– Proste, prawda, panie Cowart?

– Zbyt proste.

– To pewnie dlatego ze w glebi serca jestem czlowiekiem ze wsi – odparl Tanny Brown. – Jestem jak ten stary pies. Wyczuwam odpowiednia won.

Dwaj mezczyzni stali obok samochodu i przygladali sie sobie w milczeniu. Brown westchnal i pogladzil wielka dlonia swoje krotko przystrzyzone wlosy.

– Wie pan, powinienem sie z tego wszystkiego smiac.

– To znaczy z czego?

– Dowie sie pan. Gdzie pan sie wybiera?

– Na poszukiwanie skarbow.

Detektyw usmiechnal sie.

– Moge pojsc razem z panem? Brzmi to jak jakas zabawa, a mnie z pewnoscia przydaloby sie troche dzieciecej rozrywki, nie sadzi pan? Jak sie jest policjantem, nieczesto mozna sie posmiac niefrasobliwie, na ogol to wisielczy humor. Czy tez bede musial pana sledzic?

Cowart zdal sobie sprawa, ze zeby nie wiadomo jak tego pragnal, nie umknie przed policjantem. Z latwoscia podjal decyzje.

– Niech pan wsiada – powiedzial, wskazujac siedzenie obok kierowcy.

Przez kilka chwil jechali w milczeniu. Cowart przygladal sie, jak autostrada ucieka za przednia szyba, a detektyw obserwowal mijane pola. Ta cisza byla nienaturalna i Cowart wiercil sie w fotelu, usilujac wyprostowac rece trzymane na kierownicy. Przyzwyczail sie, ze z latwoscia ocenia osobowosc i charakter, a w przypadku Tanny’ego Browna to mu sie nie udalo. Spogladal ukradkiem na detektywa, ktory sam zdawal sie pograzony w myslach. Cowart staral sie go ocenic, jak osoba bioraca udzial w aukcji, zanim zglosi swoja oferte. Mimo muskulatury i poteznej budowy Browna, bezowy mundur zwisal mu luzno na barkach i ramionach, jakby celowo o dwa numery za duzy, zeby zmniejszyc optycznie cialo. Choc dzien robil sie cieply, policjant mial krawat zawiazany ciasno pod kolnierzykiem bladoniebieskiej koszuli. Cowart rzucal ukradkowe spojrzenia znad kierownicy; widzial wiec, ze detektyw wyczyscil pare oprawionych w zlote druciane oprawki okularow i wlozyl je, co nadalo mu wyglad mola ksiazkowego i jeszcze mniej zgadzalo sie z jego postura. Nastepnie Brown wyjal niewielkie pioro i notes, i szybko zrobil kilka notatek, piszac jak zawodowy dziennikarz. Gdy skonczyl, schowal notes, pioro i okulary, i nadal wygladal przez okno. Podniosl nieznacznie reke, jakby wypychal na swiatlo dzienne jakis nowy pomysl i wskazal mijane pastwiska.

– Dziesiec lat temu wszystko wygladalo zupelnie inaczej. A dwadziescia lat temu jeszcze inaczej.

– Jak?

– Widzi pan te stacje benzynowa? Sklep spozywczy Exxon Mini-Mart, gdzie mozna zrobic zakupy nie wysiadajac z samochodu, i sterowane komputerowo, automatyczne dystrybutory z elektronicznymi czytnikami?

Przejechali obok stacji.

– Tak. Co w niej dziwnego?

– Piec lat temu nazywala sie Dixie Gas i jej wlascicielem byl facet, ktory w latach piecdziesiatych prawdopodobnie nalezal do Ku-Klux-Klanu. Dwa stare dystrybutory, flaga amerykanska wywieszona w oknie i tabliczka z napisem PRZYNETA IAMUNIC. Do diabla, facet mial szczescie, ze chociaz tyle potrafil napisac bez bledow, a i tak musial jeszcze skrocic jedno z tych slow. Ale jego stacja byla doskonale zlokalizowana. Sprzedal ja. Zarobil sporo pieniedzy. Na starosc chyba osiadl w jednym z tych malych domkow, ktore powstaja tu wokol i nazywaja sie Lisi Trakt, Okoniowy Strumien lub Pola Elizejskie. – Detektyw zasmial sie do siebie. – Podoba mi sie to. Jak przejde na emeryture, to bede chcial zamieszkac w miejscu, ktore nazywa sie Pola Elizejskie. Albo Pola Chwaly, to chyba bardziej odpowiednie dla gliniarza, co? Wojownicy wspolczesnego spoleczenstwa. Oczywiscie powinienem zginac z bronia w reku, prawda?

– Jasne – odparl Cowart. Byl spiety. Detektyw zdawal sie wypelniac niewielkie wnetrze samochodu. – Duzo sie zmienilo?

