Znow sie cofnela. Potem nagle sie odwrocila i ruszyla przed siebie korytarzem. Rozgladala sie na lewo i prawo, wytezala sluch. Przyspieszyla kroku, juz prawie biegla. Wykladzina tlumila tupot. Wszystkie pozostale pokoje na pietrze byly zamkniete i ciche. Dotarla do konca korytarza, zdyszana, potem zbiegla po schodach, wybijajac obcasami szybki rytm na stopniach. Klatka schodowa byla identyczna z ta na drugim koncu, ktora weszla kilka minut temu, pusta i pelna ech. Lucy pchnela ciezkie drzwi i po raz pierwszy uslyszala czyjes glosy. Ruszyla w ich strone, przeskakujac po dwa stopnie naraz. Przy frontowym wejsciu na parterze staly trzy mlode kobiety. Wszystkie pod kolorowymi rozpinanymi swetrami mialy biale mundurki pielegniarek; zaskoczone podniosly wzrok, kiedy Lucy do nich podbiegla.

Uspokoila troche oddech, wachlujac sie dlonmi.

– Przepraszam…

Kobiety patrzyly na nia bez slowa.

– Przepraszam, ze przeszkadzam w rozmowie – wysapala. – Jestem Lucy Jones, prokurator przyslana tu, zeby…

– Wiemy, kim pani jest, panno Jones, i co pani tu robi – przerwala jej jedna z pielegniarek. Byla wysoka, czarnoskora, miala szerokie, muskularne ramiona i ciemne wlosy. – Cos sie stalo?

Lucy kiwnela glowa i wziela gleboki oddech, probujac zapanowac nad soba.

– Nie jestem pewna – powiedziala. – Wrocilam tu i zastalam otwarte drzwi do swojego pokoju. Rano na pewno je zamykalam, kiedy szlam do budynku Amherst…

– To niedopuszczalne – stwierdzila jedna z pielegniarek. – Nawet jesli wchodzila tam sprzataczka albo ktos od napraw, powinni zamknac za soba drzwi.

– Panie wybacza – powiedziala Lucy – ale bylam tam sama i…

Wysoka, czarna pielegniarka ze zrozumieniem pokiwala glowa.

– Wszyscy jestesmy troche nerwowi, panno Jones, nawet po aresztowaniu Chudego. Takie rzeczy nie powinny sie zdarzac w szpitalu. Moze pojdziemy z pania na gore i sprawdzimy, co sie stalo?

Nikt nie musial rozwijac sformulowania „takie rzeczy”, zeby bylo zrozumiale. Lucy westchnela.

– Dziekuje. To bardzo uprzejme z pan strony. Naprawde bede wdzieczna.

Wszystkie cztery weszly na gore, maszerujac razem jak stadko ptakow. Pielegniarki dalej rozmawialy, wlasciwie plotkowaly, o parze pracujacych w szpitalu lekarzy, i zartowaly o oslizlosci adwokatow, ktorzy przyjechali w tym tygodniu na posiedzenia komisji zwolnien. Lucy szla przodem, szybkim krokiem zmierzajac wprost do swoich drzwi.

– Naprawde jestem wdzieczna – powtorzyla. Nacisnela klamke i pchnela drzwi.

Oslupiala; byly zamkniete. Zalomotaly w futrynie, ale sie nie otworzyly.

Znow pchnela.

Pielegniarki popatrzyly na nia troche dziwnie.

– Byly otwarte – wymamrotala Lucy. – Na pewno.

– Teraz sa zamkniete – stwierdzila czarna pielegniarka.

– Ale jestem pewna, ze… Nacisnelam klamke i zanim przekrecilam klucz w zamku, drzwi sie uchylily – wyjasnila Lucy, ale bez przekonania. Nagle ogarnely ja watpliwosci.

Zapadlo niezreczne milczenie. Lucy wsunela klucz do zamka i otworzyla drzwi. Trzy pielegniarki stanely za pania prokurator.

– Moze wejdzmy do srodka i rozejrzyjmy sie? – zaproponowala jedna z nich.

Lucy pchnela drzwi i weszla do pokoju. W srodku bylo ciemno; pstryknela przelacznik na scianie. Swiatlo natychmiast zalalo male pomieszczenie. Byl to waski, skromnie urzadzony pokoik, przypominajacy mnisia cele: gole sciany, ciezka komoda, pojedyncze lozko, male, brazowe, drewniane biurko i krzeslo z twardym oparciem. Walizka Lucy lezala otwarta na srodku lozka, na czerwonej, sztruksowej narzucie – jedynej plamie zywszego koloru w calym wnetrzu. Wszystko inne bylo albo brazowe, albo biale jak sciany. Pod okiem trzech pielegniarek Lucy zajrzala do srodka pustej szafy. Potem przeszla do lazienki i sprawdzila kabine prysznica. Przyklekla nawet i zajrzala pod lozko, chociaz wszystkie cztery widzialy, ze nikt sie tam nie schowal. Lucy wstala, otrzepala sie i odwrocila do trzech pielegniarek.

– Przepraszam – powiedziala. – Jestem pewna, ze drzwi byly otwarte, i mialam wrazenie, ze ktos czeka na mnie w pokoju. Niepotrzebnie panie tu ciagnelam…

Ale wszystkie trzy pokrecily glowami.

– Nie ma pani za co przepraszac – odezwala sie czarna.

– Nie, przepraszam – zaprotestowala uparcie Lucy. – Ale drzwi byly otwarte. A teraz sa zamkniete. – W glebi ducha nie miala pewnosci, czy to prawda.

Pielegniarki milczaly. Czarna wzruszyla ramionami.

– Tak, wszyscy jestesmy troche nerwowi. Zawsze lepiej sie upewnic, niz pozniej zalowac.

Pozostale zamruczaly cos zgodnie.

– Juz w porzadku? – zapytala pielegniarka.

– Tak. Dzieki za troske – odparla Lucy nieco sztywno.

– Jezeli bedzie pani jeszcze kiedys potrzebowac pomocy, niech pani po prostu kogos znajdzie. Prosze sie nie wahac. W takich przypadkach najlepiej ufac wlasnym przeczuciom.

Pielegniarka nie wyjasnila, co miala na mysli, mowiac o „takich przypadkach”.

Kobiety wyszly. Lucy zamknela sie w pokoju. Bylo jej troche wstyd; odwrocila sie i oparla plecami o drzwi. Popatrzyla dookola. Nie mylilas sie, pomyslala. Ktos tu byl. Czekal. Albo sie rozgladal.

Zerknela na swoja torbe. Podeszla do niewielkiego stosiku ubran i przyborow toaletowych, ktore ze soba przywiozla. W tej samej sekundzie uswiadomila sobie, ze czegos brakuje. Nie wiedziala czego, ale byla pewna, ze z pokoju cos zabrano.

To byles ty, prawda?

Wlasnie wtedy probowales powiedziec Lucy cos waznego o sobie, a ona tego nie zauwazyla. To bylo cos najwyzszej wagi i przerazajacego, o wiele bardziej niz wszystko, co czula, kiedy zatrzaskiwala za soba drzwi. Caly czas myslala jak czlowiek normalny, i to byla jej najwieksza slabosc.

Peter Strazak patrzyl na przeciwlegla sciane sali sypialnej, z calych sil probujac oddzielic bol odleglego wspomnienia od zadania, ktorym mial sie zajac. Jego mysli macila niepewnosc. Uwazal sie za czlowieka zdecydowanego i stanowczego, wiec watpliwosci bardzo go draznily. On i Mewa spontanicznie zaproponowali Lucy pomoc, ale zastanawial sie, czy postapil wlasciwie. W swoim entuzjazmie nie bral pod uwage porazki i z calych sil probowal odnalezc droge, ktora mogla dac im sukces. Gdzie tylko siegnal mysla, napotykal ograniczenia i utrudnienia, a nie wiedzial, jak mieliby je pokonac.

Uwazal sie za jedynego pragmatyka w szpitalnym swiecie.

Westchnal. Byla pozna noc, a on siedzial oparty o sciane, z nogami wyciagnietymi na lozku, sluchajac otaczajacych go odglosow snu. Nawet noc nie daje wytchnienia w cierpieniu, pomyslal. Mieszkancy szpitala nie byli w stanie uciec od swoich problemow, niewazne, jak duze dawki narkotykow przepisywal im Pigula. Peter pomyslal, ze to wlasnie jest najbardziej zdradzieckie w chorobie umyslowej: osiagniecie stanu, w ktorym mozna w ogole zaczac myslec o wyzdrowieniu, wymagalo tak duzo sily woli i gruntownego leczenia, ze stawalo sie dla wiekszosci iscie herkulesowym wyzwaniem, a dla niektorych czysta niemozliwoscia. Uslyszal przeciagly jek i juz mial spojrzec w tamta strone, ale powstrzymal sie, bo rozpoznal jeczacego. Smucilo go czasem, kiedy Francis rzucal sie we snie. Chlopak nie zaslugiwal na cierpienia, ktore czyhaly na niego w mroku.

Samego siebie nie zaliczal do tej kategorii.

Probowal sie rozluznic, ale nie potrafil. Zastanawial sie przez chwile, czy gdyby zamknal oczy, z dzwiekow wydawanych przez niego przez sen bilaby taka sama meka. Roznica, mowil sobie, miedzy nim a pozostalymi polegala na tym, ze on byl winny, a oni prawdopodobnie nie.

Nagle, nie wiadomo skad, poczul slodkawy, ciezki zapach jakiegos srodka zapalajacego. W pierwszej chwili pomyslal, ze to benzyna, potem ze plyn do zapalniczek.

Wrazenie bylo tak silne, ze niewiele brakowalo, a zerwalby sie z lozka. W pierwszym odruchu chcial podniesc alarm, zorganizowac ludzi i wyprowadzic ich, zanim wybuchnie pozar. Oczyma wyobrazni zobaczyl nagle czerwone i zolte jezory plomieni, szukajace paliwa na lozku, scianach, podlodze. Wyobrazil sobie rozpaczliwe charczenie w sali zasnutej gestymi klebami dymu. Drzwi byly zamkniete na klucz, jak co noc; slyszal ogarnietych panika

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату