Zapanowalo klopotliwe milczenie. Oczy Cowarta powoli przyzwyczajaly sie do polmroku i zaczal rozpoznawac ksztalty przedmiotow widocznych przez drzwi zrobione z siateczki, ktora chronila lokatorow przed natretnymi owadami. Ujrzal stary stol z kwiecistym dzbanem stojacym na srodku oraz laske i strzelbe oparte o sciane w rogu pomieszczenia. Po chwili uslyszal odglos krokow i w koncu pojawila sie drobna, stara czarna kobieta. Kolor jej skory zlewal sie z mrokiem panujacym wewnatrz pokoju, a blask swiatla odbijal sie od siwych wlosow. Poruszala sie wolno, spogladajac groznie, jak gdyby artretyzm z bioder i plecow zagniezdzil sie rowniez w jej sercu.
– Gadalam z toba juz wystarczajaco dlugo. Co chcesz jeszcze wiedziec?
– Chce poznac prawde – odparl oschle.
Grozne spojrzenie starej kobiety ustapilo miejsca rozbawieniu.
– Myslisz, ze mozesz tutaj znalezc jakies prawdy, Bialy Chlopcze? Moze myslisz, ze trzymam prawde w sloiku przy drzwiach czy cos takiego? Ze wyciagam ja, gdy potrzebuje?
– Mniej wiecej – odpowiedzial.
Zarechotala nieprzyjemnie. Jej wzrok przeskoczyl z niego na dwoch czekajacych na podworku detektywow. Przyjrzala sie uwaznie policjantom i dopiero po jakims czasie spojrzala ponownie na Cowarta.
– Tym razem nie jestes sam. Kiwnal glowa potakujaco.
– Teraz trzymasz z nimi, Panie Bialy Dziennikarzu?
– Nie. – Zmusil sie do klamstwa.
– Zatem po czyjej jestes stronie?
– Po niczyjej.
– Ostatnim razem, jak przyszedles, byles po stronie mojego chlopaka. Cos sie zmienilo?
Z trudem znalazl odpowiednie slowa.
– Pani Ferguson, kiedy rozmawialem w wiezieniu z czlowiekiem, ktory, jak wszyscy sadza, zabil te mala dziewczynke, opowiedzial mi pewna historie przesycona mordem i klamstwem, ale powiedzial rowniez, ze gdybym sie tutaj rozejrzal, to na pewno znalazlbym jakis dowod.
– Jaki dowod?
– Dowod, ze Bobby Earl popelnil zbrodnie.
– Skad ten czlowiek mogl o tym wiedziec?
– Podobno Bobby Earl wygadal sie przed nim.
Stara kobieta potrzasnela glowa, a jej suchy trzeszczacy smiech rozdarl duszne powietrze pomiedzy nimi.
– A niby z jakiej racji mialabym pozwolic ci tu weszyc i znalezc cos, co mogloby skrzywdzic mego chlopaka? Czemu nie zostawicie Bobby’ego Earla w spokoju i nie pozwolicie mu wyjsc na dobrych ludzi o wlasnych silach? Sprawa jest skonczona. Niech umarli odpoczywaja w pokoju, a zywi niech dalej ciagna swoje wozki.
– Nie tak to dziala – powiedzial. – Wie pani o tym.
– Wiem tylko, ze przyszedles tu weszyc i sprawic jakies nowe klopoty mojemu chlopakowi. On tego nie chce.
Cowart wzial gleboki oddech.
– Oto przyczyna. Pani Ferguson, pozwoli mi pani wejsc i rozejrzec sie, a ja nie znajde niczego i bedzie po wszystkim. Opowiadanie faceta potraktujemy jako klamstwo i po sprawie. Zycie potoczy sie dalej. Bobby Earl nigdy wiecej nas nie ujrzy. Ci dwaj detektywi nigdy wiecej nie pojawia sie w pani ani w jego zyciu. Jesli jednak nie wpusci mnie pani do srodka, oni pozostana nie usatysfakcjonowani. Ani ja. I to nigdy sie nie skonczy. Zawsze beda jakies pytania, a oni nigdy sie od was nie odczepia. Bedzie sie to ciagnelo za nim w nieskonczonosc. Rozumie pani, o czym mowie?
Stara kobieta zamyslila sie, trzymajac reke na klamce.
– Rozumiem, o co ci chodzi – powiedziala w koncu, ostroznie wymawiajac slowa – ale przypuscmy, ze wpuszcze cie do srodka i znajdziesz to, o czym mowil ten czlowiek. Co wtedy?
– Wtedy Bobby Earl znowu bedzie mial klopoty.
Milczala przez chwile, zanim odpowiedziala:
– Wciaz nie rozumiem, co zyska moj chlopak, jesli tu wejdziesz. Cowart wpatrywal sie uparcie w stara kobiete, po czym uzyl swojego ostatniego argumentu.
