glosem:

– On chce nas zabic.

Zaden z nich nie mial zamiaru roztrzasac tego spostrzezenia.

– Co robimy?

Brown wzruszyl ramionami.

– Po prostu mu nie pozwolimy.

Cowart utkwil wzrok w niewielkim przeswicie w lesie i powiedzial ze spokojem:

– Zawsze wszystko do tego zmierza, co? W koncu zawsze trzeba wkroczyc na otwarta przestrzen.

Tanny Brown skinal glowa, wstajac ostroznie. Spojrzal ponownie na polanke i pomyslal, ze to dobre miejsce do walki. Sam by takie wybral. Dookola nie ma drogi ucieczki. Nie mozna uniknac spotkania, czy podejsc od tylu. Musimy przez nia przejsc. Nagle wydalo mu sie niesprawiedliwe, ze skraj bagna zdawal sie w konspiracji z Fergusonem, pomagajac mu w ucieczce. Kazda galaz, kazda przeszkoda zawadzala im, skrywajac jednoczesnie morderce. Przelecial szybko wzrokiem wzdluz linii drzew, szukajac jakiegos znaku, koloru czy ksztaltu wyrozniajacego sie z otoczenia. Zrob jakis ruch, powiedzial sobie w duchu. Tylko jeden maly ruch, ktory bede mogl dojrzec. Zaklal brzydko, wpatrujac sie w nieruchome galezie i krzaki.

Nie widzial innego wyjscia jak ruszyc do przodu.

– Obserwujcie uwaznie – wyszeptal.

Wyszedl na polanke z rewolwerem w reku, nasluchujac uwaznie, naprezony do granic wytrzymalosci. Shaeffer szla za nim. Trzymala pistolet w obu rekach myslac, czy to wlasnie tutaj wszystko sie skonczy. Ogarnelo ja pragnienie zrobienia jeszcze jednej rzeczy przed smiercia. Cowart wstal i podazyl za nia. Zastanawial sie, czy pozostali sa rownie przerazeni jak on, lecz po chwili stwierdzil, ze to niewazne.

Otoczyla ich przerazajaca cisza.

Tanny Brown mial wielka ochote krzyczec. Przemozne wrazenie, ze idzie wprost w wycelowany w siebie rewolwer, powodowalo nieprzyjemny ucisk w piersiach. Wydawalo mu sie, ze nie moze oddychac.

Cowart odczuwal jedynie goraco i fatalne uczucie bezbronnosci. Poczul sie jak slepiec.

Jednak wlasnie on dostrzegl nieznaczne poruszenie, zanim ktokolwiek inny zdolal cos zauwazyc. Ujrzal drzenie lisci, kolyszace sie, krzaki i wycelowana w nich szara lufe rewolweru.

– Uwaga! – krzyknal i padl na ziemie zaskoczony, ogarniety fala przerazenia, ktora przetoczyla sie po nim.

Tanny Brown rzucil sie na ziemie w tym samym momencie. Przeturlal sie, probujac przyjac pozycje strzelecka, nie majac jednak pojecia, w jakim kierunku ma strzelac.

Shaeffer nie padla od razu na ziemie. Krzyczac przerazliwie, wystrzelila na oslep ku niebu. Gleboki odglos jej pistoletu zostal poparty trzema dzwiecznymi strzalami z rewolweru Fergusona.

Brown jeknal glucho, gdy kula uderzyla w ziemie tuz przy jego glowie, wyrzucajac w gore fontanne mokrego poszycia. Cowart przywarl do mokrego podloza.

Shaeffer krzyknela ponownie, tym razem spieta potwornym bolem. Zakrecila sie upadajac na ziemie, jak ptak ze zlamanym skrzydlem, chwytajac sie za zraniony lokiec. Cierpienie wyrwalo z jej glosu wysokie tony.

Cowart przyciagnal ja do siebie, a Brown wstal mierzac uwaznie w niewidoczny cel. Nacisnal delikatnie na spust, jednak nie zdecydowal sie na strzal. Uslyszal odglos trzaskajacych galazek i krzewow. Ferguson uciekal.

Cowart dostrzegl pistolet w bezwladnej dloni mlodej detektyw. Krew splywala pulsujacym strumieniem, plamiac wypolerowana stal. Chwycil bron i wstal blyskawicznie, starajac sie zlokalizowac odglosy ucieczki Fergusona.

Nie zdawal sobie sprawy, ze znalazl sie na pewnej granicy.

Wystrzelil.

Szalenczo, pozwalajac, by halas pistoletu przycmil mysli o tym, co robi, naciskal na spust raz po raz, wysylajac pozostale osiem kul w gaszcz drzew i zarosli.

Pociagal za spust, az do momentu gdy oproznil caly magazynek. Stal na srodku polanki wsluchujac sie w echa wystrzalow.