– Niech sie pan rozejrzy. Droga jest niezla, a to oznacza pieniadze z podatkow. To juz nie jest sprawa mamy i taty. Teraz wszedzie sa sklepy 7-Eleven, Winn-Dixie i Southland Corporation. Jak ktos chce przesmarowac samochod, idzie do korporacji. Jak ktos chce isc do dentysty, udaje sie do profesjonalnego stowarzyszenia. Jak ktos chce cos kupic, idzie do centrum handlowego. Do diabla, glowny napastnik w szkolnej druzynie baseballowej jest synem nauczyciela i jest czarny, a najlepszy obronca jest synem mechanika i jest bialy. Co pan na to?

– Wydaje sie, ze nie za wiele sie zmienilo tam, gdzie mieszka babka Fergusona.

– Nie, ma pan racje. Stare Poludnie. Bardzo biedne. Latem rozpalone. Zima zmarzniete. Piec na drewno, toaleta na zewnatrz i bose nogi drepczace po golej ziemi. Nie wszystko sie zmienilo, a to jedno z takich miejsc, ktore istnieje po to, zeby nam przypominac, ile jeszcze mamy do zrobienia.

– Stacje benzynowe to jedno – powiedzial Cowart. – A co z wzajemnym stosunkiem ludzi do siebie?

Brown rozesmial sie.

– Te zmiany sa powolniejsze, prawda? Wszyscy wiwatuja, jak ten syn nauczyciela rzuca pilke, a chlopak mechanika lapie ja i dotyka ziemi zdobywajac punkt. Ale jakby ktorys z tych chlopakow zechcial umowic sie na randke z siostra tego drugiego, wiwaty chyba cholernie szybko by zamilkly… Przy panskim zawodzie nie jest to dla pana nic nowego, prawda?

Dziennikarz przytaknal, nie bardzo wiedzac, czy Brown sie z nim drazni, obraza, czy mowi komplement. Przejechali obok jakiejs nowej dzielnicy wznoszonej na szerokim polu. Zolty buldozer wyrywal z korzeniami poszycie zielonego pola, odslaniajac swieza czerwonawa glebe. Wydawal dzwieki mielenia i kopania, natychmiast wypelniajac samochod odglosem ciezko pracujacej maszyny. Obok zaloga w kaskach i przepoconych koszulach ukladala deski i cegly. Dwaj mezczyzni w samochodzie nie odezwali sie, az mineli plac budowy. Wtedy Cowart zapytal:

– A gdzie jest dzisiaj Wilcox?

– Bruce? Ach, wczoraj wieczorem mielismy dwa smiertelne wypadki drogowe. Wyslalem go, zeby oficjalnie przyjrzal sie sekcji zwlok. To napawa czlowieka szacunkiem dla pasow bezpieczenstwa i kaze zastanowic sie nad jazda po pijanemu i nad tym, co sie dzieje, jak robotnicy budowlani, jak ci, ktorych wlasnie minelismy, dostaja wyplaty w czwartki.

– Potrzebne mu takie lekcje?

– Wszystkim nam sa potrzebne. To czesc szkolenia pracowniczego.

– Tak jak jego temperament?

– To tez nauczy sie kontrolowac. Mimo tego temperamentu jest bardzo uwaznym obserwatorem. I wnikliwym. Zdziwilby sie pan, jak doskonale radzi sobie z dowodami i z ludzmi. Bardzo rzadko pozwala tak sie poniesc emocjom.

– Powinien tez byl nad nimi zapanowac w przypadku Fergusona.

– Chyba jeszcze nie do konca pan zrozumial, jak wszyscy bylismy przejeci tym, co przydarzylo sie tej dziewczynce.

– Nie o to chodzi i doskonale pan o tym wie.

– Nie, wlasnie o to chodzi. Tylko pan nie chce tego wysluchac.

Upomnienie detektywa uciszylo Cowarta. Po chwili jednak znowu zaczal.

– Wie pan, co sie stanie, jak napisze, ze uderzyl Fergusona?

– Wiem, co panu sie wydaje, ze sie stanie.

– Bedzie powtornie sadzony.

– Moze. Sadze, ze to mozliwe.

– Zachowuje sie pan jak ktos, kto cos wie i nie chce powiedziec.

– Nie, panie Cowart, zachowuje sie jak ktos, kto zna caly ten system.

– Wedlug tego systemu nie wolno sila wyciagac zeznan od podejrzanego.

– Czy to wlasnie zrobilismy? Wydaje mi sie, ze powiedzialem panu jedynie, ze Wilcox raz czy dwa klepnal Fergusona w twarz. Klepnal. Otwarta dlonia. To niewiele wiecej niz sposob przywrocenia mu uwagi. Czy wydaje sie panu, ze uzyskanie od mordercy przyznania sie do winy to jakas herbatka u cioci, przez caly czas przyjemna i zgodna z zasadami? Chryste. A poza tym przyznal sie dopiero niemal dobe pozniej. Jak ma sie tutaj powod do rezultatu?

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату