na chodnik. Jej glos wyrazal oburzenie i zdumienie. Shaeffer zachwiala sie, lecz po chwili odzyskala rownowage i rzuciwszy krotkie przeprosiny, pobiegla w strone wozu. Towarzyszyly jej okrzyki kobiety. Jakichs dwoch mezczyzn pomimo deszczu wyszlo na werande, a jeden z nich zawolal:
– Hej! Co robisz, kobito? Spieszy ci sie, czy co?
Zignorowala te nawolywania i wskoczyla szybko za kierownice.
Przekrecila kluczyk w stacyjce, probujac uruchomic silnik. Z jej ust wydobywal sie nieprzerwany potok przeklenstw. Poczula panike i zamet w glowie. Zupelnie nie wiedziala, co robi Wilcox. Sprobowala ponownie zapalic, wdeptujac nerwowo pedal gazu i przekrecajac co chwila kluczyk. W koncu silnik warknal glucho i zawyl przerazliwie. Skierowala woz prosto na ulice, nie spogladajac nawet w lusterko wsteczne. Opony zapiszczaly na mokrym chodniku i zarzucilo samochodem. Wyprostowala i pomknela przed siebie.
Przyspieszyla skrecajac w boczna uliczke za rogiem. Dostrzegla Wilcoxa znajdujacego sie w polowie przecznicy, akurat w momencie gdy oswietlilo go slabe swiatlo ulicznej latarni. Wytezyla wzrok, lecz nigdzie nie mogla dostrzec Fergusona.
Ponownie wcisnela pedal gazu, az silnik zawyl skarzac sie na takie traktowanie. Klela glosno na powolny, wynajety woz. Zrownala sie z Wilcoxem przed koncem przecznicy. Detektyw skrecal wlasnie w jednokierunkowa ulice kierujac sie pod prad. Pospiesznie opuscila szybe i natychmiast poczula na twarzy mzawke.
– Jedz! – szybko wskazal Wilcox. – Odetnij mu droge!
Popedzil za swoja ofiara, omijajac nierownosci chodnika. Shaeffer krzyknela na znak zgody i pomknela mokra ulica.
Musiala minac jeszcze jedna przecznice, zanim mogla skrecic. Przejechala skrzyzowanie na czerwonym swietle, po czym skrecila gwaltownie, zmuszajac pare nastolatkow do odskoczenia w tyl. Poslali pod jej adresem wiazanke przeklenstw. Wjechala w waska ulice. Po obu stronach majaczyly ciemne budynki, ktore ograniczaly jej widocznosc. Mniej wiecej w polowie drogi do nastepnej przecznicy dwa samochody staly zaparkowane rownolegle do siebie i Shaeffer musiala sie niezle nabiedzic, by zmiescic woz miedzy nimi. Przejechala prawie na styk.
Za nastepnym rogiem szarpnela mocno kierownice w prawo i skierowala sie do miejsca, gdzie, jak sie spodziewala, dogoni Wilcoxa i Fergusona. Tysiace mysli klebily sie w jej glowie; co powiedziec, jak dzialac. Zdala sobie sprawe, ze dzieje sie cos, co wymyka sie spod kontroli.
Skoncentrowala sie na drodze przed soba, probujac dostrzec w ciemnosci dwoch mezczyzn kluczacych po waskich uliczkach miasta.
Nigdzie ich jednak nie zauwazyla.
Zwolnila, rozgladajac sie bacznie, zagladajac do waskich bocznych alejek i zniszczonych zaulkow. Cienie zdawaly sie rozbudowywac w monolit ciemnosci. Ulica byla calkowicie opustoszala.
Zatrzymala woz na srodku ulicy i wyskoczyla z niego, zostawiajac otwarte drzwi. Rozejrzala sie uwaznie, szukajac jakiegos sladu dwoch mezczyzn. Nie widzac nikogo, zaklela glosno i usiadla ponownie za kierownica.
Do cholery, powiedziala do siebie. Na pewno skrecili w inna ulice albo przecieli jakis pusty parking. Mogli zniknac w ciemnym zaulku.
Ruszyla szybko, probujac zgadywac i szacowac. Skrecila za nastepnym rogiem tylko po to, zeby poczuc jeszcze silniejsza rozpacz, gdy nic nie zauwazyla.
Zatrzymala woz, ostro wrzucila wsteczny bieg i wycofala skrecajac w ulice, z ktorej wlasnie wyjechala. Ruszyla przed siebie. Swiatla samochodu rozpraszaly mrok. Przejechala przez kolejna przecznice i gwaltownie nacisnela na hamulec, zatrzymujac woz niemal w miejscu.
Nikogo nie zauwazyla. Nie miala pojecia, co robic dalej.
Czula wzrastajace napiecie. Zwalczajac narastajaca fale paniki, wjechala na kraweznik i wyskoczyla z samochodu. Ruszyla szybko w kierunku miejsca, gdzie wedlug jej obliczen powinni sie znajdowac Wilcox i Ferguson. Starala sie myslec logicznie. Przeciez nie moga byc daleko stad. Wytezyla wzrok wpatrujac sie w cienie i nasluchujac uwaznie dzwieku podniesionych glosow lub czegos w tym stylu. Zaczela biec. Jej kroki odbijaly sie echem na opustoszalej ulicy. Odglos wzmogl sie jeszcze i w koncu puscila sie pedem w pustke nocy.
Bruce Wilcox odwrocil sie, dostrzegajac za soba tylne swiatla wynajetego wozu znikajacego wlasnie za rogiem ulicy, po czym skoncentrowal sie wylacznie na poscigu za Fergusonem.
Przyspieszyl jeszcze bardziej, zdziwiony, ze nie moze zmniejszyc odleglosci miedzy nimi. Ferguson okazal sie niezwykle szybki. Nie biegl, a mimo to poruszal sie szybko i zwinnie, starajac sie omijac nieliczne plamy swiatla i zlewac sie jak najbardziej z otoczeniem.
Detektyw pomyslal, ze nogi wydaja mu sie coraz ciezsze, i zaciekle probowal wykrzesac ze swego ciala resztki sil. Zobaczyl, jak Ferguson skreca w nastepna alejke, i z wielkim wysilkiem sprobowal zblizyc sie do niego.
Dwie przemoczone prostytutki staly przy zbiegu ulic, wykorzystujac swiatlo sodowej latarni, by reklamowac swe wdzieki. Cofnely sie widzac nadbiegajacego Wilcoxa i przylgnely do szyby wystawowej.
– Ktoredy pobiegl?! – krzyknal ku nim Wilcox.
– Kto, czlowieku?
– Nikogo nie widzialam.
Puscil wiazanke przeklenstw w ich kierunku, lecz tylko rozesmialy sie drwiaco. Boczna uliczka, w ktora skrecil Ferguson, wydawala sie mroczna i kreta. Jakies czterdziesci metrow przed soba dostrzegl ksztalt, ktory wydawal sie bardziej jednolity niz wszystkie inne cienie mrocznego zaulka. Pobiegl w tym kierunku.
Myslal intensywnie.
Nie mial pojecia, jak sie zachowa po wszystkim. Czul nieprzeparta potrzebe schwytania tego faceta. Przez glowe przelatywaly mu rozne mysli. Odniosl wrazenie, jakby obrazy, jakie widzial obecnie, mieszaly sie ze wspomnieniami. Wloczega lezacy w polletargu w opustoszalym wejsciu zanucil ochryplym glosem jakas melodie. Jakis pies zaczal ujadac, gwaltownie rzucajac sie, daremnie usilujac pokonac lancuch ograniczajacy jego wolnosc. Detektyw przypomnial sobie poszukiwania ciala Joanie Shriver. Slabe swiatlo lampy ulicznej odbijalo sie od przezartych brudem aluminiowych koszy na smieci, ktore przypomnialy mu, jak wyciagal bezuzyteczny juz dowod, oblepiony szlamem, kalem i wilgocia, z dolu kloacznego w starej szopie. Ostatnie wspomnienie sprawilo, ze zapragnal krwi.
Spojrzal przed siebie i zauwazyl, jak Ferguson dobiega do konca przecznicy. Czarny mezczyzna przystanal i odwrocil sie. Ich oczy spotkaly sie na ulamek sekundy, przebijajac ciemnosci nocy.
Wilcox nie potrafil sie powstrzymac.
– Stoj! Policja! – zawolal.
Ferguson nie wahal sie ani chwili dluzej. Teraz zaczal naprawde szybko uciekac.
– Hej! – wrzasnal krotko Wilcox, po czym popedzil za nim. Zamiar sledzenia Fergusona zatracil sie teraz w szalenczym poscigu. Detektyw lapal wiatr w pluca, pracujac energicznie ramionami. Poczul, jak nogi staja sie coraz lzejsze i prawie nie dotykaja mokrego chodnika. Skonczyl sie mozolny, kontrolowany poscig. Teraz byl to sprint.
Zmniejszyl dzielacy ich dystans, lecz Ferguson widzac zblizajace sie niebezpieczenstwo zdwoil wysilki, rzucajac sie do szalenczego pedu. Zdawalo sie, ze biegna tym samym tempem. Buty uderzaly o chodnik w zgodnym rytmie, a odleglosc miedzy mezczyznami pozostawala frustrujaco niezmienna. Swiat wokol nich stracil na ostrosci, stal sie ulotny i niewyrazny. Po jakims czasie Wilcox zaczal odczuwac skutki morderczego biegu. Oddech stal sie krotszy, serce walilo coraz szybciej. Wyszarpywal powietrze otaczajacej go nocy, chcac za wszelka cene uzupelnic jego braki w rzezacych plucach.
Mineli kolejna przecznice. Zauwazyl, jak Ferguson pozornie nie zmeczony szalenczym biegiem skreca w nastepna ulice. Wilcox sprobowal sciac zakret, czujac, ze nogi zaczynaja odmawiac mu posluszenstwa, staja sie coraz ciezsze. Nagle poczul, ze traci rownowage i zdazyl jeszcze zarejestrowac zblizajacy sie z kosmiczna predkoscia beton chodnika. Uderzenie bylo silne. Zachlysnal sie wyplutym z pluc powietrzem, czujac przejmujacy bol w oczach. Uslyszal trzask jakiejs tkaniny i poczul piasek w ustach. Zaskoczony, znieruchomial na chwile w swietle latarni, jakby obawial sie wykonac najmniejszy ruch. Posluchal jednak instynktu, ktory kazal mu wziac sie w garsc. Zwalczajac bol, wstal z wysilkiem, starajac sie natychmiast odzyskac rytm biegu. Nagle w jego umysle pojawily sie wspomnienia z mistrzostw w zapasach w szkole sredniej. Gdy zostal wtedy cisniety na mate, jego instynkt momentalnie podpowiadal mu nastepny ruch i kiedy przeciwnik staral sie objac go ramionami, znajdowal sie juz poza ich zasiegiem.
Zamrugal oczami i z wysilkiem biegl dalej, probujac sobie uprzytomnic, gdzie jest i co robi. Upadek pomieszal