wrzucil bieg i natychmiast ruszyl.
W swiatlach mignela mu tylko kolorowa krata marynarki detektywa Wilcoxa. Stal na drodze, z zalozonymi na piersiach rekami, uwaznie obserwujac dziennikarza. Blokowal mu przejazd. Potrzasnal glowa w przesadnie zwolnionym tempie, ulozyl dlon w pistolet i udal, ze strzela do Cowarta. Nastepnie ustapil z drogi, pozwalajac mu przejechac.
Reporter ominal go wzrokiem. Nie mialo znaczenia, dokad jedzie, byle tylko mogl odjechac jak najdalej stad. Przycisnal gaz do oporu, skrecajac ostro w strone bramy wyjazdowej i ruszyl pedem w ciemnosc. Gonila go noc.
Czesc druga. BYWALEC KOSCIOLOW
WDZIECZNE TRUPY „Pieklo w wiadrze”
Za dziesiec dwunasta, tej nocy gdy mial umrzec Blair Sullivan, porucznik Tanny Brown spojrzal szybko na swoj zegarek, czujac przyspieszenie tetna, gdy pomyslal o czlowieku z celi smierci. Naprzeciw niego, na straszacej obnazonymi sprezynami kanapie szlochala spazmatycznie kobieta.
– O Jezu, dobry, slodki Jezu, dlaczego?! – krzyknela. Jej glos szarpnal wysluzonymi scianami niewielkiej przyczepy, potrzasajac bibelotami i tandetnymi obrazkami, zawieszonymi gesto na scianach, wylozonych udajaca drewno okleina. Przedarl sie przez geste goraco, zalegajace na zewnatrz, nie zwazajac na nocna pore. Co kilka sekund pomieszczenie oswietlaly blyskajace swiatla samochodow policyjnych, zaparkowanych w polkolu przed przyczepa. Blask ich wydobywal z mroku rzezbiony krucyfiks, wiszacy na scianie, obok oprawionej w ramki modlitwy, wycietej z gazety. Blyski swiatel zdawaly sie zaznaczac miarowy uplyw czasu.
– Boze, dlaczego? – zaniosla sie szlochem kobieta.
To pytanie, na ktore On nigdy nie spieszy sie z odpowiedzia, pomyslal cynicznie Tanny Brown, a juz szczegolnie nie wtedy, gdy w gre wchodzi mieszkaniec przyczepy kempingowej.
Podniosl na chwile reke do czola, chcac sila woli wprowadzic chwile ciszy w swiat, ktory go otaczal. Niesamowite, ale po jeszcze jednym urywanym krzyku glos kobiety zdawal sie odplywac gdzies w przestrzen.
Odwrocil sie w jej strone. Skulila sie w rogu, podwijajac pod siebie nogi, jak przerazone dziecko. Byla najdziwniejszym, wrecz absurdalnym morderca, z rozczochranymi, posklejanymi w brazowe straki wlosami, szczupla i drobna jak niedozywiona dziewczynka. Jedno oko miala podbite, chudy nadgarstek okrecony bandazem elastycznym. Spod podwinietych rekawow wysluzonej rozowej podomki wystawaly rece, noszace fioletowo-zielone slady swiezych razow. Zanotowal to w pamieci. Zauwazyl plamy od nikotyny, widoczne na jej palcach, gdy podniosla rece do twarzy, probujac osuszyc plynace po niej nieprzerwanie lzy. Kiedy spojrzala na swe mokre rece, z wyrazu twarzy mozna bylo odczytac, ze spodziewala sie zobaczyc na nich krew.
Tanny Brown patrzyl bez slowa na kobiete, pozwalajac nagle zapadlej ciszy wprowadzic troche ukojenia. Jest stara, pomyslal i prawie natychmiast poprawil sie: Jest mlodsza ode mnie. Lata zostaly w niej wybite, postarzajac ja znacznie bardziej niz sam uplyw czasu.
Skinal na jednego z umundurowanych policjantow stojacych w tyle przyczepy, za kuchennym przepierzeniem.
– Fred, masz papierosa dla pani Collins?
Policjant postapil naprzod, podajac jej cala paczke. Wyciagnela reke, mamroczac pod nosem:
– Probuje rzucic.
Brown pochylil sie i zapalil jej papierosa.
– A teraz, pani Collins, prosze postarac sie uspokoic i powolutku mi opowiedziec, co sie tu stalo, kiedy Buck przyszedl dzisiaj po ostatniej zmianie.
Na zewnatrz cos puknelo, a zaraz potem rozblysla mala eksplozja swiatla. Niech to szlag, pomyslal, kiedy ujrzal w oczach kobiety blysk paniki.
– To tylko policyjny fotograf, prosze pani. Nie napilaby sie pani wody?
– Przydaloby sie cos mocniejszego – odrzekla, podnoszac papierosa do ust i dlugo, lakomie zaciagajac sie, co skonczylo sie atakiem suchego, szarpiacego kaszlu.
– Szklanke wody, Fred. – Odbierajac szklanke, Brown uslyszal na zewnatrz glosy. Wstal gwaltownie. – Pani sie troche pozbiera. A ja zaraz wracam.
– Nie zostawi mnie pan teraz? – Wydala sie nagle przerazona.
– Nie. Wychodze tylko spojrzec, jak im idzie na zewnatrz. Fred, zostan tutaj.
Zalowal bardzo, ze nie ma tu Wilcoxa, gdy patrzyl na oczy kobiety, bladzace w panice po pokoju. Jeszcze chwila, a znowu sie rozplacze. Jego partner wiedzialby instynktownie, jak ja uspokoic. Bruce mial podejscie do biednych ludzi z marginesu, z ktorymi ciagle mieli do czynienia, szczegolnie do bialych. To byli jego ludzie. Dorastal w swiecie niezbyt oddalonym od tego, w jakim zyla ta kobieta. Nieraz zakosztowal bicia, okrucienstwa i kwasnego smaku marzen rodem z budy kempingowej. Wystarczylo, ze usiadl na przeciwko takiej kobiety, trzymajac ja za reke, a po kilku sekundach opowiadala mu wszystkie najdrobniejsze szczegoly calego zajscia. Tanny Brown westchnal, czujac sie skrepowany i nie na miejscu. Nie chcial byc tutaj, zlapany w potrzask pomiedzy srebrnymi, podobnymi do pociskow brylami przyczep.
Zszedl ze stopni przyczepy i patrzyl, jak policyjny fotograf ustawia sie, szukajac najlepszego kata, pod ktorym moglby zrobic zdjecie ciemnego ksztaltu rozciagnietego na trawie. Kilku innych policjantow dokonywalo pomiarow. Jeszcze inni powstrzymywali napor mieszkancow okolicznych przyczep, cisnacych sie do przodu, by chocby katem oka dostrzec cialo niezyjacego meza kobiety placzacej teraz w przyczepie. Brown podszedl i przez chwile wpatrywal sie w twarz lezacego. Mial otwarte, wlepione w niebo oczy, a w nich groteskowy wyraz zaskoczenia ze szklanym pietnem smierci. W miejscu gdzie powinna byc klatka piersiowa, widniala krwawa, bezksztaltna masa. Krew utworzyla tez swoista aureole wokol glowy i ramion. Na ziemi, tam gdzie odrzucil je impet strzalu, lezala do polowy oprozniona butelka whisky i tandetny pistolet. Kilku policjantow badajacych miejsce zbrodni wybuchnelo smiechem; odwrocil sie w ich strone.
– Jakis kawal?
– Rozwod na chybcika – powiedzial jeden z mezczyzn, schylajac sie i wkladajac do torby butelke. – Lepiej niz w Tijuanie czy w Vegas.
– Stary Buck wykoncypowal sobie, zdaje sie, ze moze prac swoja babe nawet bez slubu. Wyszlo na to, ze nie mial racji – konspiracyjnym szeptem mowil jeden z technikow. Znowu przyciszony smiech.
– Hej! – zawolal szorstko Brown. – Macie, chlopaki, wlasne zdanie, i bardzo dobrze, ale badzcie laskawi zatrzymac je dla siebie. Przynajmniej do czasu gdy tutaj skonczymy.
– Jasne – odparl fotograf, robiac jeszcze jedno zdjecie. – Nie chcielibysmy faceta urazic.
Brown sam stlumil smiech, co nie uszlo uwagi innych policjantow. Machnal z udawanym zdegustowaniem do ludzi pracujacych przy ciele, wywolujac usmiechy.
Widzial wiele roznych smierci: wypadki samochodowe, morderstwa, mezczyzn zastrzelonych na wojnie, ataki serca i wypadki na polowaniach.
Tanny Brown przypomnial sobie swa wiekowa babcie, lezaca w otwartej trumnie, z dziwnie napieta, wysuszona, starcza skora, jak na nadmiernie spieczonym ptaku, jej dlonie skromnie zlozone na piersiach, jakby