– Jesli nie pozwoli mi pani rozejrzec sie, wtedy bede podejrzewal, ze ukrywa pani przede mna prawde i ze w srodku znajduje sie jakis ukryty dowod. To wlasnie zamierzam powiedziec tym dwom detektywom czekajacym na zewnatrz. Potem wydarzy sie kilka innych rzeczy. Powrocimy z nakazem i przeszukamy to miejsce tak czy inaczej, a oni nie spoczna, dopoki nie zaloza sprawy przeciwko pani wnukowi. Przyrzekam to pani. A kiedy juz to zrobia, pojawie sie wraz z moja gazeta i ze wszystkimi innymi gazetami i stacjami telewizyjnymi, i wie pani, co sie wtedy stanie, prawda? Wydaje mi sie, ze nie ma pani wyjscia. Rozumie pani, pani Ferguson?
W oczach starej kobiety pojawily sie blyski nienawisci.
– Rozumiem dobrze – warknela. – Rozumiem, ze biali mezczyzni w garniturach zawsze dostaja to, co chca. Chcesz wejsc do srodka, w porzadku. Wejdziesz bez wzgledu na to, co powiem.
– A zatem zgoda?
– Powrocisz z papierem od jakiegos sedziego? Oni byli juz tutaj z takim swistkiem, ale to nie pomoglo im niczego znalezc. Teraz znowu wam sie zmienilo.
W koncu uchylila skrzypiace, siatkowe drzwi.
– Czy ten czlowiek w wiezieniu powiedzial ci, gdzie masz szukac?
– Nie. W kazdym razie niedokladnie.
Na twarzy starej kobiety pojawil sie nieprzyjemny usmiech.
– A zatem zycze szczescia.
Przekroczyl prog, jakby przechodzil przez granice rozdzielajaca dwa rozne swiaty. Przyzwyczail sie – tak jak ktokolwiek mogl sie przyzwyczaic – do miejskiego brudu i nedzy. Ciagal swego przyjaciela Vernona Hawkinsa do wielu miejsc w getcie, w ktorych popelniano przestepstwa, i odtad nie szokowalo go ani nie dziwilo ubostwo miasta, szczury czy odpadajaca farba. Ten dom okazal sie jednak zupelnie inny. Cowart ujrzal przed soba surowe i raczej puste pomieszczenie, w ktorym nie mozna bylo doszukac sie dazenia do wygod, widzialo sie jedynie twarde, ciezkie zycie kierowane desperackim gniewem. Na scianie, troche powyzej podniszczonej sofy wisial sporych rozmiarow krucyfiks. W rogu pokoju przycupnal stary, drewniany bujany fotel okryty pozolkla koronkowa serweta. W pomieszczeniu znajdowalo sie jeszcze kilka innych krzesel, glownie z recznie ciosanego drewna. Na parapecie kominka stal portret Martina Luthera Kinga juniora i stara fotografia gibkiego czarnego mezczyzny w skromnym ciemnym garniturze. Cowart domyslil sie, ze to jej ostatni maz. Dojrzal jeszcze kilka innych fotografii czlonkow rodziny, a miedzy innymi jedna z Robertem Earlem. Sciany z ciemnobrazowego drewna nadawaly wnetrzu charakter jaskini. Jedynie zablakane promienie sloneczne przeciskajace sie przez niewielkie okna toczyly beznadziejna walke z mrokiem wnetrza. Ujrzal korytarz prowadzacy do kuchni, gdzie posrodku panoszyl sie stary piec na drewno. Wszystko wydawalo sie nieskazitelne i mimo ze dookola czuc bylo uplyw czasu, to nigdzie nie zauwazyl nawet pylku kurzu. Pani Ferguson najwidoczniej traktowala plamki brudu w taki sam sposob, w jaki traktowala gosci.
– Niewiele tego, ale moje – powiedziala ponuro. – Zaden bank nie przyjdzie mowiac, ze przejmuje to miejsce. To wszystko nalezy do mnie. Splacanie zabilo mojego meza i chcieliby, zeby i mnie zabilo, ale ja jestem tutaj szczesliwa, mimo ze nie jest wspaniale i bogato.
Pokustykala w strone okna i wyjrzala na zewnatrz.
– Znam Tanny’ego Browna – powiedziala gorzko. – Znalam jego matke, ale umarla, i jego tate. Pracowali ciezko dla Wielkiego Bialego Czlowieka i wyrosli myslac, ze sa lepsi od nas. To nieprawda. Pamietam, jak byl maly i kradl pomarancze z ogrodu bialego czlowieka. Teraz wyrosl na duzego policjanta i mysli, ze jest wielkim panem. Nie jest wcale lepszy od mojego wnuka, slyszysz?
Odwrocila sie od okna.
– Dalej, Panie Bialy Dziennikarzu. Czego bedziesz szukal? Tu nie ma nic dla ciebie, chlopcze. Nie widzisz tego? – Rozlozyla rece w teatralnym gescie. – Tu nie ma nic dla nikogo.
Widzial to.
Rozejrzal sie dookola i stwierdzil, ze Wilcox mial racje. Znalazl sie w srodku, lecz nie mial pojecia, czego szukac i gdzie szukac. Wyobrazil sobie, jak Blair Sullivan smieje sie z niego.
– Nie – odezwal sie w koncu. – Gdzie jest pokoj Bobby’ego Earla?
– Tam na prawo – wskazala stara kobieta. – Smialo.