Odwrocil sie, wyszczerzyl zeby i gwizdnal krotko na psa, ktory podniosl sie natychmiast ze zjezona sierscia i obnazonymi klami. Cowart odruchowo cofnal sie o krok. Pomyslal, ze ten facet zdecydowanie wlozyl wiecej czasu, wysilku i pieniedzy w utrzymanie w zdrowiu zebow psa niz wlasnych. Cofnal sie o kolejny krok, zanim zauwazyl, ze detektyw ani drgnal. Po pewnym czasie, przerywanym tylko gardlowym ujadaniem bulteriera, policjant odstapil o krok i w milczeniu ruszyl wzdluz ulicy. Cowart musial sie pospieszyc, aby go dogonic.
Brown wskazal samochod dziennikarza.
– Jedziemy – rzekl.
– Jest jeszcze kilka innych domow.
– Jedziemy – powtorzyl Brown. Zatrzymal sie i szerokim gestem wskazal sfatygowane domy i przyczepy. – Ten dran mial racje.
– Co masz na mysli?
– Czarny jadacy ta ulica w srodku dnia rzucalby sie w oczy jak rakiety na cholernego Czwartego Lipca. A juz szczegolnie mlody czarny. Jezeli Ferguson byl tutaj, musial zakrasc sie pod oslona nocy. Mogl to zrobic, ale sam wiesz, ze to wielkie ryzyko.
– O jakim ryzyku mowisz w nocy? Nikt by go nie widzial.
Policjant oparl sie o bok samochodu.
– Zastanow sie, Cowart. Masz adres i robote. Mokra robote. Musisz dostac sie w miejsce, w ktorym nigdy nie byles. Znalezc dom, ktorego nigdy nie widziales. Wlamac sie i zabic dwoje ludzi, ktorych nie znasz, by potem zniknac nie zostawiajac za soba sladow i nie zwracajac na siebie uwagi. To duze ryzyko. Wymaga wiele szczescia. Nie, chcesz sie najpierw do tego przygotowac. Musisz sobie uswiadomic, ku czemu zmierzasz, co jest przeciwko tobie. No i jak on ma to zrobic, nie bedac widzianym? Zaden z tych gosci nigdzie nie lazi. Do diabla, polowa z nich to emeryci, ktorzy przesiaduja na zewnatrz bez wzgledu na to, jak ostro daje slonce, a druga polowa nie byla nigdy w pracy przez dluzej niz piec czy dziesiec minut. Nie maja nic lepszego do roboty, jak sie gapic.
Cowart pokrecil glowa.
– A jednak sie zdarza.
– Co chcesz przez to powiedziec?
– Mowie po prostu, ze i tak moglo byc. Przypuscmy, ze Sullivan dal mu plan ze wszystkimi informacjami, ktorych moglby potrzebowac.
Brown zatrzymal sie.
– Mozliwe – rzekl. – Ale nie sadze, zeby po trzech latach odsiadki w celi smierci Ferguson byl sklonny zrobic cos, co w przypadku niepowodzenia wyprawiloby go tam z powrotem.
To przemowilo do dziennikarza. Nadal jednak nie chcial zrezygnowac ze swojej hipotezy.
– Przeciez nie musial sie tu zjawiac w ubieglym tygodniu. Moze bylo to w zeszlym roku. Pierwsza rzecz po opuszczeniu wiezienia. Pare tygodni po tym, jak ucichl caly ten szum, a jego twarz zniknela z gazet i telewizji. Niewinny, jak kazdy po wyjsciu stamtad, kreci sie wokol tego miejsca. Wie, ze sa to starzy ludzie. Nic sie wiec tutaj raczej nie zmieni. Sprawdza miejsce, rozwaza, co bedzie musial zrobic i jak. Mozliwe, ze puka do drzwi, zeby sprzedac im jakas encyklopedie albo prenumerate czasopisma. Jesli go wpuszcza do srodka, ma dosyc czasu, by dokladnie sie rozejrzec. Pozniej odchodzi. I nie ma znaczenia, czy go ktos widzi, bo dobrze wie, ze zanim sie tu zjawi powtornie, dawno o nim zapomna.
Brown kiwnal glowa, spogladajac na Cowarta.
– Niezle, jak na dziennikarza – rzekl. – Mozliwe. Jest to cos, o czym warto pomyslec. – Zanim zaczal mowic ponownie, ledwo widoczny usmiech zagoscil na jego ustach. – Nie to przeciez chcesz wiedziec, prawda? Chcesz wiedziec, dlaczego on tego nie mogl zrobic, a nie dlaczego i jak to zrobil. Mam racje?
Cowart otworzyl juz usta, zeby odpowiedziec, ale nie odezwal sie.
– Jest jeszcze inna sprawa, Cowart – ciagnal Brown. – Spodoba ci sie, bo sprawia, ze twoj czlowiek wydaje sie niewinny. Zalozmy na chwile, ze Blair Sullivan zaaranzowal, jak sam twierdzil, dokonanie tych morderstw, ale nie rekami Bobby’ego Earla. Byl jeszcze ktos zupelnie inny. W ten sposob chcial miec pewnosc, ze nikt nie zajrzy pod wlasciwy kamien z powodu mulu, ktory byl skutkiem jego lgarstw. Jak lepiej mogl to sobie zapewnic niz przez wmowienie ci, ze Pan Niewinny to morderca? Wiedzial, ze wczesniej czy pozniej ktos bedzie chodzil po tej ulicy ze zdjeciem Bobby’ego Earla. A jesli nazwisko Bobby’ego trafiloby znowu do gazet, daloby to zainteresowanym wystarczajaco duzo czasu do zatarcia po sobie sladow. Takie male dodatkowe zamieszanie. – Detektyw przerwal. – Wiesz, Cowart, jak wazne jest szybkie doprowadzenie sprawy o morderstwo do konca? Z czasem fakty i dowody zanikaja, az w koncu nie zostaje nic.
