Kobieta wzruszyla ramionami, jakby chcac powiedziec, ze udzielanie informacji nie nalezy do jej obowiazkow.
– Nie wiem. Po prostu mala dziewczynka. Jednego dnia jest, drugiego jej nie ma.
– Dlaczego zdejmuje pani to ogloszenie?
– Duzo czasu minelo, panie. Cale miesiace. Jak nikt nie znalazl jej dotad, jeden glupi plakat nie zrobi wielkiej roznicy. Zreszta szef mi wczoraj kazal, a mnie sie przypomnialo dopiero teraz.
Cowart zauwazyl, ze Brown zaczyna sie uwaznie przygladac plakatowi. Spojrzal w gore.
– Policja znalazla cos w tej sprawie?
– Ja nic o tym nie wiem. Chcecie cos jeszcze?
– Tylko rachunek – odparl Brown. Usmiechnal sie, zlozyl karton i rzucil go na stol. – Wezme to od pani – powiedzial. Kelnerka oddalila sie, by im przyniesc reszte.
– Czlowiek zaczyna sie zastanawiac, co? – spytal Brown. – Wchodzisz w odpowiednie nastawienie, a rozne okropnosci wydaja sie po prostu pojawiac na twojej drodze jak grzyby po deszczu, nie sadzisz? – Cowart nie odpowiedzial, wiec detektyw mowil dalej: – Mowie o tym, ze kiedy zaczynasz zadawac sie blisko ze smiercia, nagle rozne dziwne rzeczy po prostu wyskakuja z katow, zupelnie jakby byly najnormalniejszymi sprawami pod sloncem. Tak normalnymi, ze przeszedlbys pewnie obok nich, gdybys tylko tak ciagle nie myslal, jak, kiedy i dlaczego ludzie sie zabijaja. – Cowart skinal potakujaco glowa. Brown nabil na widelec ostatnie okruchy ciasta i rozparl sie wygodnie. – Mowilem ci, ze jedzenie bedzie swieze – stwierdzil. Raptownie pochylil sie do przodu, niwelujac dzielacy ich dystans. – Odbiera ci natychmiast apetyt, co, Cowart? Taki maly zbieg okolicznosci na deser? – Popukal w lezacy na stole karton. – Pewnie to zreszta nic nie znaczy, co? Ot, jeszcze jedna mala dziewczynka, ktora pewnego pieknego dnia po prostu znika. I prawdopodobnie to do niczego nie pasuje, jesli chodzi o czas, o mozliwosci i tak dalej. Ale tak czy inaczej jest to dosyc interesujace, nie uwazasz? Ta dziewczynka znika niezbyt daleko od szosy na Keys. Ciekawy jestem, czy porwano ja spod szkoly. Cowart przerwal mu.
– Siedemdziesiat kilometrow od Tarpon Drive.
Detektyw przytaknal.
– I absolutnie nic, co wskazywaloby na jakikolwiek zwiazek ze sprawami, ktore nas interesuja.
– No dobra – powiedzial powoli Brown – wiec dlaczego chciales to zobaczyc, kiedy kelnerka sciagnela plakat?
Policjant zgniotl karton w kule, ktora nastepnie wepchnal sobie do kieszeni. Potem wstal, odsuwajac krzeslo i kierujac sie do wyjscia z restauracji.
Zatrzymali sie na chodniku na zewnatrz. Cowart popatrzyl w strone sklepu z zabawkami, konczacego ciag handlowy. Dostrzegl siedzacego tam czlowieka w niebieskiej koszuli, z gumowa palka przy boku. Ochrona sklepu, uswiadomil sobie. Zastanawial sie, dlaczego przedtem nie zauwazyl tego czlowieka. Zgadl, ze zatrudniono go juz po porwaniu, jakby obecnosc straznika mogla zapobiec kolejnemu uderzeniu gromu w tym samym miejscu. Pamietal dobrze, ze wtedy, mimo kordonu policji zebranego przed drzwiami, ludzie nadal wchodzili do sklepu i ze wartka struga doroslych i dzieci opuszczala sklep, niosac do samochodow ogromne torby wypchane zabawkami, ignorujac kompletnie brutalnosc, jaka kilka chwil wczesniej miala miejsce na tym samym chodniku. Odwrocil sie do Browna.
– To co teraz? Bylismy w Keys i wszystko, co dzieki temu mamy, to jeszcze wiecej pytan. Gdzie teraz chcesz jechac? Moze do Fergusona?
Detektyw potrzasnal przeczaco glowa.
– Nie, najpierw pojedzmy do Pachouli.
– Dlaczego?
– No coz, dobrze by bylo wiedziec, ze Sullivan przynajmniej co do jednego powiedzial ci prawde, no nie?
Rozdzielili sie zmeczeni tuz po powrocie do Miami, dajac sie pochlonac gestniejacemu zmierzchowi. Goraco dnia zdawalo sie jeszcze wisiec w powietrzu, nadajac ciemnosci namacalna ciezkosc. Cowart odwiozl Browna do Holiday Inn w srodmiesciu, gdzie detektyw zamowil dla siebie pokoj. Hotel znajdowal sie prawie naprzeciwko budynku sadu karnego, mniej wiecej w polowie drogi pomiedzy stadionem Orange Bowl i pierwszymi domami Liberty City, w bezosobowej czesci miasta znaczonej gesto przez szpitale, biurowce, wiezienia, przechodzacej niepostrzezenie w slumsy.
