– Nie obchodzi mnie to. Nie obchodzi mnie zadna z tych rzeczy.

Ferguson schowal sie za babke.

– Zatrzymaj ich tam, babciu – powiedzial i wycofal sie glownym korytarzem w glab domu.

– Nie mam zamiaru pozwolic mu uciec – oznajmil Tanny Brown.

– No to zabije cie albo ty zabijesz mnie – odparla stara kobieta.

Cowart ujrzal, jak Brown naciska powoli na spust. Widzial rowniez, jak lufa przesuwa sie delikatnie.

Cisza, podobnie jak slabe poranne swiatlo, wypelnila pokoj. Stara kobieta i Tanny Brown stali bez ruchu.

Nie zrobi tego, pomyslal Cowart. Gdyby zamierzal ja zabic, juz by to zrobil. W tym samym momencie kiedy ujrzal strzelbe. Teraz tego nie zrobi.

Tanny Brown poczul, jak cos sciska mu wnetrznosci. Smak kwasu wydzielanego z zoladka draznil jezyk. W tej starej kobiecie widzial kruchosc, lecz rownoczesnie stalowa, silna wole.

Zabij ja, powiedzial sobie w duchu, po czym dodal: jak mozesz?

Wszystkie mysli uporzadkowaly sie nagle; wagi, ciezary przesuwaly sie to w jedna, to w druga strone.

Robert Earl Ferguson wszedl ponownie do pokoju. Mial teraz na sobie szara bluze przewieszona przez szyje, a na nogach modne buty. W dloni trzymal mala sportowa torbe.

Sprobowal po raz ostatni.

– Zalatw ich, babciu – powiedzial, lecz w jego glosie brakowalo przekonania. Nie wierzyl, ze mogla spelnic jego zadanie.

– Idz – odezwala sie lodowato. – Idz i nie wracaj tu wiecej.

– Babciu – odezwal sie glosem przepelnionym nie uczuciem czy smutkiem, lecz frustracja i niezadowoleniem.

– Nie do Pachouli. Nie do mojego domu. Nigdy wiecej. Jestes opetany zlem, ktorego nie potrafie zrozumiec. Idz i rob to gdzies indziej. Ja probowalam – powiedziala gorzko. – Moze nie bylam bardzo dobra, ale probowalam, jak moglam. Lepiej bys umarl mlodo i nie przyniosl tutaj tego calego zla. Idz wiec i nie przynos go tu wiecej. To wszystko co moge ci teraz dac. Idz juz. Cokolwiek sie stanie jak wyjdziesz za prog, to juz twoja sprawa, nie moja. Rozumiesz?

– Babciu…

– Ani jednej kropli krwi wiecej, ani jednej – powiedziala ostatecznie. Ferguson rozesmial sie nieprzyjemnie i odparl bez charakterystycznego akcentu:

– Dobrze. Jesli tego chcesz, to w porzadku.

Odwrocil sie w kierunku Cowarta i Browna. Usmiechnal sie znowu i rzekl:

– Myslalem, ze skonczymy to dzisiaj. Zdaje mi sie, ze jednak nie. Przypuszczam, ze innym razem.

– On nigdzie nie pojdzie – powiedzial Brown.

– Pojdzie – odparla stara kobieta. – Chcesz go? To bedziesz musial poszukac gdzies indziej. Nie w moim domu. I bedziesz musial zabrac gdzies indziej caly ten zly interes, tak jak powiedzialam jemu. To samo tyczy sie ciebie. Nie chce miec z tym nic wspolnego. To dom, gdzie mieszka Jezus, i chce, zeby tak zostalo.

Tanny Brown skinal potakujaco glowa. Wyprostowal sie, a ruch ten swiadczyl, ze zgadza sie ze stara kobieta. Nie opuscil jednak broni, trzymal ja wciaz wycelowana w babke Fergusona, podczas gdy zabojca przeszedl obok niego ostroznie, lecz zdecydowanie w kierunku drzwi wejsciowych. Brown nie spuszczal go z oczu, a lufa rewolweru zmieniala polozenie, podazajac sladem mordercy.

– Po prostu idz – powiedziala staruszka i jakis gleboki smutek przeszyl jej glos, a stare oczy wydawaly sie nabrzmiale od krwawych lez zalu.

On rowniez ja zabil, mysl niczym blyskawica przemknela przez mozg Cowarta.

Ferguson, wciaz poruszajac sie ostroznie, dotarl do rozwalonych drzwi wejsciowych. Obejrzal sie po raz ostatni.

– To bez roznicy. Znajde cie znowu – powiedzial Brown.

– Nawet jesli ci sie uda, nadal nic to nie bedzie oznaczalo, poniewaz znowu odejde czysty – odparl Ferguson. – Zawsze tak bedzie, Tanny Brown. Zawsze.

Nie mialo znaczenia, czy bylo to falszywe chelpienie sie czy nie. Mozliwosc wypowiedziana w tych slowach zawisla w przestrzeni miedzy dwoma mezczyznami.

