Brown wyprostowal sie sztywno, czujac, jak fala wspomnien odbiera elastycznosc jego cialu i slowom.
– Panie Cowart – odparl powoli. – Czy wie pan, co sie dzieje, kiedy dorasta sie i mieszka cale zycie w jednym niewielkim miescie? Czlowiek dochodzi do tego, ze wyczuwa przez skore, co jest zle, a co dobre, wachajac, co niesie wiatr, obserwujac, jak upal narasta do poludnia ustepuje pod wieczor. To tak jakby sluchac kawalka muzyki, do ktorego znasz nuty; orkiestra jeszcze nie zacznie grac, a ty go juz slyszysz w glowie. Nie mowie, ze wszystko tutaj jest zawsze takie cukierkowe, ze nie zdarzaja sie rozne okropnosci. Pachoula nie jest moze Miami, ale i tu mamy mezow okladajacych zony, dzieciaki, ktore cpaja, prostytutki, pobicia za dlugi, wymuszenia, zabojstwa. Wszystko tak samo. Tylko moze bardziej w ukryciu.
– A co z Bobbym Earlem?
– Zle od samego poczatku. Wiedzialem, ze tylko czeka, zeby kogos zabic. Moze przez ten jego chod albo to, jak mowil czy tez ten jego smieszek, kiedy kazalem mu zjechac na pobocze. Byl z twardego gniazda, panie Cowart, niczym sie nie roznil od psa, ktorego wychowano do walki. A wszystko to rozwinelo sie jeszcze i dojrzalo, kiedy mieszkal w miescie. Byl przepelniony nienawiscia. Nienawidzil mnie. Nienawidzil pana. Nienawidzil wszystkiego. Chodzil sobie, czekajac, az go ta nienawisc kompletnie zaleje. Caly czas wiedzial, ze mam go na oku. Wiedzial, ze tylko czekam. Wiedzial, ze ja wiedzialem, ze on tez czeka.
Cowart spojrzal w zmruzone oczy detektywa myslac, ze Ferguson nie byl jedynym, ktorego przepelniala nienawisc.
– Prosze o szczegoly.
– Praktycznie zadnych nie ma. Dziewczyna skarzy sie, ze szedl za nia do domu. Inna mowi nam, ze chcial ja namowic, zeby z nim pojechala. Powiedzial, ze ja tylko podwiezie. Taka przyjacielska przysluga. Ale potem nocny patrol namierza go, jak jezdzi bez widocznego celu po ulicach ze zgaszonymi swiatlami. W kilku innych okregach ktos popelnia gwalty i morderstwa, ale sadowka nie moze do niego dopasowac posiadanych dowodow. Policja zatrzymuje go pod szkola na tydzien przed porwaniem i morderstwem, tuz przed zakonczeniem lekcji, a on nie potrafi wytlumaczyc, co tam robil. Cholera, nawet przepuscilem go przez ogolnokrajowy komputer, dzwonilem do policji stanowej w Jersey, zobaczyc, czy nie mieliby czegos na niego w Newark. Ale nic nie bylo.
– Tylko pewnego dnia znaleziono martwa Joanie Shriver. Brown westchnal. Alkohol przytlumil nieco jego zlosc.
– Ano wlasnie. Tylko pewnego dnia znajduja martwa Joanie Shriver. Cowart wpatrywal sie w porucznika policji.
– Czegos mi pan nie mowi. Brown przytaknal.
– Byla najlepsza przyjaciolka mojej corki. Zreszta moja tez.
Dziennikarz skinal glowa.
– I?
Brown mowil cicho:
– Jej ojciec. Mial takie sklepy z narzedziami. Dostal je po swoim ojcu. To jego ojciec dal mi prace po poludniu – mialem tam sprzatac. Byl po prostu czlowiekiem, ktory kolor postawil na samym dole swojej listy. Dosc niezwykle w czasach, kiedy wszyscy ustawiali go na samej gorze. Pamieta pan, jak bylo na Florydzie na poczatku lat szescdziesiatych? Byly marsze, zebrania i palenie krzyzy. I posrod tego wszystkiego on dal mi prace. Pomagal mi, kiedy wyjechalem na studia. A kiedy wrocilem z Wietnamu, zarekomendowal mnie do policji. Gdzies zadzwonil. Kogos poprosil. Komus przypomnial o jakiejs przysludze. Mysli pan, ze takie rzeczy sie nie licza? A jego syn byl moim przyjacielem. Pracowal razem ze mna w sklepie. Opowiadalismy sobie kawaly, gadalismy o klopotach, o tym, co chcemy robic w przyszlosci. Takie cos nie zdarzalo sie zbyt czesto w tamtych czasach, chociaz pan pewnie o tym nie wiedzial. To tez cos znaczy w tym wszystkim, panie Cowart. I nasze dzieci bawily sie razem. A gdyby pan mial pojecie, co to dla czlowieka znaczy, zrozumialby pan, dlaczego nie za dobrze sypiam teraz w nocy. Mialem kilka dlugow do splacenia. Nadal je mam.
– Prosze mowic dalej.
– Czy ma pan pojecie, jak bardzo mozna sie znienawidzic za dopuszczenie do czegos, czemu tak samo moglo sie zapobiec, jak wschodowi slonca lub wieczornemu odplywowi?
Cowart patrzyl ponuro prosto przed siebie.
– Moze i mam.
