– Jego cholerne wyznanie. Opis smierci jego matki i ojczyma. Jak to sobie wszystko sprytnie zorganizowal. Tak jak powiedzial, deklaracja umierajacego moze stanowic dowod w sadzie.
– Klamal. Klamal na prawo i lewo, w gore i na boki. Nie sadze, ze w ogole byl w stanie rozroznic, co bylo prawda, a co sam sobie wymyslil.
– Gowno prawda. Ta jego historia brzmi dla mnie bardzo prawdziwie.
– Bo chcesz, zeby byla prawdziwa. Spojrz na to od innej strony. Przypuscmy, ze powiedzialbym ci, ze w pozostalej czesci wywiadu Sully pozmyslal rozne rzeczy. Przypisywal sobie morderstwa, ktorych w zaden sposob nie mogl popelnic. Naginal fakty, jak sie tylko dalo. Byl wspanialy w swym okropienstwie. Chcial imponowac, lsnic, chcial byc zapamietany za swe osiagniecia. Do diabla, o malo sie nie przyznal do uczestnictwa w zabojstwie Kennedy’ego i do ukrycia ciala Hoffy. Wiec gdybys uslyszal to wszystko razem, takie przemieszane jak groch z kapusta, nie zaczalbys sie zastanawiac, czy mowil prawde o jednym czy drugim nic nie znaczacym dla niego morderstwie?
Brown zawahal sie chwile.
– Nie.
Cowart popatrzyl uwaznie na detektywa.
– W porzadku. Moze.
– A co z nim i z Bobby Earlem? Dlaczego dokladnie zaczyna go sypac? Moze byl to jego sposob dokopania za cos Bobby’emu Earlowi. Co w tym wszystkim bylo prawda? A teraz on juz nie zyje. Nie ma go jak zapytac, chyba ze wybierasz sie na wycieczke do piekla.
– Jestem sklonny dotrzec i tam.
– Ja tez.
Detektyw lypnal spod oka na Cowarta. Po chwili zmarszczki na jego czole wygladzily sie nieco.
– Zdaje sie, ze zaczynam rozumiec.
– Co rozumiec?
– Dlaczego jest dla ciebie takie wazne, zeby nadal wierzyc w niewinnosc Bobby’ego Earla. Widze teraz, dlaczego rozwaliles swoja chalupe. Rozpieprzylo ci sie troche to twoje spokojne, poukladane zycie, kiedy uslyszales, co Sullivan mial do powiedzenia, co?
Cowart machnal reka, jakby chcial powiedziec, ze detektyw mowi prawdy oczywiste.
– Nagroda. Reputacja. Przyszlosc. Duzo do stracenia. Pewnie wolalbys, zeby to wszystko po prostu zniknelo, co, Cowart?
– Nie zniknie – odpowiedzial cicho.
– Nie, nie zniknie, prawda? Moze na wiele spraw mozesz przymykac oczy, ale nie uda ci sie wymazac z pamieci obrazu tej malej dziewczynki, zimnej i ociekajacej brudna woda z bagna, co, Cowart? Bez wzgledu na to, jak mocno bedziesz zaciskal powieki.
– To prawda.
– I dlatego ty tez masz dlug, co, panie Cowart?
– Na to wyglada.
– Naprawic to, co sie spieprzylo. Wyprostowac skrzywiony porzadek swiata.
Cowart nie musial odpowiadac. Usmiechnal sie tylko smutno i pociagnal kolejny, dlugi lyk. Wskazal Brownowi jego fotel. Detektyw przysiadl, ale pozostal na brzezku siedzenia, caly napiety, jakby gotujac sie do skoku.
– Dobra – zaczal dziennikarz. – Ty jestes detektywem. Co bys zrobil najpierw? Przejechal sie zobaczyc z Bobbym Earlem?
Brown zastanowil sie chwile.
– Moze. A moze nie. Lis moze umknac z sidel, jezeli nie zastawi sie ich tak, jak trzeba.
– Jezeli mamy w ogole jakies sidla. I jesli on jest lisem.
– No coz – rzekl z namyslem Brown – Sullivan powiedzial pare rzeczy, ktore mozna sprawdzic na miejscu w Pachouli. Moze trzeba bedzie jeszcze raz porozmawiac z jego babcia i troche sie u niej rozejrzec. Sullivan mowil, ze cos przegapilismy. Zobaczmy, czy przynajmniej na ten temat mowil prawde. Moze od tego zaczniemy dochodzic, co jest prawda, a co nie.
Cowart powoli pokrecil glowa.
– Wszystko to niby racja. Tylko nawet jezeli tam wejdziemy, a na czolowym miejscu nad kominkiem beda wisialy plakatowe zdjecia Fergusona popelniajacego tamto morderstwo, i tak nam to w niczym nie pomoze… – Wycelowal palec w Tanny’ego Browna. – On jest po prostu nie do ruszenia. Przynajmniej legalnymi metodami. Wiesz dobrze, ze nie uda ci sie nigdy sklecic przeciwko niemu sprawy. Nigdy, przenigdy. Szczegolnie po tym calym brudzie zwiazanym z wymuszonym przyznaniem sie i tak dalej. Zaden sad na to juz nie pojdzie. – Cowart wzial gleboki oddech. -… I jeszcze jedno. Kiedy sie tam znowu nagle zjawimy, jego babka bedzie wiedziala, ze cos sie zmienilo. A gdy tylko ona sie dowie, on tez bedzie wiedzial.
Brown skinal glowa, ale rzekl szorstko:
– Tak czy inaczej chce znac odpowiedz.
– Ja tez – przyznal Cowart. – Ale ta sprawa z Monroe. Jezeli on to faktycznie zrobil, mowie tylko jezeli, jezeli tak, moglbys go za to posadzic. – Przerwal, a po chwili sie poprawil: – Moglibysmy go posadzic. Ty i ja.
– I to by niby wszystko naprawilo? Wsadzic go z powrotem do celi smierci, oczyscic sumienie? Tak myslisz?
– Byc moze. Mam taka nadzieje.
– Nadzieja – stwierdzil cierpko detektyw – jest czyms, na co nigdy przesadnie nie stawialem. Tak samo jak szczescie i modlitwy. Zreszta – mowil dalej, krecac glowa – znowu ten sam problem. Jeden facet z nieprzecietna sklonnoscia do klamstwa mowi, ze zawarl pewien uklad. Ale jedyny dowod jego zawarcia jest martwy w Monroe. Wiec co, sadzisz, ze znajdziemy jakas bron u Bobby’ego Earla? Moze uzywal karty kredytowej, kupujac bilet na samolot albo wypozyczajac samochod, specjalnie po to, zebysmy mogli trafic tam na jego slad w dniu morderstwa? Myslisz, ze paradowal ulicami, zeby ktos go tam zobaczyl? A moze gadal na prawo i lewo o tym, co bedzie robil w nocy? Myslisz, ze byl na tyle glupi, zeby zostawic odciski palcow, swoje wlosy albo jakis inny dowod, czytelny dla medykow sadowych, ktory teraz wrecza ci ochoczo nasi drodzy przyjaciele z departamentu szeryfa w Monroe, nie zadajac przy tym zadnych klopotliwych pytan? Sadzisz, ze nie nauczyl sie dosyc za pierwszym razem, zeby teraz zrobic to czysto?
– Nie wiem. Nie wiem nawet, czy to w ogole zrobil.
– Jezeli nie on, to kto, do cholery? Uwazasz, ze Blair Sullivan dobil jeszcze paru innych targow w wiezieniu?
– Wiem tylko jedno. Dobijanie targow, gierki umyslowe, manipulacja – on wlasnie po to zyl.
– I dlatego umarl.
– To prawda. Moze to byl jego ostatni targ.
Brown odprezyl sie w fotelu. Podniosl rewolwer i zaczal sie nim bawic, gladzac chlodna, niebieska stal.
– I trzymaj sie tego, panie Cowart. Trzymaj sie tej obiektywnosci. Bez wzgledu na to, jak glupio mialbys przez to wygladac.
Cowart poczul nagly przyplyw gniewu.
– Nie tak glupio jak ktos, kto wybija zeznanie z faceta podejrzanego o morderstwo, pomagajac mu urwac sie z haczyka.
W pokoju zalegla krotka cisza, ktora przerwal detektyw.
– I jest tam taki fragment na tej kasecie, kiedy Sullivan mowi: „… Ktos dokladnie taki jak ja…”- Spojrzal twardo na dziennikarza. – Nie zrobilo sie wtedy panu zimno, panie Cowart? Jak pan sadzi, co to moglo znaczyc? – Detektyw mowil przez mocno zacisniete zeby. – Nie uwaza pan, ze jest to pytanie, na ktore powinnismy sobie odpowiedziec?
– Tak – odparl Cowart z gorycza.
Raz jeszcze wchlonela ich cisza.
– W porzadku – odezwal sie Cowart. – Masz racje. Bierzemy sie za to. – Spojrzal spod oka na policjanta. – Umowa stoi?
– Jaka umowa?
– Nie wiem.
Brown skinal glowa.
– W takim przypadku sadze, ze tak – odparl. Obaj mezczyzni popatrzyli na siebie. Zaden nie wierzyl drugiemu