Cowart pomyslal, ze swiat przewrocil sie do gory nogami; zabojca odchodzil wolny, a policjant zostal uwieziony bez mozliwosci reakcji. Zrob cos! – krzyknal w mysli do siebie, lecz nie byl w stanie wykonac zadnego ruchu. Widzial jedynie nieustanny strach i zagrozenie, ktore ukazywaly sie niczym jakas koszmarna wizja. Teraz na mnie kolej, pomyslal i nagle zauwazyl, jak na twarzy Fergusona wykwita wyraz zdumienia, po czym uslyszal krzyk:

– Wszyscy nie ruszac sie!

Wysoki, wibrujacy maksymalnym napieciem glos.

Jakies piec krokow za babka Fergusona stala Andrea Shaeffer w pozycji gotowej do oddania strzalu, trzymajac w obu dloniach odbezpieczony pistolet kaliber.38. Znajdowala sie w korytarzu prowadzacym do tylnych, kuchennych drzwi, przez ktore niezauwazenie dostala sie do srodka.

– Rzuc strzelbe! – wrzasnela ponownie, starajac sie zagluszyc krzykiem wlasny niepokoj.

Stara kobieta nie posluchala jednak i jak w starym filmie zaczela sie powoli odwracac w kierunku, skad doszedl ja glos nastepnego intruza. Wygladala, jakby przygotowywala sie do oddania strzalu.

– Stoj! – krzyknela detektyw, gdy podwojna lufa niczym oczy zabojcy zostala wymierzona dokladnie w jej klatke piersiowa. Wiedziala, ze smierc czesto chodzi w parze z wahaniem i tym razem nie mogla pozwolic, by wymknela jej sie spod kontroli.

Cowart otworzyl usta w niezrozumialym krzyku. Brown zdazyl jeszcze zawolac: – Nie! – lecz slowo utonelo w glebokim huku wystrzalow.

Olbrzymi pistolet poderwal sie gwaltownie w jej dloniach, jakby ozywiony zla intencja. Z wielkim wysilkiem starala sie nad nim zapanowac. Trzy strzaly eksplodowaly w malym, ciemnym pomieszczeniu i odbijaly sie echem w pozostalych pokojach.

Pierwsza kula ugodzila w stara kobiete, odrzucajac ja w tyl, jakby wazyla nie wiecej niz powiew wiatru. Druga rozbila sie o sciane, wyrzucajac w powietrze fragmenty tynku i fontanne drzazg. Trzeci pocisk roztrzaskal szybe w oknie, znikajac w budzacym sie poranku. Trafiona staruszka wypuscila strzelbe z rak w momencie, gdy bezlitosny pocisk rzucil nia o sciane domu, po ktorej osunela sie powoli z szeroko rozlozonymi ramionami, jakby w blagalnym gescie.

– Jezu, nie! – zawyl Tanny Brown.

Podszedl do lezacej kobiety i zawahal sie. Odwrocil wzrok od szybko powiekszajacej sie plamy krwi na nocnej koszuli. Spojrzal najpierw na Cowarta, ktory stal zmrozony, szeroko rozdziawiajac usta. Reporter zamrugal powiekami, jakby budzil sie ze zlego snu.

– Jezu Chryste – powiedzial i nagle odwrocil sie ku wyjsciu.

Ferguson zniknal.

Cowart wskazal na drzwi i krzyknal, lecz nie byly to slowa, jedynie zdziwienie i zlosc. Tanny Brown ruszyl blyskawicznie w kierunku wyjscia.

Andrea Shaeffer weszla do pokoju z drzacymi rekami, z oczami utkwionymi w umierajacej kobiecie.

Brown wybiegl na werande, gdzie zostal porazony naglym spokojem. Swiat wydal mu sie falujacym, niestabilnym obrazem mgiel, przeszywanych jasnymi pasmami budzacego sie switu. Porucznik nie slyszal zadnych dzwiekow, zadnego sladu zycia. Rozejrzal sie szybko po podworzu i spostrzegl z boku Fergusona, ktory biegl w kierunku samochodu zaparkowanego z tylu chaty.

– Stoj! – zawolal wsciekle.

Ferguson zatrzymal sie, lecz nie na skutek rozkazu. Odwrocil sie twarza do policjanta, unoszac jednoczesnie prawa reke, w ktorej trzymal rewolwer o krotkiej lufie. Strzelil dwukrotnie, prawie na oslep i pedzace kule rozoraly powietrze nieopodal detektywa. Browna przeszylo wspomnienie znajomego, glebokiego odglosu strzalow z broni jego partnera. Poddal sie burzy wscieklosci.

– Stoj! – wrzasnal przerazliwie, przebiegajac przez werande, oddajac po drodze kilka szybkich strzalow. Pociski minely zabojce w niewielkiej odleglosci, trafiajac w szybe samochodu, ktora rozprysla sie na tysiace kawalkow. Powietrze wypelnilo sie demonicznym dzwiekiem metalu rznacego metal i odglosem rykoszetow.

Ferguson wystrzelil ponownie, po czym odwrocil sie od wozu i ruszyl pedem w kierunku ciemnej linii drzew znajdujacych sie na dalekim krancu polany. Tanny Brown stanal nieruchomo na krawedzi werandy. Wstrzymal

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату