– Czy to zrobilas, do cholery? Czy tak?

– On tego nie zrobil. Teraz cofnij sie albo zdmuchne twoja glowe.

– Zrobil to. Wiesz o tym, do diabla, zrobil to, zrobil, zrobil! W tym momencie kobieta nacisnela spust.

Pocisk rozdarl powietrze tuz nad glowa Cowarta, osmalajac i ogluszajac go. Reporter upadl na ziemie. Odglos trzepotu skrzydel setek ptakow rozlegl sie za nimi, odbijajac sie echem od scian na tylach domu. Policjanci odruchowo siegneli po swoja bron krzyczac:

– Nie ruszaj sie! Rzuc bron!

Reporter widzial niebo usiane oblokami i czul w nozdrzach intensywny zapach kordytu. Poza hukiem wystrzalu uslyszal gleboki dzwiek, ktory zdezorientowal go zupelnie, dopoki nie stwierdzil, ze to jego serce zadudnilo mu w uszach.

Usiadl i pomacal glowe, nastepnie spojrzal na rece, ktore byly mokre od potu, a nie, jak myslal, od krwi. Jego wzrok powedrowal w kierunku starej kobiety. Detektywi wciaz wykrzykiwali komendy, ktore zdawaly sie gubic w goraczce dnia i prazacym niemilosiernie sloncu. Stara kobieta spojrzal na niego z gory.

– Mowilam ci, Panie Bialy Dziennikarzu. Juz raz ci mowilam. – Jej glos wydawal sie niezwykle ostry. – Splunelabym w oko samemu Lucyferowi, gdyby to mialo pomoc mojemu chlopakowi.

Cowart wpatrywal sie w nia nieruchomo.

– Umarles? – zapytala nagle.

– Nie – odparl spokojnie.

– Nie moglam tego zrobic – powiedziala zgorzknialym glosem. – Tak po prostu zdmuchnac ci lepetyne. Do cholery.

Jej pomarszczona skora przybrala teraz barwe szarego popiolu.

– Mialam tylko jeden naboj.

Odwrocila sie w strone dwoch policjantow zblizajacych sie z wycelowana w nia bronia. Podchodzili czujnie nachyleni, gotowi do oddania strzalu. Jej wzrok spoczal na Brownie.

– Powinnam byla oszczedzic ten pocisk dla ciebie – odezwala sie chlodno. – Rzuc bron!

– Zabijesz mnie, Tanny Brown? – Rzuc bron!

Stara kobieta zachnela sie, lecz opuscila powoli strzelbe, kladac ja ostroznie kolo drzwi tuz za soba. Nastepnie stanela wyprostowana i spojrzala na nich, krzyzujac rece na piersi.

– Zabijesz mnie teraz? – spytala ponownie. Wilcox pochylil sie nad reporterem.

– Nic ci nie jest, Cowart?

– Nic mi nie jest – odparl reporter. Wilcox pomogl mu wstac.

– Chryste, Cowart, to bylo cos.

Cowart poczul nagly przyplyw dumy.

– Nie chrzan – zasmial sie. Wilcox obrocil sie w strone Browna.

– Mam jej zalozyc kajdanki i przeczytac jej prawa?

Porucznik potrzasnal przeczaco glowa i podniosl strzelbe. Zlamal ja, zeby sprawdzic, czy rzeczywiscie nie jest nabita, po czym wyciagnal zuzyta luske i rzucil ja Cowartowi.

– Trzymaj. Na pamiatke. – Nastepnie odwrocil sie z powrotem do babki Fergusona. – Czy ma pani gdzies tutaj jeszcze jakas bron?

Zaprzeczyla ruchem glowy.

– Czy teraz porozmawiasz ze mna, stara kobieto?

Potrzasnela ponownie glowa i splunela na ziemie pelna zapalczywosci.

– A zatem w porzadku. Mozemy tam zajrzec. Bruce?

– Szefie?

– Znajdz jakas lopate w magazynku.

Porucznik schowal rewolwer do kabury i podal nie nabita strzelbe starej kobiecie rzucajacej mu gniewne spojrzenia. Podszedl z powrotem do szopy i skinal glowa na Cowarta.

– Tutaj – rzucil krotko, podajac reporterowi lom. – Zdaje sie, ze grasz pierwsze skrzypce w machaniu tym narzedziem.

Stare, miejscami zmurszale drewno jeknelo pod uderzeniem metalowej sztangi i lopaty, ktora Wilcox znalazl przy szopie. W koncu zatrzeszczalo przerazliwie i rozpolowilo sie, ukazujac czarna, paskudnie cuchnaca dziure. Do jej odkazania uzywano wapna, na szarobrazowej masie odchodow widnialy biale smugi.

– Gdzies tam – wskazal Cowart.

– Mam nadzieje, ze to juz wszystkie twoje strzaly – wymamrotal Wilcox. – Jesli ktos ma jakies otwarte rany czy skaleczenia, to radze uwazac. – Wzial lopate od Browna. – Trzy lata temu spieprzylem robote i teraz to nalezy do mnie – szepnal posepnie. Zdjal marynarke i wyjal z kieszeni chusteczke, ktora obwiazal sobie dookola twarzy, zakrywajac usta i nos. – Do diabla. – Slowa ugrzezly w zaimprowizowanej masce. – Wiesz, ze to nielegalne przeszukanie – odezwal sie do Browna, ktory skinal glowa potakujaco. – Do diabla – powtorzyl Wilcox.

Zdecydowanie zrobil krok do przodu i jego noga zanurzyla sie w mulistej substancji. Steknal dramatycznie, mamroczac pod nosem jakies przeklenstwa, po czym zabral sie za odgrzebywanie kolejnych warstw odpadkow skrobiac uparcie lopata.

– Patrzcie na lopate – odezwal sie z trudem, oddychajac przez zakryte usta i nozdrza. – Nie moge niczego przeoczyc.

Brown i Cowart nie odezwali sie ani slowem, obserwujac z uwaga poczynania Wilcoxa. Dzialal ostroznie, dokladnie i powoli drazac w ciemnej masie. W pewnym momencie poslizgnal sie i ledwo uniknal kapieli w smrodliwej brei. Dzwignal sie z wysilkiem, patrzac z odraza na brudne i udekorowane odchodami dlonie i ramiona. Zaklal siarczyscie, wznawiajac mozolne poszukiwania.

Minelo piec, potem dziesiec minut, a detektyw wciaz kopal, przerywajac prace jedynie dla zlapania glebszego oddechu i odkaszlniecia smrodu, ktory nieprzerwanie gromadzil mu sie w ustach.

Po nastepnych szesciu machnieciach lopata zamruczal ponuro:

– Chyba zaglebilem sie juz na kilka lat wstecz. Ile gowna moze wyprodukowac ta stara kobieta w ciagu roku? – zasmial sie gorzko.

– Tam! – krzyknal Cowart.

– Gdzie, do cholery? – spytal Wilcox.

– No tam – wskazal palcem Tanny Brown. – Co to jest?

Nastepny ruch lopata odslonil kawalek jakiegos materialu, ktory wyszedl z odglosem klasniecia i ssania. Byl to kawalek grubego syntetycznego przedmiotu w ksztalcie prostokata.

Brown nachylil sie, zeby przyjrzec sie lepiej znalezisku, po czym chwycil je za rog i podniosl do gory.

– Wiesz, co to jest, Bruce? Detektyw skinal glowa.

– Moglbym sie zalozyc.

– Co? – spytal Cowart.

– Kawalek dywanika z podlogi samochodu. Pamietasz? W wozie Fergusona brakowalo sporego fragmentu wykladziny. Oto i on.

– Widzisz tam cos jeszcze? – spytal Brown.

Wilcox odwrocil sie i pogrzebal lopata w tym samym miejscu.

– Nie – stwierdzil. – Zaraz, zaraz! Ho, ho, co my tu mamy? Wyszarpnal spora ilosc odchodow z cuchnacego bagna i pokazal to wszystko Brownowi.

– Patrzcie na to.

Porucznik obejrzal sie na Cowarta.

– Widzisz to co ja?

Reporter przez chwile wpatrywal sie usilnie, az w koncu rozpoznal zawiniety ciasno wezelek skladajacy sie z dzinsow, koszulki, trampek i skarpetek przewiazanych sznurowadlem. Lata lezenia w odchodach sprawily, ze z ubrania pozostaly jedynie strzepy, lecz nadal nie mozna bylo sie mylic.

– Zaloze sie o cala farme, ze na tych ciuchach znajdziemy slady krwi.

– Jest tam cos jeszcze?

Detektyw popracowal przez chwile lopata.

– Nie sadze – odezwal sie w koncu.

– To wylaz stamtad.

– Z wielka przyjemnoscia – powiedzial i zrecznie wydostal sie z dolu. Trzej mezczyzni w milczeniu skierowali

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату