– Bardziej przeraza mnie zycie tutaj, jak jakis cholerny potwor, niz smierc. Nie chce byc nakluwany i ogladany przez naukowcow, nie chce, zeby klocili sie o mnie i rozprawiali na moj temat prawnicy. Do diabla, nie chce, zebyscie o mnie pisali. Chce isc dalej. Dalej.

– Dlatego zrezygnowales z prawnikow? Dlatego nie kwestionujesz wyroku?

Wiezien wydal smiech przypominajacy szczekanie.

– Oczywiscie. Do diabla, Cowart, spojrz na mnie. Co widzisz?

– Morderce.

– Wlasnie. – Sullivan usmiechnal sie. – Wlasnie. Zamordowalem tych ludzi. Gdyby mnie nie zlapali, zabilbym wiecej. Zabilbym tego policjanta konnego. Czlowieku, ten skurwysyn to dopiero mial szczescie. Mialem tylko noz i akurat uzywalem go, zeby sie troche pobawic ta dziewczyna. Zostawilem swoj cholerny pistolet w spodniach i akurat wtedy mnie dorwal. Wciaz nie wiem, dlaczego mnie wtedy nie zastrzelil i nie oszczedzil wszystkim tylu klopotow. Ale do diabla, wszystko zalatwil z klasa. Nie moge powiedziec slowa skargi. Mialem szanse. Nawet przeczytal mi, jakie mam prawa, gdy juz mi zalozyl kajdanki. Glos mu sie lamal i rece drzaly, i byl o wiele bardziej przejety niz ja. W kazdym razie slyszalem, ze dzieki temu, ze mnie aresztowal, zrobil prawdziwa kariere i jestem z tego poniekad dumny. Wiec o co mam walczyc? Mam dac jakims pieprzonym prawnikom pieprzone zajecie? Niech sie pierdola. Zycie wcale nie jest takie wspaniale, zeby mi na nim zalezalo.

Obydwaj milczeli, zastanawiajac sie nad slowami, ktore zawisly w powietrzu klatki.

– No, Cowart, masz pytanie?

– Tak. Pachoula.

– Przyjemne miasteczko. Bylem tam. Bardzo przyjazne. Ale to nie jest pytanie.

– Co zaszlo w Pachouli?

– Rozmawiales z Robertem Earlem Fergusonem. Napiszesz o nim artykul? O moim starym kumplu z sasiedniej celi?

– Co zaszlo miedzy wami dwoma?

– Pogadalismy sobie. To wszystko.

Blair Sullivan usmiechnal sie nieznacznie, rozluznil, bawil sie odpowiedziami. Cowart mial ochote potrzasnac nim, wytrzasnac z niego prawde. Ale zamiast tego zadawal dalsze pytania.

– O czym rozmawialiscie?

– O jego niesprawiedliwym wyroku. Wiesz, ze gliniarze pobili tego chlopaka, zeby przyznal sie do winy? W moim przypadku wystarczylo, jak mi postawili coca-cole i gadalem jak najety.

– O czym jeszcze?

– Rozmawialismy o samochodach. Wyglada na to, ze mielismy podobne pojazdy.

– I co?

– Zbieg okolicznosci. Rozmawialismy nieco, ze bylismy w tym samym miejscu w tym samym czasie. To niezwykle, nie sadzisz?

– Rzeczywiscie.

– Rozmawialismy o tym miasteczku i o tym, co sprawilo, ze utracilo swoje, jakby, dziewictwo. – Sullivan znowu usmiechnal sie szeroko. – Dobrze powiedziane. Utracilo dziewictwo. Czy nie to wlasnie sie tam przytrafilo? Tej dziewczynce i miasteczku?

– Czy zabiles te dziewczynke? Joanie Shriver? Czy ja zabiles?

– Czy ja zabilem? – Blair Sullivan przewrocil oczami i usmiechnal sie. – Niech no sobie przypomne. Wiesz, Cowart, juz mi sie wszyscy zaczynaja gmatwac w pamieci…

– Zabiles ja?

– Do diabla, Cowart. Podniecasz sie i denerwujesz jak Bobby Earl. Tak sie zdenerwowal moim naturalnym procesem przypominania sobie, ze chcial mnie zabic. To cos niezwyklego, nawet jak na cele smierci. Nie sadzisz?

– Zabiles ja?

Blair Sullivan znowu pochylil sie na krzesle porzucajac jowialny, drazniacy ton i wyszeptal chrapliwym glosem:

– Chcesz sie dowiedziec, co? – Oparl sie z powrotem, mierzac wzrokiem dziennikarza. – Powiedz mi cos, Cowart, dobrze?

– Co?

