minowym? – zastanawial sie. Odwrocil sie do Cowarta. Pomyslal, ze przynajmniej on to rozumie. Nawet ziemia potrafi byc niebezpieczna.
Brown wyszedl z kuchni zostawiajac Cowarta na miejscu zbrodni.
Idac szybko przez domek, w myslach dokonywal inwentaryzacji istnien, ktore sie tu niedawno dokonaly. Mial przed oczami Calhouna, czepiajacego sie kurczowo Jezusa, czekajacego na wezwanie od Smierci. Mysleli pewnie, ze dane im bedzie spokojnie i godnie przejsc przez starosc, gdy tymczasem rzeczywistosc okazala sie calkiem inna. Zatrzymal sie u drzwi malej szafki w sypialni, podziwiajac rzedy ustawionych pod linijke butow i pantofli, jak pulk na defiladzie. Jego ojciec robil to samo; starsi ludzie lubia miec u siebie porzadek. Sterta robotek na drutach, klebki przedzy, w koszu stojacym w rogu zgromadzono kolekcje dlugich srebrnych drutow. To go zaintrygowalo: Co robila tymi drutami? Sweter? Dziwne. Dostrzegl pare malych gipsowych figurek na biurku, dwie mucholowki z szeroko otwartymi dziobami, jakby spiewaly. Wy widzialyscie, w myslach przemowil do ptakow. Kto tu byl? Pokrecil glowa ze smiechu nad tym wszystkim. Jego oczy nie przestawaly lustrowac pokoju. Raczej malo wygodnego, jak zauwazyl. Kto was zabil? – zapytal sam siebie. Wrocil do kuchni, gdzie zastal Cowarta gapiacego sie na zakrwawiona podloge. Uslyszawszy Browna odwrocil sie.
– Dowiedziales sie czegos? – zapytal Cowart. – Tak.
– Czego? – Cowart byl zaintrygowany.
– Dowiedzialem sie, ze chcialbym kiedys umrzec w atmosferze prywatnosci, zeby zadni faceci nie lazili mi po domu i nie wsciubiali nosa w moje sprawy – odrzekl Tanny Brown.
Cowart spojrzal na kredowy napis na podlodze. Glosil on: Nocne ubrania.
– Co to jest? – spytal Brown.
– Kobieta byla naga. Jej rzeczy zostaly starannie zlozone, tak jakby miala za chwile schowac je do szafy, a nie zostac zamordowana.
Brown wyprostowal sie nagle.
– Starannie zlozone?
Cowart przytaknal.
Policjant spojrzal na dziennikarza.
– Pamietasz miejsce, gdzie znalezlismy Joanie Shriver?
– Tak.
Cowart przypomnial sobie polane na obrzezach bagien. Zdawal sobie sprawe, ze zostalo mu zadane pytanie, ale nie bardzo wiedzial, o co w nim chodzi. W wyobrazni chodzil po polanie; odtwarzal sobie w pamieci plame krwi w miejscu, gdzie dziewczynka zostala zamordowana, promienie slonca przedzierajace sie przez sklepienie drzew i gestwine krzewow. Zblizyl sie do skraju czarnej, nieruchomej powierzchni bagna i zapatrzyl sie w dol na splatane korzenie, gdzie zostalo zatopione cialo Joanie Shriver. Potem powrocil do chwili wydobywania ciala Joanie na brzeg. Na koniec przywolal obraz tego, co znalezli obok miejsca zbrodni: jej ubranie.
Starannie zlozone.
Ten szczegol zajal znaczace miejsce w jego relacji stamtad, czyniac ja bardziej realna i autentyczna dla czytelnika gazety. Znaczylo to tyle, ze morderca dziewczynki mial dziwne upodobanie do schludnosci, co czynilo go jeszcze bardziej przerazajacym i jednoczesnie bardziej realnym.
Zwrocil sie do detektywa.
– To nam cos mowi.
Brown, przepelniony nagla wsciekloscia, pozwolil jej w sobie nieco poszalec, zanim ja stlumil.
– Mozliwe – zdobyl sie na odpowiedz. – Chcialbym, zeby to nam cos powiedzialo.
Cowart wskazal dom.
– Czy jest jeszcze cos, co sugerowaloby, ze…
– Nie. Nie ma nic. Moze tylko cos, co mowiloby, kto zostal zabity, ale nie kto dokonal tych zabojstw. Poza tym malym szczegolem.
Zanim dokonczyl, spojrzal na Cowarta.
– Ale ty pewnie nadal chcesz to traktowac jako zbieg okolicznosci.
Dal krok nad plamami krwi na podlodze i bez ogladania sie za siebie wskazal glowa drzwi prowadzace na zewnatrz. Wiedzial, ze slonce oswietlajace swiat zewnetrzny w jego przypadku niczego nie rozjasnia.