Gdy wreszcie znalazl sie sam w pokoju, Brown zdarl z siebie marynarke i zrzucil buty. Nastepnie usiadl na brzegu lozka, wzial z szafki telefon i wykrecil numer.
– Slucham, szeryf okregu Dade. Posterunek Poludnie.
– Chcialbym rozmawiac z detektywem Howardem.
Slyszal, jak rozmowa jest przelaczana i za moment odezwal sie na linii stlumiony, oficjalny meski glos.
– Detektyw Howard. O co chodzi?
– Tutaj porucznik Brown. Jestem detektywem z okregu Escambia.
– Jak sie pan miewa, poruczniku? W czym moge pomoc? – Wojskowa sztywnosc w glosie zostala natychmiast zastapiona zartobliwa zyczliwoscia.
– Aaaa – powiedzial Brown, natychmiast uderzajac w te same tony. – Prawdopodobnie to nic innego jak bieganie w kolko. Moze to zabrzmiec troche dziwnie, ale bylbym wdzieczny za pare informacji o Dawn Peny, dziewczynce, ktora zniknela pare miesiecy temu…
– Tak, wracajac do domu z centrum sportowego. Chryste, co za cholerna historia…
– Co sie konkretnie wtedy stalo?
– A ma pan cos w jej sprawie? – zapytal szorstko detektyw.
– Nie – odparl Brown. – Zobaczylem po prostu plakat z jej zdjeciem i przypomnialo mi to pewna sprawe, ktora sie kiedys sam zajmowalem. Pomyslalem sobie po prostu, ze sprobuje to sprawdzic.
– Cholera – westchnal detektyw. – Szkoda. Przez chwile narobil mi pan nadziei. Wie pan, jak to jest.
– To moglby mi pan pare slow o niej powiedziec?
– Pewnie. Zreszta nie ma duzo do gadania. Mala dziewczynka, nie majaca zadnych wrogow pod sloncem, idzie pewnego dnia na zajecia z plywania. Szkola sie skonczyla, wiec centrum sportowe organizuje takie rozne zajecia dla dzieciakow. Ostatnio widziana przez kilka kolezanek, jak szla w strone domu.
– Czy ktos zauwazyl, co sie stalo?
– Nie. Jedna starsza pani, mieszka mniej wiecej w polowie ulicy, zreszta wie pan, to sa wszystko stare domy z tymi wielkimi klimatyzatorami w oknach, ktore robia tyle huku, ze nic nie slychac. Tak czy inaczej, ta starsza pani nie moze sobie pozwolic na czeste wlaczanie klimatyzacji, oszczedza, jak moze, wiec siedzi sobie w swojej kuchni przy zwyklym wentylatorze, kiedy nagle slyszy cienki krzyk i w chwile potem pisk opon odjezdzajacego samochodu. Zanim jednak zdolala wybiec na zewnatrz, samochod byl juz dwie przecznice dalej. Bialy samochod. Amerykanska marka. Wszystko. Zadnego numeru ani opisu. Nic. Tylko na chodniku zostal tornister z mokrym recznikiem i kostiumem. Starsza pani byla calkiem bystra, trzeba jej to przyznac. Zadzwonila zaraz do nas i opowiedziala, co zobaczyla. Ale kiedy samochod patrolowy dotarl tam na miejsce, spisal jej zeznanie i rozeslal list gonczy, cala sprawa byla juz wlasciwie przeszloscia. Wie pan, ile bialych samochodow jest w okolicy Dade?
– Duzo.
– No wlasnie. Tak czy inaczej zaczelismy dzialac w oparciu o to, co mielismy. Cholera, udalo sie nam przekonac tylko jedna stacje telewizyjna, zeby pokazala tego wieczoru zdjecie tej malej. Moze nie byla dostatecznie ladna, nie wiem…
– … Albo nie tego koloru.
– No coz, pan to powiedzial. Nie wiem w ogole, jak te skurczybyki decyduja, co powinno byc w wiadomosciach. Po tym, jak rozwiesilismy plakaty i ulotki, pare osob dzwonilo do nas mowiac, ze widzialo ja to tu, to tam, no slowem wszedzie i nigdzie. Sprawdzalismy kazdy telefon, ale to nic nie dalo. Dobrze sprawdzilismy jej rodzine, bo wie pan, juz zaczelismy podejrzewac, ze moze porwal ja ktos, kogo znala, ale ci Perry to porzadni ludzie. On jest urzednikiem w firmie budowlanej DMV, ona wydaje obiady w stolowce szkolnej. Zadnych problemow w domu. Trojka innych dzieci. Wiec co, do diabla, mielismy niby zrobic? Mam na biurku setki innych spraw. Gwalty, pobicia, napady z bronia w reku. Mam nawet pare spraw, ktore moglbym zamknac. Musze madrze gospodarowac czasem, wie pan, jak to jest. Wiec zrobila sie z tego jedna z takich spraw, w ktorej czeka sie praktycznie, az ktos znajdzie cialo, a potem przekazuje sie wszystko do wydzialu zabojstw. Ale moze tak sie nie stanie. Jestesmy tutaj tak strasznie blisko Everglades. Bardzo szybko mozna sie tu kogos pozbyc. Zwykle korzystaja z tego handlarze narkotykow. Wystarczy tylko pojechac jakas stara, nieuczeszczana droga i wyrzucic kogos gdzies