– Czules kiedys w dloniach sile zycia i smierci? Czy miales okazje poznac slodkie uczucie sily wiedzac, ze od ciebie zalezy czyjes zycie lub smierc? Calkowicie. Tylko i wylacznie. Zupelnie. Wszystko zalezy od ciebie. Czy znasz to uczucie, Cowart?

– Nie.

– To najlepszy narkotyk jaki istnieje. To jakbys wstrzykiwal sobie do duszy prad elektryczny. Nie ma nic lepszego niz swiadomosc, ze czyjes zycie nalezy do ciebie…

Wyciagnal piesc, jakby trzymal owoc. Scisnal powietrze. Lancuch kajdanow zadzwonil po metalowej obreczy.

– Powiem ci kilka rzeczy, Cowart. – Przerwal wpatrujac sie w dziennikarza. – Po pierwsze, przepelnia mnie poczucie wladzy. Wydawac by sie moglo, ze jestem ubezwlasnowolnionym wiezniem, skutym i zwiazanym, dzien i noc zamknietym w celi trzy na dwa metry, ale przepelnia mnie sila, ktora wykracza daleko poza te kraty. Bardzo daleko. Moge dosiegnac kazdej duszy, rownie latwo jakbym wykrecal numer telefonu. Nie ma nikogo, kto bylby poza moim zasiegiem, Cowart. Nikogo.

Przerwal i zapytal:

– Rozumiesz?

Cowart przytaknal.

– Po drugie, nie powiem ci, czy zabilem te dziewczynke, czy nie. Jakbym powiedzial ci prawde, wszystko staloby sie zbyt jasne. A poza tym dlaczego mialbys mi uwierzyc? Szczegolnie po tym wszystkim co napisano o mnie w gazetach. Czy mozna miec do mnie zaufanie? Jesli nie jest dla mnie trudne zabicie kogos, to jak trudne moze byc dla mnie klamanie?

Cowart zaczal cos mowic. Jedno spojrzenie Sullivana zatrzymalo go z otwartymi ustami.

– Chcesz sie czegos dowiedziec, Cowart? Rzucilem szkole w dziesiatej klasie, ale nigdy nie przestalem sie uczyc. Zaloze sie, ze jestem bardziej oczytany i lepiej wyksztalcony niz ty. Co czytujesz? „Time’a” i „Newsweeka”. Moze recenzje ksiazek publikowane przez „New York Timesa”? Byc moze „Magazyn Sportowy”, jak siedzisz na kiblu. A ja czytalem Freuda i Junga i wlasciwie wole ucznia od mistrza. Czytalem Szekspira, poezje elzbietanska i historie Stanow Zjednoczonych ze szczegolnym naciskiem na wojne secesyjna. Lubie rowniez powiesci, szczegolnie te wypelnione ironia, jak u Jamesa Joyce’a, Faulknera, Conrada czy Orwella. Lubie czytac klasykow. Troszke Dickensa i Prousta. Lubie Tukidydesa i opowiesci o wynioslosci Atenczykow; i Sofoklesa, bo opowiada o kazdym z nas. Wiezienie, Cowart, to wspaniale miejsce na lekture. Nikt ci nie mowi, co masz czytac, a czego nie. I masz nieograniczony czas. Moim zdaniem to duzo lepsze niz wiekszosc studiow uniwersyteckich. Oczywiscie w moim przypadku czas wcale nie jest nieograniczony, wiec obecnie zajmuje sie wylacznie Pismem Swietym.

– I nic cie nie nauczylo o prawdzie i dobrodziejstwie?

Blair Sullivan zaniosl sie smiechem, ktory echem rozniosl sie po klatce.

– Podobasz mi sie, Cowart. Smieszny jestes. Wiesz, o czym jest Biblia? O oszustwach, zabijaniu, klamstwach, morderstwach, napadach, balwochwalstwie i podobnych rzeczach, ktore mieszcza sie, mozna by powiedziec, w mojej branzy.

Wiezien przygladal sie Cowartowi. Usmiechnal sie nikczemnie.

– Dobra, Cowart, zabawmy sie troche.

– Zabawmy?

– Tak. – Chichotal i charczal. – Jakies jedenascie kilometrow od miejsca gdzie zabito Joanie Shriver, jest skrzyzowanie. Droga lokalna numer piecdziesiat przecina tam szose stanowa sto dwadziescia. Sto metrow przed tym skrzyzowaniem znajduje sie niewielki row przebiegajacy pod szosa, tuz obok duzej grupy starych wierzb, ktore rosna lekko pochylo i w letni dzien rzucaja troche cienia na droge. Jesli zatrzymasz w tym miejscu samochod, zejdziesz na prawa strone tego rowu i siegniesz reka w dol pod krawedz, gdzie wystaje rura drenazowa i pomacasz dlonia pod stara, smierdzaca woda, ktora tamtedy przeplywa, moze cos znajdziesz. Cos waznego. Cos bardzo ciekawego.

– Co?

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату