z nas. Nie moglem zasnac, lezalem na lozku i nagle wydalo mi sie, ze jestem obserwowany. Podnioslem wzrok. Wtedy go zobaczylem.
– Poznales go? – spytalem.
– Nie mialem szans. – Peter powoli pokrecil glowa. – W jednej chwili tam byl, a kiedy zerwalem sie z lozka, zniknal. Podszedlem do okienka i wyjrzalem na zewnatrz, ale nikogo nie zobaczylem.
– A dyzurna pielegniarka?
– Jej tez nie widzialem.
– Gdzie byla?
– Nie wiem. W lazience? Na spacerze? Moze u dyzurnej pietro wyzej? Zasnela przy biurku?
– I co o tym myslisz? – spytalem; w moj glos zaczelo sie wkradac zdenerwowanie.
– Chcialbym, zeby to byla halucynacja.
– A byla?
Peter usmiechnal sie i potrzasnal glowa.
– Nie ma tak dobrze.
– Jak sadzisz, kto to byl? Zasmial sie, ale bez wesolosci.
– Mewa, przeciez wiesz, kto to wedlug mnie byl.
Zatrzymalem sie, wzialem gleboki oddech i przemoca uciszylem wewnetrzne glosy.
– Po co przyszedl do drzwi?
– Chcial nas zobaczyc.
To zapamietalem zupelnie wyraznie. Pamietalem, gdzie stalismy, w co bylismy ubrani. Peter mial na glowie czapke z logo Red Soksow, zsunieta lekko na tyl glowy. Przypominalem sobie, co tego ranka jedlismy: nalesniki, ktore smakowaly jak tektura polana gestym, slodkim syropem, majacym wiecej wspolnego z laboratorium chemika zywienia niz z nowoangielskim klonem. Zgasilem papierosa na podlodze mieszkania i zaczalem przezuwac wspomnienia, zamiast jedzenia, ktorego bez watpienia potrzebowalem. To mi wtedy powiedzial. Cala reszte wymyslilem. Nie moglbym przysiac na Biblie, ze tamtej nocy Peter tkwil uwieziony w pajeczynie bezsennosci przez to, co zrobil tyle miesiecy wczesniej. Nie powiedzial mi wprost, ze z tego wlasnie powodu nie mogl zasnac, wiec kiedy zaczal miec wrazenie, ze ktos mu sie przyglada, stal sie czujny. Nie wiem, czy w ogole wtedy o tym myslal. Ale teraz, wiele lat pozniej, doszedlem do wniosku, ze tak po prostu musialo byc. I moglo, bo przeciez Peter tkwil spetany wspomnieniami. Nie minelo wiele czasu i wszystko to sie ze soba powiazalo, wiec uswiadomilem sobie, ze chcac opowiedziec jego historie, moja i Lucy, musze dopuszczac sie pewnych dowolnych dopowiedzen. Prawda to sliska rzecz i wcale nie potrafie sie nia sprawnie poslugiwac. Nikt szalony nie potrafi. A wiec jesli zapisze cos dobrze, moze sie okazac, ze jest zle. Ze wyolbrzymiam. Moze wydarzylo sie to troche inaczej, niz zapamietalem. Niewykluczone ze moja pamiec jest do tego stopnia rozciagnieta i umeczona lekami, ze nigdy juz nie uda mi sie uchwycic prawdy.
Mysle, ze tylko romantyczni poeci twierdza, ze szalenstwo wyzwala. W rzeczywistosci jest odwrotnie. Kazdy glos, jaki slyszalem, strach, ktory czulem, kazde zludzenie, kazdy przymus tworza moja smutna osobe, wygnana z rodzinnego domu i wyslana w petach do Szpitala Western State – zadna z tych rzeczy nie miala nic wspolnego z wolnoscia, wyzwoleniem czy chocby pozytywna wyjatkowoscia. Szpital Western State byl po prostu miejscem, w ktorym nas zatrzymywano na czas, kiedy tworzylismy wlasne, wewnetrzne miejsce odosobnienia.
Nie byla to prawda w przypadku Petera, bo jego nigdy nie ogarnelo takie szalenstwo jak reszte z nas.
Nie byla to tez prawda w przypadku aniola.
A Lucy, na swoj sposob, stanowila lacznik miedzy nimi dwoma.
Stalismy przed stolowka, czekajac na Lucy. Peter wygladal, jakby sie intensywnie zastanawial, odtwarzal w myslach to, co widzial i co sie wydarzylo poprzedniej nocy. Patrzylem na niego, jak bral kazdy odlamek tych kilku chwil, podnosil do swiatla i powoli obracal. Postepowal niczym archeolog, ktory natrafil na relikt i delikatnie zdmuchuje z niego kurz czasu. Myslal, ze ustawiajac przedmiot swoich rozwiazan pod odpowiednim katem, moglby dostrzec, czym on naprawde jest.