W milczeniu powrocili do samochodu.
– Masz fachowe zdanie na ten temat? – zapytal Cowart. – Tak.
– Chcialbys sie nim podzielic? Policjant zawahal sie przez chwile.
– Wiesz, Cowart, pojawiasz sie w miejscach roznych zbrodni i zawsze mozesz wyczuc te wszystkie emocje, jakie tam jeszcze sa; tak jak w tym pokoju. Zlosc, nienawisc, panika, strach, cokolwiek. Wszystkie wisza w powietrzu jak zapachy. Ale tam, co bylo tam? Po prostu ktos wykonujacy swoja robote, tak jak ty czy ja, czy ten listonosz, z ktorym znalazles ciala. Ktokolwiek dostal sie tam do srodka i zabil tych starych ludzi, znal sie na pewno na jednym. Na zabijaniu. Nie byl przestraszony. Nie byl tez chciwy. Jedno mial tylko na uwadze. I wlasnie to sie wydarzylo, nie sadzisz?
Cowart przytaknal.
Brown podszedl do samochodu od strony kierowcy i otworzyl drzwi. Zanim jednak usiadl za kierownica, spojrzal ponad dachem wozu na Cowarta.
– Czy widzialem w srodku cos, co by mi powiedzialo, ze to Ferguson popelnil te zbrodnie? – Potrzasnal przeczaco glowa. -… Tylko ktokolwiek to zrobil, mial czas na staranne zlozenie ubrania i wydawal sie za pan brat z nozem. A ja znam jednego goscia, ktory lubi noze.
Wyjechali z Gornego Keys, pozostawiajac za soba okreg Monroe, wjezdzajac z powrotem do Dade, co dalo Cowartowi poczucie wchodzenia na znajomy grunt. Mineli wielki znak kierujacy turystow do Shark Valley i Parku Narodowego Everglades, caly czas zdazajac do Miami, gdy w koncu Brown zaproponowal, zeby zatrzymali sie i cos zjedli. Zignorowal jednak kilka mijanych barow szybkiej obslugi, az dotarli w rejon Perrine Homestead. Zjechal wtedy z autostrady i skierowal sie w strone grupy skromnych uliczek z licznymi wybojami. Cowart przygladal sie mijanym domom: malym, szesciennym, jednostajnie szarym pudelkom mieszkalnym z zazdrostkami w oknach, sprawiajacych przez to wrazenie pocietych brzytwa. Plaskie dachy, pokryte czerwona dachowka, przystrojone byly wielkimi antenami telewizyjnymi. Wszystkie frontowe trawniki pokryl smugami brazowy pyl; tylko gdzieniegdzie ukazywala sie naturalna zielen trawy. Przed kilkunastoma domami staly na wpol rozebrane samochody, a mnostwo ich czesci porozrzucanych bylo za drucianymi siatkami. Te pare bawiacych sie dzieci, ktore dostrzegl, bylo czarnych.
– Byles kiedys w tej czesci okregu, Cowart?
– Jasne – odrzekl dziennikarz.
– W sprawie przestepstw?
– Zgadza sie.
– Ale nie zdarzylo ci sie zrobic reportazu o mlodych, ktorzy zdobywaja wyksztalcenie w wyzszej szkole, albo o rodzicach, ktorzy pracujac na dwoch etatach dobrze wychowuja swoje dzieciaki.
– Czasami robilismy takie historie.
– Zaloze sie, ze raczej rzadko.
– Tak, to prawda.
Policjant szybko omiotl wzrokiem otoczenie.
– Wiesz, takich miejsc jak to na Florydzie sa setki. A moze nawet i tysiace.
– To znaczy jakich?
– Miejsc bedacych na granicy ubostwa i stabilnosci. Nie majacych nawet tyle szczescia, zeby je zaliczyc do dolnych rejonow klasy sredniej. To czarne spolecznosci, ktorym nie pozwolono ani rozkwitnac, ani upasc, moga tylko egzystowac. W tych wszystkich domach pracuja obie osoby dorosle, ale ich dochody sa i tak raczej skromne. Facet pracuje w okregowym przedsiebiorstwie oczyszczania, a jego zona jest domowa pielegniarka. Jak widzisz, tak sie realizuje ich amerykanski sen. Domek na wlasnosc. Miejscowe szkoly. Dobrze im tutaj. Nie wygladaja na takich, co to by chcieli przecierac szlaki. Chca po prostu wzglednie bezpiecznie przeplynac przez zycie, a moze nawet odrobine je polepszyc. Zostac czarnym burmistrzem. Zostac czlonkiem rady miejskiej albo czarnym szefem policji, ktory ma pod soba rowniez czarnych.
– Skad wiesz?
– Widzisz, dostaje rozne propozycje. Taki gliniarz z przyszloscia. Szef wydzialu zabojstw policji okregowej. W