– Wiem, ze szybkie dzialanie jest istotne. To wlasnie zrobiles w Pachouli i patrz, co z tego wyszlo.
Brown zachmurzyl sie.
Cowart poczul, jak pot wyplywa mu spod pach laskoczac w zebra.
– Wszystko jest mozliwe.
– Prawda.
Brown wyprostowal sie i przetarl reka czolo, jakby chcial uporzadkowac mysli, ktore klebily sie w jego glowie. Westchnal gleboko.
– Chce obejrzec miejsce zbrodni – powiedzial i ruszyl szybko ulica, jakby energiczny marsz mial pomoc mu uniknac upalu, ktory gestnial nad nimi.
Gdy dotarli do numeru trzynastego, policjant zawahal sie. Zwrocil sie do Cowarta.
– Coz, przynajmniej to dzialalo na jego korzysc.
– Co?
– Spojrz na ten dom, Cowart. To dobre miejsce na usmiercenie kogos. – Wskazal reka dom. – Oddalony od ulicy. Zadnych bliskich sasiadow. Zwroc uwage na sposob, w jaki dom jest ustawiony. Nie ma mozliwosci, zeby w nocy ktos zauwazyl, co dzieje sie w srodku, chyba ze stoi z boku. I w dodatku blisko. Czy myslisz, ze Pan Sprochnialy Zab lazi tu noca ze swoim bulterierem? Nie ma mowy. Stawiam swoja tygodniowa pensje, ze gdy tylko slonce zajdzie, ludzie zaszywaja sie przy piwie, telewizory graja, a jedynymi osobami na tej ulicy sa tamte wyrostki. Inni sa zalani, ogladaja powtorke „Dallas” albo modla sie o nadejscie Dnia Sadu. Zaden z nich pewnie nie przypuszczal, ze ten dzien byl blizej, niz mysleli.
Cowart powiodl wzrokiem po podworzu domostwa. Wyobrazil sobie to miejsce w nocy i w duchu przyznal racje Brownowi. Mogly byc jakies krzyki, bo jakas para sie poklocila. Moglo sie to zmieszac z halasem pochodzacym od zbyt glosno nastawionych telewizorow, brzekiem tluczonych butelek, pijackimi awanturami czy ujadaniem psa. Jezeli nawet ktos uslyszal odglos szybko odjezdzajacego samochodu, pomyslal zapewne, ze to jakies nastolatki zabijaja w ten sposob wszechobecna nude.
– Calkiem dobre miejsce na morderstwo – stwierdzil Brown.
Dom otoczony byl zolta policyjna tasma. Detektyw przeslizgnal sie pod nia. Cowart podazyl za nim.
– Wlazimy – rzekl Brown, wskazujac tylne drzwi.
– Sa zaplombowane.
– Pieprze to. – Pojedynczym szarpnieciem otworzyl drzwi, zrywajac przy okazji zolta tasme.
Cowart zawahal sie, ale wszedl za nim do srodka.
W kuchni czuc jeszcze bylo zapach smierci, ktory zmieszany z goracem sprawial wrazenie grobowej duchoty. Widoczne byly slady rutynowych czynnosci policji: proszek do ukazywania odciskow palcow pokrywal stol i krzesla. Zapiski i strzalki wykonane kreda dotyczyly polozenia zwlok. Plamy krwi, po pobraniu z nich probek, pozostaly na podlodze. Cowart obserwowal Browna, gdy ten wprost chlonal i analizowal kazdy znak.
Tanny Brown byl w trakcie przegladania swojej wewnetrznej listy dotyczacej postepowania w sytuacjach takich jak ta. Oczami wyobrazni zobaczyl najpierw zespol badawczy wytrwale pracujacy w tym przesiaknietym smiercia miejscu. Uklakl obok jednej z krwawych plam, ktora w kontrascie z jasnym linoleum byla prawie czarna. Wyciagnal reke i potarl plame, wyczuwajac pod opuszka gladka, lamliwa konsystencje skrzeplej krwi. Podnoszac sie wyobrazil sobie dwoje starszych ludzi, zakneblowanych i zwiazanych, czekajacych na smierc. Zamyslil sie przez chwile. Ilez to razy siadywali na tych krzeslach, by zjesc razem sniadanie czy obiad, porozmawiac o Biblii albo wykonac inne najzwyklejsze pod sloncem czynnosci. To jest wlasnie jedna z okropnosci zabojstwa: zwykly, monotonny swiat, w ktorym zyje wiekszosc ludzi, nagle zamienia sie w pieklo. Miejsca, ktore uwazaja za bezpieczne, w jednej chwili staja sie smiercionosne. Ze wszystkich niebezpieczenstw, na jakie byl narazony w czasie wojny, najbardziej nienawidzil tych wywolanych przez miny, „Grube Kaski”, „Urywacze Nog”. Najgorsze byly nie tyle szkody, jakie mogly wyrzadzic, ile sposob, w jaki to robily. Stawiales but na ziemi, robiles kolejny krok i juz po tobie. Jesli miales szczescie, traciles tylko stope. Czy ludzie ci zdawali sobie sprawe, ze mieszkaja na polu