Reka wraz z pistoletem opadla mu wzdluz ciala, jakby wyczerpana. Przez chwile cala trojka zdawala sie zmrozona. Shaeffer przerwala cisze wydajac pelen bolesci krzyk. Lezala u stop reportera, ktory pochylil sie czym predzej. Jej glos otrzezwil nieco Tanny’ego Browna, wprowadzajac go ponownie w stan gotowosci. Podszedl do dziewczyny i zbadal rane. Ujrzal pogruchotana biala kosc wystajaca przez delikatna skore. Krew z rozszarpanych zyl plynela w rytmie pulsujacego serca. Spojrzal na las, jakby tam wlasnie chcial znalezc porade, po czym odwrocil sie ponownie w strone Shaeffer. Poruszal sie najszybciej, jak potrafil; z wlasnej kurtki oderwal pasek materialu i wykorzystal go jako opaske uciskowa. Odlamal zielona galaz z pobliskiego drzewa i usztywnil nia reke dziewczyny. Zacisnal przepaske i zauwazyl, ze strumien krwi zmniejsza sie wyraznie. Spojrzal na Cowarta, ktory wstal i ruszyl na skraj polany, wpatrujac sie z napieciem w ciemny las.

Reporter wciaz zaciskal mocno palce na pistolecie.

Brown zauwazyl, jak Cowart pochyla sie i wpatruje w przeswit miedzy galeziami, a nastepnie cofa sie o krok, spogladajac uwaznie na swoja reke.

– Mysle, ze go dostalem – powiedzial reporter i obrocil sie w kierunku Browna, wyciagajac przed siebie otwarta dlon.

Byla umazana krwia.

Brown wyprostowal sie, kiwajac glowa.

– Zostan z nia – powiedzial. Cowart zaprzeczyl ruchem glowy.

– Nie. Ide z toba.

Z piersi Shaeffer wydobyl sie gleboki jek bolu.

– Zostan z nia – powtorzyl Brown.

Cowart otworzyl usta, lecz policjant ucial krotko:

– Teraz to nalezy do mnie.

Reporter zgrzytnal zebami. Emocje wziely w nim gore. Pomyslal o wszystkim, co rozpetal, i stwierdzil, ze to nie moze sie dla niego tutaj skonczyc.

Shaeffer zajeczala ponownie.

Zdal sobie sprawe, ze nie ma wyboru.

Skinal poslusznie glowa.

Czekal w towarzystwie rannej policjantki, czujac sie jednak bardziej samotny niz kiedykolwiek wczesniej.

Porucznik odwrocil sie i ruszyl przed siebie, kluczac posrod gmatwaniny galezi jezyn, ktore chwytaly za ubranie i drapaly skore i oczy niczym dzikie koty. Poruszal sie z trudem, lecz dosyc szybko, analizujac nieustannie. Jesli jest ranny, bedzie biegl prosto. Pomyslal, ze musi nadrobic chwile stracone, gdy opatrywal rane Shaeffer. Kiedy opuszczal polanke, dostrzegl krwawy slad, a nastepny po okolo pietnastu metrach w glab bagna. Trzeci znajdowal sie jakies piec metrow dalej. Kilka malych purpurowych kropel krwi, wyrozniajacych sie na tle zielonych lisci. Popedzil naprzod, czujac przed soba zapach czarnej wody.

Las runal na niego cala swoja potega. Porucznik z wysilkiem rozchylal galezie i krzaki zagradzajace mu droge. Prowadzony wsciekloscia pedzil z calych sil. Niszczyl wszystko, co osmielilo sie stanac mu na drodze. Nie widzial Fergusona az do momentu, gdy prawie na niego wpadl. Morderca stal wsparty o drzewo na skraju wielkiego rozlewiska bagnistej wody.

Ciemne pasma krwi biegly od uda do kostki, wyraznie widoczne na tle wyblaklego blekitu dzinsow. Mierzyl z rewolweru w Tanny’ego Browna, gdy ten wylonil sie z gaszczu i biegl wprost na linie strzalu.

Juz nie zyje, pojedyncza mysl przeleciala przez glowe detektywa. Lodowaty strach spowil wszystkie jego odczucia, zamrozone wspomnienia o rodzinie, znajomych. Pomyslal, ze swiat nagle sie zatrzymal. Chcial dac nura do jakiegos schronienia, rzucic sie w tyl, schowac sie gdzies, lecz poruszal sie jak w zwolnionym filmie i wszystko co mogl w tej chwili zrobic, to zaslonic sie reka, jakby ten ruch mogl zmienic lot kuli, ktora za chwile nadleci. Mial wrazenie, jakby nagle wyostrzyl mu sie sluch, a wzrok wydawal sie przeszywac wszystko na wylot. Widzial spust rewolweru odsuwajacy sie najpierw do tylu, a nastepnie w przod.

Otworzyl usta w niemym krzyku.

Uslyszal jedynie dwa puste klasniecia, gdy iglica w rewolwerze zabojcy dwukrotnie uderzyla w pusta komore. Odglos odbil sie echem w pustej przestrzeni.

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×