– Czy pan wie, jak to jest, kiedy jest sie absolutnie, bez cienia watpliwosci pewnym, ze wydarzy sie cos zlego, a jednoczesnie wie sie, ze sie tego nie powstrzyma? A kiedy sie to faktycznie stanie, ktos, kogo sie kocha, zostaje wydarty wprost z naszych ramion? I lamie to serce najblizszego przyjaciela? A ja nie moglem temu zapobiec. Nie moglem zrobic zupelnie nic! – Sila bijaca z wlasnych slow podniosla Browna na nogi. Zacisnal piesc, jakby probujac zlapac cala nagromadzona w nim furie. – Wiec rozumie pan teraz, panie Cowart? Zaczyna pan wreszcie widziec?
– Sadze, ze tak.
– Wiec ta swinia byla naprzeciwko mnie. Podsmiewala sie, skrecajac sie na krzesle. Szydzac ze mnie. On wiedzial. Myslal, ze nie mozna go ruszyc. Bruce spojrzal na mnie, ja skinalem tylko glowa. Wyszedlem, a on mu wtedy dolozyl. Uwaza pan, ze wytluklismy to wyznanie z Roberta Earla Fergusona? No i ma pan absolutna racje. Tak wlasnie bylo.
Brown glosno klasnal jedna reka o druga, co zabrzmialo jak wystrzal z pistoletu.
– Buuch! Wzielismy ksiazke telefoniczna, tak jak ta swinia mowila. – Oczy detektywa przeszywaly Cowarta. – Dusilismy go, bilismy, co nam tylko przyszlo do glowy. Ale swinia twardo sie trzymala. Tylko plul na nas i nie przestawal sie smiac. Prawdziwy twardziel z niego, wiedzial pan o tym? I do tego o wiele silniejszy, nizby sie moglo wydawac. – Brown wzial gleboki oddech. – Bardzo zaluje, ze go wtedy nie zabilismy, od razu tam na miejscu, zamiast tego co sie stalo.
Detektyw zacisnal piesc i podsunal dziennikarzowi pod nos.
– Wiec jesli nie zadziala przemoc fizyczna, to co? Troche psychologicznego piekla powinno zdac egzamin. Widzi pan, ja zdalem sobie wtedy sprawe, ze on by sie nas nie przestraszyl. Bez wzgledu na to, jak mocno bysmy go bili. Ale czego moglby sie bac? – Brown wstal. Podciagnal nogawke spodni. – Prosze. Cholerny rewolwer, dokladnie tak jak powiedzial. W olstrze na kostce.
– I to w koncu zmusilo go do przyznania sie?
– Nie – odparl Brown z tlumiona wsciekloscia. – Zmusil go strach. – Detektyw schylil sie nagle i jednym, gwaltownym ruchem wyciagnal bron. Rewolwer wskoczyl mu w dlon, a on w mgnieniu oka wycelowal w strone Cowarta, odciagajac kurek ze zlowrozbnym trzaskiem. Mierzyl dokladnie w sam srodek czola.
– O tak – powiedzial. Cowart poczul, jak krew nagla fala naplywa mu do twarzy. – Strach, panie Cowart. Strach i niepewnosc, jak szalony moze sie okazac czlowiek pelen gniewu. – Niewielki rewolwer wydawal sie jeszcze mniejszy w porownaniu z masywna postura detektywa, zogromniala nagle pod wplywem emocji. Policjant pochylil sie naprzod, przyciskajac lufe bezposrednio do czaszki Cowarta, gdzie pozostala przez dobrych kilka sekund, jak sopel lodu. – Chce wiedziec – wycedzil detektyw. – Nie chce juz czekac. – Cofnal nieco rewolwer, tak ze znajdowal sie on w odleglosci kilku centymetrow od twarzy Cowarta. Dziennikarz pozostal przykuty do miejsca. Z trudem oderwal wzrok od ziejacego wylotu lufy i spojrzal w gore na policjanta.
– Zabije mnie pan?
– A powinienem, panie Cowart? Mysli pan, ze nienawidze pana dostatecznie za to, ze przyjechal pan do Pachouli z tymi wszystkimi cholernymi pytaniami?
– Gdybym to nie byl ja, pojawilby sie ktos inny – glos Cowarta lamal sie z napiecia.
– Kazdego bym znienawidzil na tyle, by go zabic.
Dziennikarz poczul, jak narasta w nim dzika panika. Nie byly w stanie oderwac oczu od palca detektywa, zaciskajacego sie coraz bardziej na spuscie. Zdawalo mu sie, ze spust coraz bardziej zbliza sie do punktu, z ktorego nie ma juz odwrotu.
Jezu Chryste, przelatywalo przez glowe Cowarta, on to zrobi. Przez mgnienie pomyslal, ze zaraz zemdleje.
– Powiedz mi – natarl zimno Brown. – Powiedz mi to, co chce wiedziec. Cowart poczul, jak cala krew odplywa mu z twarzy. Jego rece drgaly bezladnie na kolanach.
– Powiem ci. Tylko odloz bron. Detektyw wpatrzyl sie w niego nieruchomo.
– Miales racje, caly czas ja miales! Czy nie to wlasnie chciales uslyszec? Brown skinal powoli glowa.
– Widzisz – powiedzial cichym, wywazonym glosem. – Nie jest trudno sklonic kogos do mowienia.
Cowart spojrzal na policjanta.