sie w niej znajdowaly, sa na swoim miejscu: notes, magnetofon, zapasowe kasety, portfel, odznaka, mala kosmetyczka, automatyczny pistolet.38 z dwoma dodatkowymi magazynkami zaladowanymi nabojami o miekkich czubkach.

Wilcox zauwazyl jej ruch.

– Ja – usmiechnal sie – wciaz lubie trzy piecdziesiat siedem z krotka lufa. Dobrze lezy pod kurtka. Mozna uzywac nabojow magnum. Powala niedzwiedzia.

Rozejrzal sie w ogarniajacej samochod ciemnosci.

– Sporo niedzwiedzi kreci sie dookola – dodal. Poklepal wysoko po lewej stronie swego plaszcza.

Gdzies daleko zawyla syrena, niczym jakis kot w goraczce. Odglos narastal z kazda chwila przyblizajac sie, po czym zaczal zanikac w oddali. Wilcox podniosl rece i przecieral przez chwile oczy.

– Jak myslisz, co oni robia? – zapytal.

– Nie mam pojecia – odparla pospiesznie. – Dlaczego nie zmyjemy sie stad do diabla i nie sprawdzimy? To miejsce zaczyna mnie denerwowac.

– Zaczyna?

– Wiesz, o co mi chodzi. – Zaniepokojenie pomieszane ze zloscia pojawilo sie w jej glosie. – Jezu, spojrz na to miejsce. Czuje sie, jakby moglo nas pozrec.

Po prostu polknac. Ci dwaj gliniarze, ktorzy niedawno przywiezli mnie tutaj, rowniez nie czuli sie zbyt szczesliwi, a przyjechalismy w dzien, i jeden z nich byl czarny.

Wilcox chrzaknal potakujaco.

Bylo dla nich jasne, chociaz przez caly dzien nie wyrazili swoich obaw, ze sytuacja stala sie ryzykowna; dwoje bialych gliniarzy z Poludnia, z dala od obszaru podlegajacemu ich kompetencji, z dala od swego domu, w nieprzyjaznym swiecie.

– W porzadku – wycedzil Wilcox powoli. Spojrzal ponownie w ciemnosc ulicy. – Wiesz, co mnie rusza? – zapytal.

– Nie. Co?

– Wszystko wyglada tak cholernie staro. Staro i wydaje sie zuzyte. – Wskazal przez przednia szybe, w kierunku ulicy, nie pokazujac jednak niczego konkretnego.

– Umiera – powiedzial. – Wyglada, jakby wszystko umieralo.

Siedzial sztywno w fotelu, wpatrujac sie w otaczajacy ich swiat.

– Nie wiem jak, ale sadze, ze on to jakos wymyslil. Mam wrazenie, ze jest o krok czy dwa od nas. Prowokuje nas do ruchu. – Jego glos zmienil sie w przesycony gniewem szept.

– Nie wiem, o czym mowisz – odparla Shaeffer. – Co prowokuje? Co wymyslil?

– Chcialbym go dostac jeszcze raz – kontynuowal, ignorujac jej pytania. – Jeszcze raz zbic na kwasne jablko. Tym razem nie pozwolilbym mu sie wykiwac.

– Wciaz nie rozumiem, do czego zmierzasz – powiedziala zaalarmowana chlodem w jego glosie.

– Chcialbym jeszcze raz znalezc sie z nim sam na sam. Sami, w malym pokoju, i zobaczyc, czy tym razem tez uda mu sie odejsc.

– Jestes szalony.

– Zgadza sie. Szalony oblakaniec. Kapujesz? Shaeffer ponownie wcisnela sie w swoj fotel.

– Porucznik Brown wydal rozkazy.

– Pewnie. I my je wykonalismy.

– No wiec wynosmy sie stad. Dowiedzmy sie, co mamy robic. Wilcox potrzasnal glowa.

– Nie, dopoki nie zobacze tego skurczysyna. Dopoki nie dowie sie, ze jestem w poblizu.

Shaeffer podniosla rece i zamachala nimi gwaltownie w powietrzu.

– Nie w ten sposob mamy sie nim zajmowac – powiedziala szybko.

– Nie znasz jeszcze tego uczucia, co? – odparl Wilcox przez zacisniete zeby. – Zgubilas juz jakiegos? Od jak dawna siedzisz w przestepstwach? Nie dosc dlugo, do diabla. Jeszcze nie natrafilas na takiego jak Ferguson.

– Nie – odpowiedziala. – I nie o to mi chodzi.

– Latwo ci powiedziec.

– Tak, lecz wciaz wiem wystarczajaco duzo, zeby nie popelnic tego samego bledu po raz drugi.

Wilcox zaczal odpowiadac gniewnie, lecz w koncu mruknal tylko:

– Masz racje – wzial gleboki oddech. – Masz racje.

Wcisnal sie glebiej w swoj fotel, tak jakby fala gniewu i wspomnien zaczela powoli ustepowac.

– Racja, racja, racja – powiedzial wolno. – Nie mozna grac, dopoki nie zobaczymy wszystkich kart.

Shaeffer spodziewala sie, ze Wilcox siegnie do kluczyka i uruchomi samochod. Jego reka zawisla nad stacyjka. Kiedy jednak zacisnal palce na wystajacym kluczyku, znieruchomial, sztywniejac nagle, a w jego oczach pojawily sie plomienie.

– Sukinsyn – powiedzial cicho. Spojrzala na ulice.

– Oto i jest – wyszeptal Wilcox.

Przez moment para na przedniej szybie przeslaniala jej widocznosc, ale po chwili, podobnie jak kamera nastawia ostrosc, ona rowniez spostrzegla Fergusona. Znieruchomial na chwile, stojac na najwyzszym stopniu jak ktos, kto wlasnie przelamuje sie, zeby wkroczyc w wilgotna, ciemna, zimna noc. Zauwazyla, ze jest ubrany w dzinsy i dlugi niebieski plaszcz, a pod pacha niesie jakas saszetke. Przygarbil sie pod padajacym deszczem i wyszedl z budynku, w ktorym znajdowalo sie jego mieszkanie. Nawet nie spojrzal w ich strone, oddalajac sie szybko w przeciwnym kierunku.

– Cholera! – powiedzial Wilcox. Odsunal reke od rozrusznika i otworzyl drzwi samochodu. – Pojde za nim.

Nie zdazyla nawet zaprotestowac. Ogarnal go dziki impuls. Wyskoczyl z samochodu, uderzajac stopami o chodnik z odglosem podobnym do strzalow z pistoletu. Drzwi zamknely sie za nim i detektyw ruszyl szybkim krokiem w gore ulicy. Shaeffer przecisnela sie na przednie siedzenie za kierownice, chwytajac najpierw plaszcz Wilcoxa, a nastepnie kluczyki ze stacyjki. Starala sie wydostac z samochodu, lecz nie mogla otworzyc drzwi. Nacisnela na klamke, ale drzwi pozostaly nieruchome. Torba zaczepila sie o siedzenie. Wydawala sie ciezka jak olow. Pas bezpieczenstwa zaplatal sie w ubranie. Poslizgnela sie na gladkim chodniku. W koncu wydostala sie na zewnatrz i stwierdzila, ze bedzie musiala biec, zeby dogonic Wilcoxa.

Zaklela brzydko i ruszyla biegiem, trzymajac torbe w jednej rece, a kluczyki w drugiej.

– Co ty, do cholery, robisz? – pytala, szarpiac go za ramie. Nie zatrzymal sie.

– Po prostu ide za tym skurczysynem! Pusc mnie!

Zatrzymala sie, z trudem lapiac oddech, i patrzyla, jak detektyw maszeruje uparcie przed siebie. Ponownie pochylila glowe i pobiegla za nim. Przez jakis czas szla obok, starajac sie dotrzymac mu kroku. Widziala szybko poruszajacego sie Fergusona wyprzedzajacego ich o jakies pol przecznicy. Nie ogladal sie za siebie, zaglebiajac sie coraz bardziej w ciemnosc, pozornie niepomny ich obecnosci.

Potrzasnela ponownie ramieniem Wilcoxa.

– Pusc mnie, do cholery! – powiedzial, gniewnie wyrywajac reke z jej chwytu. – Zgubie go.

– Nie wymaga sie od nas…

Odwrocil sie nagle pelen zlosci.

– Spadaj do wozu! Zostan tutaj! Chodz ze mna! Rob, co chcesz, tylko nie wchodz mi w droge, cholera!

– Ale on…

– Nie dbam o to, czy on wie, ze jestem za jego plecami! A teraz, do cholery, zejdz mi z drogi!

– Co ty, do diabla, robisz? – prawie krzyknela.

Odwrocil sie gniewnie, jak gdyby odrzucajac pytanie. Nastepnie pobiegl naprzod, probujac zmniejszyc dystans dzielacy go od Fergusona.

Shaeffer zawahala sie nie wiedzac zupelnie, co ma uczynic. Widziala jasniejsza plame plecow Wilcoxa poruszajaca sie w ciemnosci. Spojrzala dalej i zobaczyla, jak Ferguson znika za rogiem. W tym samym momencie Wilcox przyspieszyl.

Wymamrotala jakies przeklenstwo, odwrocila sie i pobiegla do samochodu. Dwie kobiety, pewnie bezdomne, ubrane w grube plaszcze i czapki naciagniete gleboko na oczy, wylonily sie z mroku tarasujac jej droge. Jedna pchala wozek gderajac cos pod nosem, druga gestykulowala zawziecie. Zaskrzeczaly na nia, gdy starala sie przedostac pomiedzy nimi. Jedna z nich wyciagnela reke probujac chwycic dziewczyne. Zderzyly sie i stara upadla

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату