ofiar – powiedzial szybko. – Wiek i to, ze byly same: wszystkie chodzily tymi samymi

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату