skarg. W drugim przypadku chodzilo o jego matke. Popchnal ja podczas klotni o to, ze nie chcial wykonac jakiegos domowego obowiazku. Kobieta uderzyla sie o kant stolu i dlatego zostala odwieziona do szpitala. Nasz pacjent nie zdawal sobie sprawy z wlasnej sily. Mysle rowniez, ze brak mu przestepczej inteligencji, ktorej pani szuka. Prosze mnie poprawic, jesli sie myle, ale pani teoria morderstwa chyba zaklada, ze zabojca jest czlowiek sprytny i wyrachowany. Lucy wyjela teczke z rak Evansa.
– Prosze odprowadzic pacjenta do sali – zwrocila sie do Duzego Czarnego. – Pan Evans ma racje.
Duzy Czarny podniosl mezczyzne za lokiec. Ten sie usmiechnal.
– Dzieki za pomoc – rzucila Lucy.
Mezczyzna nie zrozumial chyba ani slowa, ale ton glosu musial byc dla niego oczywisty, bo wyszczerzyl sie szeroko i pomachal reka potem posluszne wyszedl za Duzym Czarnym na korytarz. Usmiech nie zniknal z jego ust.
Lucy odchylila sie do tylu.
– Wolno nam idzie – westchnela.
– Od poczatku mialem watpliwosci – przypomnial Evans.
Francis zobaczyl, ze Lucy zamierza cos odpowiedziec. W tym momencie uslyszal dwa, moze trzy swoje glosy. Krzyczaly jednoczesnie:
– To nic, Lucy – powiedzial powoli, potem troche przyspieszyl. – Nie o to chodzi.
Pan Evans zrobil gniewna mine, jakby Francis mu przerwal. Lucy odwrocila sie do chlopaka.
– Co masz na mysli?
– Niewazne co opowiadaja – wyjasnil Francis. – Tak naprawde nie ma tez znaczenia, o co pytasz: o noc morderstwa, czy gdzie byli, czy znali Krotka Blond, czy zachowywali sie brutalnie w przeszlosci. To nie o to chodzi. Cokolwiek powiedza, uslysza, jakkolwiek zareaguja, powinnas sluchac czegos zupelnie innego niz slow.
Jak Francis mogl sie domyslec, pan Evans machnal lekcewazaco reka.
– Uwazasz, ze nie jest wazne, co maja do powiedzenia, Mewa? Skoro tak, po co to cale przedstawienie?
Francis skulil sie na krzesle, obawiajac sie sprzeciwic panu Zlemu. Wiedzial, ze istnieja ludzie, ktorzy zapamietuja wszystkie przykrosci i afronty, potem za nie odplacaja; Evans byl jednym z nich.
– Slowa nic nie beda znaczyly – powiedzial Francis powoli, niezbyt glosno. – Zeby znalezc aniola, musimy mowic innym jezykiem. To zupelnie rozny sposob porozumiewania sie i jeden z tych ludzi, ktorzy tu przychodza, bedzie sie nim poslugiwal. Musimy go tylko rozpoznac, kiedy sie pojawi – ciagnal ostroznie. – Ale to nie bedzie cos, czego sie spodziewamy.
Evans parsknal cicho, potem wyjal notes i zapisal cos na kartce w linie. Lucy Jones miala juz odpowiedziec Francisowi, ale odwrocila sie do psychologa.
– Co pan zanotowal? – spytala, wskazujac notes.
– Nic takiego.
– Och, a jednak cos – nie dala za wygrana. – Przypomnienie, zeby po drodze do domu kupic mleko? Decyzja, zeby zmienic prace? Maksyma, gra slow, kalambur albo wierszyk?
– Spostrzezenie na temat naszego mlodego przyjaciela – odparl obojetnie Evans. – Uwaga, ze przywidzenia Francisa wciaz trwaja. Czego dowodem byla wypowiedz o tworzeniu nowego jezyka.
Lucy zdenerwowala sie i juz miala odpowiedziec, ze ona zrozumiala wszystko, co Francis powiedzial, ale w ostatniej chwili sie powstrzymala. Zerknela na chlopaka i zobaczyla, ze kazde slowo Evansa wypalilo sie w jego swiecie lekow. Nic nie mow, upomniala sie w duchu. Tylko wszystko pogorszysz.
Chociaz nie potrafila sobie wyobrazic, co konkretnie musialoby sie stac, zeby polozenie Francisa bylo jeszcze gorsze.
– Dobrze, kto nastepny? – zapytala.
