– Masz powiedziec Gulptililowi! – krzyknal za nim Peter. – Dzisiaj! Potem ucichl. Pan Zly nie odwrocil sie, jakby nie chcial przyjac do wiadomosci tego, co uslyszal. Francis szybko podszedl do przyjaciela.

– Peter?

– Czesc, Mewa. – Strazak spojrzal na niego troche jak ktos, komu wlasnie przerwano. – Co jest?

– Peter – szepnal Francis. – Kiedy patrzysz na nas, na pacjentow, co widzisz?

Strazak zawahal sie przed odpowiedzia.

– Nie wiem, Francis. To troche jak w Alicji w Krainie Czarow. Jest coraz dziwniej i dziwniej.

– Ale widziales tu wszystkie rodzaje szalenstwa, prawda?

Peter znow sie zawahal i nagle nachylil do przodu. Korytarzem zblizala sie Lucy; Strazak pomachal do niej, przysuwajac sie do Francisa.

– Zauwazyles, Mewa? – spytal cicho.

– Czlowiek, ktorego szukamy – szepnal Francis, kiedy Lucy zatrzymala sie obok nich – nie jest bardziej szalony niz ty. Ale to ukrywa. Udaje, ze jest inaczej.

– Mow dalej – zachecil polglosem Peter.

– Caly jego obled, a przynajmniej morderczy zapal i chec obcinania palcow, nie wynika ze zwyklego szalenstwa, jakiego tu pelno. On planuje. Mysli. Tu chodzi o zlo, dokladnie tak, jak zawsze mowil Chudy. Nie o slyszenie glosow czy omamy ani nic innego. Ale tutaj on sie ukrywa, bo nikomu nie przychodzi do glowy popatrzec na niego i zobaczyc nie wariata, tylko zlo… – Francis machnal glowa, jakby wypowiadanie na glos tlukacych sie w nim mysli sprawialo mu bol.

– Co ty mowisz, Mewa? O czym myslisz? – Peter jeszcze bardziej znizyl glos.

– Przegladalismy karty, przeprowadzilismy przesluchania, bo staralismy sie znalezc slad laczacy kogos stad ze swiatem zewnetrznym. Ty i Lucy, czego szukaliscie? Mezczyzn, ktorzy w przeszlosci dopuszczali sie przemocy. Psychopatow. Furiatow notowanych przez policje. Moze kogos, kto slyszy glosy, rozkazujace mu wyrzadzac zlo kobietom. Chcecie znalezc czlowieka, ktory jest jednoczesnie wariatem i przestepca, tak?

– To jedyne logiczne podejscie… – odezwala sie w koncu Lucy.

– Ale tutaj wszyscy maja jakies oblakane impulsy. Kazdy z pacjentow moglby byc morderca, prawda?

– Tak, ale… – Lucy przetrawiala to, co mowil Francis. Chlopak odwrocil sie do pani prokurator.

– Nie uwazasz, ze aniol tez o tym wie? Nie odpowiedziala.

Francis wzial gleboki oddech.

– Aniol to ktos, kto w swojej karcie nie ma niczego podejrzanego. Na zewnatrz to jeden czlowiek. Tutaj drugi, zupelnie inny. Jak kameleon. To ktos, na kogo nigdy nie zwrocilibysmy uwagi. Dlatego jest bezpieczny. I moze robic, co chce.

Peter popatrzyl na przyjaciela sceptycznie, Lucy tez wydawala sie nieprzekonana.

– A wiec, Francis… – zaczela z namyslem. – Uwazasz, ze aniol udaje swoja chorobe umyslowa?

Przeciagnela to pytanie, jakby slowem „udaje” sugerowala niemozliwosc czegos takiego.

Francis pokrecil glowa potem przytaknal. Sprzecznosci, ktore dla niego byly tak jasne, dla pozostalych dwojga okazywaly sie niezrozumiale.

– Nie moze udawac, ze slyszy glosy. Albo ma omamy. Nie moglby udawac kogos… – Francis wzial gleboki oddech – takiego jak ja. Lekarze by go przejrzeli. Nawet pan Zly szybko by sie zorientowal.

– A wiec? – spytal Peter.

– Rozejrzyj sie – odparl Francis. Wskazal przeciwny koniec korytarza, gdzie pod sciana stal wielki, uposledzony mezczyzna, przeniesiony z Williams; tulil swoja lalke i nucil cos kolorowym szmatkom w wesolym kapelusiku i z krzywym usmiechem. Potem Francis zobaczyl katona stojacego bez ruchu na srodku korytarza, ze wzniesionymi oczami, jakby wzrokiem przebijal okladzine dzwiekoszczelna krokwie, podloge i meble pietra, wszystko az po dach i dalej, w niebieskie niebo poranka. – Jak trudno byloby udawac glupiego? – spytal chlopak cicho. – Albo milczacego? A gdybys byl jak jeden z nich, kto tutaj zwrocilby na ciebie uwage?

Wycie, skrzeczenie i wrzaski, niczym setka wscieklych dzikich kotow, szarpaly kazde zakonczenie nerwowe w moim ciele. Gesty, lepki pot sciekal mi na oczy, oslepial i szczypal. Ciezko oddychalem, rzezac, jakbym byl chory; trzesly mi sie rece. Nie wiedzialem juz, czy jestem w stanie wydac z siebie cos wiecej niz tylko cichy, zalosny jek.

Aniol unosil sie nade mna, plujac wsciekloscia.

Nie musial mowic dlaczego. Wstrzasalo nim kazde zapisane przeze mnie slowo.

Wilem sie po podlodze, jakby razil mnie prad. W Western State nigdy nie leczyli mnie elektrowstrzasami. Prawdopodobnie bylo to jedyne okrucienstwo, skryte za fasada leczenia, ktorego nie doswiadczylem na sobie. Ale podejrzewalem, ze bol, jaki czulem w tej chwili, niewiele sie od tego roznil.

Widzialem.

To mnie wlasnie bolalo.

Kiedy odwrocilem sie na korytarzu w szpitalu i powiedzialem, co powiedzialem, Peterowi i Lucy, to bylo tak, jakbym otworzyl w sobie drzwi, ktorych nigdy nie chcialem otwierac. Najwieksze, zabarykadowane, zabite na glucho i uszczelnione drzwi, jakie we mnie byly. Szaleniec nie jest zdolny do niczego. Ale jest tez zdolny do wszystkiego. Rozdarcie miedzy dwiema przeciwnosciami to straszliwe cierpienie.

Przez cale zycie jedno czego chcialem, to byc normalny. Chocby udreczony jak Peter i Lucy, ale normalny. Zdolny skromnie funkcjonowac w zewnetrznym swiecie, cieszyc sie najprostszymi rzeczami. Pieknym porankiem. Pozdrowieniem od przyjaciela. Smacznym posilkiem. Zwyczajowa pogawedka. Poczuciem przynaleznosci. Ale nie moglem, bo zrozumialem – w tamtej wlasnie chwili - ze moim przeznaczeniem jest zblizac sie duchem i uczynkami do czlowieka, ktorego nienawidzilem i ktorego sie balem. Aniol rozkoszowal sie wszystkimi morderczymi myslami, jakie czaily sie w mojej glowie. Byl moim odbiciem w krzywym zwierciadle. Tkwil we mnie ten sam szal. Palila sie ta sama zadza. Istnialo to samo zlo. Ja tylko je ukrylem, odepchnalem, wtloczylem do najglebszej jamy, jaka zdolalem w sobie znalezc, i przyrzucilem oblakanymi myslami jak glazami i ziemia, tak ze spoczywaly zagrzebane gdzies, skad – mialem nadzieje – nigdy sie nie wydostana.

W szpitalu aniol zrobil tylko jeden blad.

Powinien mnie zabic, kiedy mial okazje.

– Dlatego – szepnal mi do ucha – teraz wrocilem, zeby ten blad naprawic.

– Nie ma czasu – powiedziala Lucy. Patrzyla na teczki, rozrzucone na biurku w gabinecie, w ktorym prowadzila dochodzenie. Peter chodzil w te i z powrotem, najwyrazniej zmagajac sie z najrozniejszymi, sprzecznymi myslami. Kiedy Lucy sie odezwala, spojrzal na nia, troche nieprzytomnie.

– Jak to?

– Niedlugo mnie stad odwolaja. Przypuszczalnie w ciagu nastepnych kilku dni. Rozmawialam z szefem. Uwaza, ze drepcze w miejscu. Od poczatku nie podobal mu sie pomysl, zebym tu przyjezdzala, ale zgodzil sie, bo nalegalam. Teraz zmienil zdanie…

Peter kiwnal glowa.

– Ja tez wkrotce opuszcze szpital – mruknal. – Przynajmniej tak mysle. – Po chwili dodal: – Ale Francis zostanie.

– Nie tylko Francis – zauwazyla Lucy.

– Zgadza sie. Nie tylko on. – Zawahal sie. – Myslisz, ze ma racje? Na temat aniola. Ze aniol jest kims, na kogo bysmy nawet nie spojrzeli…

Lucy wziela gleboki oddech. Zaciskala i rozluzniala dlonie, niemal w rytmie oddechu, jak ktos na krawedzi furii, probujacy nad soba zapanowac. Teoria Francisa byla niezwykla w szpitalu, gdzie tylu ludzi bezustannie dawalo upust swoim emocjom. Powsciagniecie ich – bez pomocy antypsychotykow – bylo wlasciwie niemozliwe. Ale kiedy Lucy podniosla wzrok i spojrzala na Petera, w jej oczach zobaczyl potezne fale zmartwienia.

– Nie moge tego zniesc – powiedziala bardzo cicho.

Peter w milczeniu czekal na wyjasnienie.

Lucy usiadla ciezko na drewnianym krzesle, potem szybko wstala. Nachylila sie i scisnela skraj biurka, jakby szukala oparcia przeciw targajacymi nia wichrami meki. Gdy spojrzala na Petera, nie byl pewien, czy to, co widzi

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату