– A pan nie zadal zadnych wyjasnien przed swoim wyjazdem?
– Po co? I tak by to nic nie dalo. Byl niewzruszony. Mial niedlugo umrzec. Wiec pojechalem. Nie zadajac zadnych pytan. Nie jest to chyba az takie niepojete.
– Pewnie. Prosze kontynuowac.
– Gdy tylko wrocilem do celi, chcial natychmiast, bym mu opisal, co zastalem. Chcial uslyszec wszystko z najdrobniejszymi szczegolami: jak siedzieli, w jaki sposob zostali zabici i w ogole wszystko, co tylko pamietalem. Szczegolnie interesowalo go, czy cierpieli. Kiedy skonczylem mu opisywac oba ciala, wydawal sie usatysfakcjonowany. Wrecz zadowolony.
– Prosze dalej.
– Zapytalem go, dlaczego sie cieszy, a on odparl: „Bo ja ich zabilem”. Wtedy zapytalem, w jaki sposob mialby to zrobic, na co stwierdzil: „Mozesz dostac wszystko, co tylko zechcesz, nawet tu, w celi smierci, jesli jestes gotow zaplacic odpowiednia cene”. Spytalem, ile zaplacil, ale nie chcial powiedziec. Mowil, ze to ja mam sie tego dowiedziec. Stwierdzil, ze nie bedzie rozpuszczal jezyka przed pojsciem do piachu. Probowalem go podpytac, jak udalo mu sie to zaaranzowac, ale odmowil odpowiedzi. Potem zapytal: „To co, nie jestes wcale zainteresowany moim testamentem?” Wtedy tez powiedzial mi, zebym wlaczyl magnetofon. I zaczal sie przyznawac do tych wszystkich innych przestepstw. – Klamstwa plynely wartka struga. Byl zaskoczony, jak mu to latwo poszlo.
– Czy uwaza pan, ze byl jakis zwiazek pomiedzy pozniejszym wyznaniem a morderstwami w okregu Monroe?
Oto jest pytanie, pomyslal Cowart. Wzruszyl ramionami.
– Trudno powiedziec.
– Ale sadzi pan, ze mowil prawde?
– Tak, przynajmniej miejscami. To znaczy, wydaje sie to jasne, ze gdy wysylal mnie do tamtego domu, wiedzial, ze cos sie tam stanie. Wiec musial wiedziec, ze oni beda zamordowani. Sadze, ze dostal to, czego chcial. Ale jak za to zaplacil… – Cowart pozwolil swemu glosowi odplynac.
Shaeffer wstala nagle, wpatrujac sie w Cowarta.
– Dobrze – powiedziala. – Dziekujemy. Czy pamieta pan cos jeszcze?
– Jezeli sobie cos przypomne, dam panstwu znac.
– Chcielibysmy dostac oryginalne tasmy.
– Zobaczymy – wtracil sie redaktor. – Prawdopodobnie bedzie to mozliwe.
– Moga stanowic dowod rzeczowy – powiedziala lodowato.
– Coz, musimy jeszcze zrobic kopie. Moze dzisiaj, poznym popoludniem. W tej chwili, jezeli chcecie, mozecie zabrac transkrypcje.
– Dobrze – powiedziala.
Cowart zerknal na redaktora – pani detektyw zrobila sie nagle bardzo ustepliwa.
– Gdzie bede mogla pana zlapac? – spytala.
– Bede sie tu krecil.
– Nie planuje pan zadnych wycieczek?
– Tylko do domu do lozka.
– Aha. Bedziemy sie kontaktowac w sprawie tasm.
– Ze mna – rzekl redaktor dzialu miejskiego.
Skinela glowa. Weiss zamknal z trzaskiem swoj notes. Na sekunde przygwozdzila Cowarta do miejsca swym wystudiowanym, nieruchomym spojrzeniem.
– Wie pan, panie Cowart, jest jedna rzecz, ktora nie daje mi spokoju. Podczas konferencji prasowej po egzekucji mowil pan, ze Blair Sullivan rozmawial z panem o zabojstwie tej malej dziewczynki z Pachouli.
Cowart poczul, jak jego wnetrznosci zaczynaja wykonywac jakis oblakanczy taniec.
– Tak – odpowiedzial.
– Ale tego tez nie ma w transkrypcji.
– Kazal mi wylaczyc magnetofon. Mowilem wam juz.
Usmiechnela sie z widoczna satysfakcja.
– To prawda. Sadzilam, ze tak sie wlasnie musialo stac… – Zawiesila glos, pozwalajac ciszy podniesc temperature w pokoju. -… Tylko ze wtedy uslyszelibysmy, jak Sullivan mowi do pana cos w rodzaju: „Wylacz to nagrywanie”. Prawda?
Cowart, walczac z ogarniajaca go panika, wzruszyl nonszalancko ramionami.
– Nie – odparl powoli. – Powiedzial o tym wtedy, kiedy mowil o zabojstwach w Monroe.
Shaeffer skinela glowa. Jej oczy swidrowaly Cowarta, jakby chcialy przebic go na wylot.
– Ach, oczywiscie, tylko dlaczego nie wspomnial pan o tym wczesniej? Czy to, swoja droga, nie zdumiewajace? Wszystkie inne przestepstwa sa nagrane na tasmie, oprocz akurat tych dwoch, prawda? Tego, ktore po raz pierwszy pana do niego przyprowadzilo, i tego, ktorym zakonczyl. Dziwne, nie sadzicie?
– Nie wiem, detektywie. On byl dziwnym czlowiekiem.
– Mysle, ze pan tez jest dziwny, panie Cowart – powiedziala. Nastepnie obrocila sie na piecie i wyprowadzila swego partnera z sali konferencyjnej. Patrzyl za nia, jak maszerowala przez pokoj redakcyjny i dalej, do wyjscia. Widzial wyraznie napiete miesnie jej lydek. Musi duzo biegac, pomyslal. W jej szczuplym, wysportowanym ciele widac bol, brak szczescia i determinacje. Chcial bardzo przekonac samego siebie, ze uwierzyla w jego klamstwa, ale wiedzial, ze tylko sie oszukuje.
Redaktor rowniez odprowadzil spojrzeniem dwojke policjantow. Nastepnie odetchnal gleboko i wyglosil oczywista prawde.
– Matty – powiedzial cicho – ta panna nie uwierzyla w ani jedno twoje slowo. Czy tak naprawde bylo z Sullivanem?
– Tak, mniej wiecej.
– Strasznie to wszystko grzaskie, co? – Tak.
– Matty, czy cos sie tutaj dzieje?
– Po prostu caly Blair Sullivan – odparl szybko. – Gierki umyslowe. Tak sie wlasnie zabawial ze mna. Zreszta chyba ze wszystkimi. Tym sie zajmowal, kiedy akurat nikogo nie zabijal.
– Ale co z tym, co sugerowala ta detektyw?
Cowart szukal odpowiedzi, ktora zabrzmialaby chociaz troche sensownie. – Z Sullivanem bylo tak, jakby robil rozroznienia pomiedzy przestepstwami. Pewnie z jakichs powodow byly dla niego wazne, na przyklad te, ktorych nie ma na tasmie. Natomiast cala reszta to byl po prostu chleb powszedni. Material do budowania legendy. Nie jestem psychiatra. Nie potrafie wytlumaczyc, co sie dzialo w jego glowie.
Redaktor skinal glowa.
– Czy to wlasnie bedzie w artykule?
– Tak, mniej wiecej.
– Starajmy sie, zeby to, co pojdzie do druku, nie przekroczylo granicy ostroznosci, zgoda? Jezeli bedziesz mial co do czegos jakies watpliwosci, po prostu tego nie zamieszczaj. Albo tez upewnij sie, ze masz na to pokrycie. Zawsze bedzie mozna do tego wrocic.
Cowart probowal sie usmiechnac.
– Tak wlasnie staram sie robic.
– Naprawde sie postaraj – stwierdzil redaktor. – Wszystko to wywoluje wiecej pytan niz odpowiedzi. No bo kogo Sullivan probowal chronic? Oczywiscie bedziesz musial sie tego dowiedziec. Gdy Edna bedzie sprawdzala reszte, ty zajmiesz sie ta sprawa, tak?
– Tak.
– Ale material. Facet aranzuje morderstwo tuz przed wlasna egzekucja. O co tutaj chodzi? Skorumpowany straznik? Moze prawnik? Inny wiezien? Odpocznij troche i zabieraj sie do tego, dobra? Masz pomysl, od czego zaczac?
– Jasne – odpowiedzial.
Nie tylko od czego zaczac, ale i gdzie zakonczyc: Robert Earl Ferguson.
Mimo zmeczenia Cowart pozostal w redakcji przez caly dzien, az do zmierzchu. Jak dlugo sie dalo, ignorowal czekajace na niego ekipy telewizyjne, okupujace frontowe wejscie do gmachu. Kiedy jednak kierownictwo produkcji kazdej ze stacji telewizyjnych zaczelo wydzwaniac do redaktora naczelnego, zostal zmuszony do wyjscia