Odwrocil sie do mnie.
– Wiemy teraz jedno: aniol nie mieszka z nami w dormitorium. Moze byc z ktorejs z sal na gorze. Moze przychodzic z innego budynku, chociaz jeszcze nie wiem, jak. Ale przynajmniej wykluczamy ludzi od nas. Poza tym dowiedzial sie jakos, ze jestesmy w to wszystko zamieszani, ale nas nie zna, wiec obserwuje.
Odwrocilem sie na piecie.
Za nami, oparty o sciane, ze wzrokiem wbitym w sufit stal katon. Mogl sluchac Petera, ale rownie dobrze jakiegos wewnetrznego glosu. Nie dalo sie tego stwierdzic. Niedolezny staruszek, ktoremu opadly spodnie od pizamy, przeszedl obok nas, sliniac sie troche i potykajac, jakby nie pojmowal, ze problemy z chodzeniem sprawiaja mu spuszczone do kostek spodnie. Wielki, niedorozwiniety mezczyzna, ktory grozil nam poprzedniego dnia, nadszedl ciezkim krokiem za starcem, ale kiedy spojrzal na nas z ukosa, w jego oczach widnial strach; po gniewie i agresji nie bylo juz sladu. Pewnie zwiekszyli mu dawki lekow, pomyslalem.
– Skad mamy wiedziec, kto nas obserwuje? – spytalem. Obracalem glowa na prawo i lewo; poczulem przeszywajace mnie ostrze chlodu, kiedy uswiadomilem sobie, ze dowolny z setek zapatrzonych tepo przed siebie mezczyzn moze tak naprawde mierzyc swoje sily i brac mnie za cel.
Peter wzruszyl ramionami.
– No, to dopiero sztuka, co? My szukamy, ale to aniol obserwuje. Po prostu badz czujny. Cos sie wydarzy.
Podnioslem wzrok i zobaczylem Lucy Jones. Wchodzila frontowym wejsciem do Amherst. Zatrzymala sie, zeby porozmawiac z jedna z pielegniarek; podszedl do nich Duzy Czarny. Lucy podala mu pare teczek z wierzchu przepelnionego pudla, ktore ze soba przyniosla, i postawila na blyszczacej podlodze. Peter i ja ruszylismy w jej strone, ale zostalismy zatrzymani przez Gazeciarza. Zblizyl sie w podskokach i zagrodzil nam droge. Okulary mial troche przekrzywione, kosmyk wlosow sterczal mu z glowy jak antena statku kosmicznego. Usmiechal sie tak samo dziwacznie, jak wygladal.
– Zle wiesci, Peter – oznajmil, chociaz sie usmiechal, jakby w ten sposob chcial troche zlagodzic informacje. – Jak zwykle zle wiesci.
Peter nie odpowiedzial, a Gazeciarz zrobil zawiedziona mine i przekrzywil glowe.
– Dobra – powiedzial powoli. Potem spojrzal na Lucy Jones i zaczal sie mocno koncentrowac. Wygladalo to tak, jakby przypominanie wymagalo wysilku fizycznego. Po kilku chwilach natezania sie jego twarz wykrzywil usmiech.
– „Boston Globe”, dwudziesty wrzesnia 1977. Dzial wiadomosci lokalnych, strona 2B: Nie chce byc ofiara; absolwentka prawa z Harvardu mianowana szefem wydzialu przestepstw na tle seksualnym.
Peter znieruchomial, potem odwrocil sie do Gazeciarza.
– Co jeszcze pamietasz?
Gazeciarz znow sie zawahal, podnoszac ciezary swojej pamieci, potem wyrecytowal:
– Lucy K. Jones, lat dwadziescia osiem, pracownik wydzialu wykroczen drogowych i drobnych przestepstw z trzyletnim stazem, zostala mianowana szefem nowo utworzonego wydzialu przestepstw na tle seksualnym biura prokuratora hrabstwa Suffolk, oznajmil dzisiaj jego rzecznik. Panna Jones, ktora w roku 1974 ukonczyla wydzial prawa na Harvardzie, bedzie odpowiadac za sciganie przestepcow seksualnych i wspoldzialac z wydzialem zabojstw w sprawach morderstw wyniklych z gwaltow, dodal rzecznik. – Gazeciarz wzial gleboki oddech. – Podczas konferencji prasowej panna Jones oznajmila, ze ma wyjatkowe kwalifikacje do objecia tego stanowiska, poniewaz zostala ofiara takiej napasci na pierwszym roku studiow. Zaczela prace w biurze prokuratora, wyjasnila, mimo licznych propozycji ze strony firm prawniczych, poniewaz mezczyzna, ktory ja