– Hej, Strazak! – zawolal Maly Czarny cicho, ale ponaglajacym tonem. – Pospiesz sie. – Spojrzal na zegarek, potem podniosl wzrok i postukal palcem w tarcze. – Musimy sie stad zabierac.
Peter przeszukiwal poslanie jednego z potencjalnych podejrzanych Lucy; wyprostowal sie, troche zaskoczony.
– Dlaczego tak szybko? – zapytal.
– Pigula – syknal Maly Czarny. – Niedlugo zacznie obchod. Musimy cie zaprowadzic z powrotem do Amherst i zdjac z ciebie te ciuchy, zanim doktor zacznie sie wloczyc po szpitalu.
Peter kiwnal glowa. Wsunal rece pod krawedz lozka i pomacal materac od spodu. Obawial sie miedzy innymi, ze aniolowi udalo sie wyciac kawalek materaca i schowac bron oraz trofea w srodku. Sam by tak zrobil, pomyslal, gdyby mial cos do ukrycia przed pielegniarzami, pielegniarkami czy wscibskimi pacjentami.
Nic nie wymacal i pokrecil glowa.
– Skonczyles? – spytal Maly Czarny.
Peter dalej sprawdzal kazde wybrzuszenie, zeby upewnic sie, czy wypuklosc materaca jest na pewno tym, czym powinna. Widzial, ze z drugiego konca sali przyglada mu sie zwyczajowa zbieranina pacjentow. Czesc bala sie Malego Czarnego, bo zbili sie w kacie. Kilku siedzialo bezczynnie na krawedziach lozek, wpatrujac sie w pustke, jakby zamieszkiwany przez nich swiat byl gdzies indziej.
– Tak, juz koncze – wymamrotal Peter do pielegniarza, ktory znow postukal w zegarek.
Nic podejrzanego, pomyslal. Teraz pozostalo tylko szybko przeszukac dobytek mezczyzny. Peter wyciagnal skrzynke spod stalowej ramy lozka. Przetrzasnal zawartosc. Nie znalazl nic bardziej podejrzanego niz skarpetki, rozpaczliwie domagajace sie prania. Juz mial wstac, kiedy cos przykulo jego wzrok.
Na dnie skrzynki lezala biala koszulka, zlozona w kostke. Na pierwszy rzut oka niczym nie roznila sie od tanich ciuchow sprzedawanych w marketach calej Nowej Anglii. Wielu mezczyzn w szpitalu nosilo podobne pod grubszymi, zimowymi koszulami w chlodniejsze miesiace.
Ta koszulka miala jednak na piersi wielka ciemnoczerwona plame.
Peter widywal juz takie zabrudzenia. Na szkoleniu inspektora pozarowego. Podczas sluzby w dzungli Wietnamu.
Przez chwile pocieral material palcami, jakby dotyk mogl mu powiedziec cos wiecej. Maly Czarny stal tuz obok; w jego glosie pojawilo sie napiecie.
– Peter, idziemy! Nie chce sie potem tlumaczyc szefowi.
– Panie Moses – powiedzial wolno Peter. – Prosze spojrzec.
Maly Czarny podszedl blizej i zajrzal Strazakowi przez ramie. Zagwizdal cicho.
– To moze byc krew, Peter – szepnal. – Na pewno wyglada jak krew.
– Tak tez pomyslalem.
– To nie jest jedna z tych rzeczy, ktorych mielismy szukac? – spytal Maly Czarny.
– W rzeczy samej – odparl Peter cicho.
Potem ostroznie poskladal koszulke i ulozyl ja w tym samym miejscu, w ktorym lezala, zanim ja wyciagnal. Wsunal skrzynke pod lozko, majac nadzieje, ze stoi tak samo, jak przedtem. Potem wstal.
– Chodzmy – ponaglil.
Zerknal na mala grupke mezczyzn po drugiej stronie sali, ale po pustych oczach, ktore odwzajemnily jego spojrzenie, nie potrafil stwierdzic, czy cokolwiek zauwazyli.
Rozdzial 19
Peter zrzucil z siebie bialy uniform pielegniarza tuz za drzwiami budynku Amherst. Maly Czarny wzial od niego workowate spodnie i luzna kurtke, zlozyl je i wcisnal pod pache, a Peter tymczasem wciagnal pogniecione dzinsy.
– Schowam to, dopoki nie bedziemy mieli pewnosci, ze Gulptilil skonczyl obchod i mozemy wracac do roboty – poinformowal pielegniarz. Potem spojrzal uwaznie na Petera. – Powiesz pannie Jones, co i gdzie widzielismy?
Peter kiwnal glowa.
– Jak tylko pan Zly sobie pojdzie.