zapelniajac kolejne kolka ich mniejszymi, gestniejacymi odpowiednikami, ktore sciemnialy sie coraz bardziej, w miare jak wypelniala je dokladnie atramentem. Przypomniala sobie slowa wykladowcy z akademii policyjnej: Czterech na pieciu mordercow zna swoje ofiary. W porzadku, powiedziala sobie. Blair Sullivan mowi Cowartowi, ze to on zaaranzowal te morderstwa. Jak moglby to zrobic, bedac w celi smierci? Poczula ciezar na sercu. Wiezienia sa odrebnymi, nie zbadanymi swiatami. Wszystko mozna tam dostac, jezeli jest sie gotowym zaplacic odpowiednia cene, nawet smierc jest na sprzedaz. Kazdy wiezien zna zasady wewnetrznych przetargow i wymiany. Ale dla kogos z zewnatrz przenikniecie tych mechanizmow moze okazac sie niezwykle trudne, czasem wrecz niemozliwe. Naciski codziennego zycia, na ktorych zwykle bazuja policjanci – lek przed spolecznymi czy prawnymi sankcjami, przed pociagnieciem do odpowiedzialnosci – w murach wiezienia po prostu nie istnieja.

Wyobrazila sobie swoj nastepny krok z nie ukrywanym niesmakiem – przesluchanie wszystkich osob, ktore w wiezieniu mialy kontakt z Sullivanem. Jeden z nich powinien byc kanalem laczacym Sullivana ze swiatem zewnetrznym. Ale czym on mogl zaplacic? Nie mial przeciez pieniedzy. Czy moze mial? Nie posiadal tez posluchu. Byl samotnikiem, ktory poszedl na krzeslo. Czy aby na pewno?

Jak splaca swoj dlug?

Dlaczego mowi o tym Matthew Cowartowi? Nagla mysl przemknela jej przez glowe, elektryzujac ja: Byc moze, juz wczesniej zaplacil. Wziela gleboki oddech. Blair Sullivan zleca komus dokonanie morderstwa, my zas automatycznie przyjmujemy, ze zaplata nalezy sie po wywiazaniu sie z kontraktu. Jest to zupelnie naturalne. Ale gdyby to odwrocic? Shaeffer nagle rozgrzala sie, czujac, jak w jej wyobrazni lacza sie nagle tysiace stykow. Przypomniala sobie eksplozje podniecenia, gdy dostrzegla nagle w mroku szeroki, ciemny ksztalt zebacza, wynurzajacego sie na grzbiecie czarnozielonej fali, by przypuscic szturm na przynete. Jeden moment, pelen elektryzujacej radosci i uniesienia, zanim zaczela sie faktyczna walka. Najlepszy moment. Podniosla sluchawke i wykrecila numer. Telefon zadzwonil trzykrotnie, zanim na linii dal sie slyszec przeciagly jek.

– Tak?

– Mike? Tu Andy.

– Chryste. Czy ty w ogole nie sypiasz?

– Przepraszam. Nie w tej chwili.

– Poczekaj sekunde, dobrze?

Czekala, slyszac stlumione tlumaczenia, przekazywane zonie. Uchwycila slowa: „To jej pierwsza powazna sprawa…”, zanim rozmowa zostala zagluszona szumem lejacej sie wody. Potem cisza, a wreszcie rozbawiony glos jej partnera.

– Wiesz przeciez, cholera, ze ja jestem detektywem, a ty zoltodziobem. Mowie ci spac, wiec trzeba spac.

– Naprawde przepraszam – powtorzyla.

– Ha – odparl. – Za grosz skruchy. Dobra, gadaj, co cie gryzie?

– Matthew Cowart. – Kiedy wypowiadala jego imie, zdecydowala sie: Nie wykladaj od razu wszystkich swoich kart.

– Pan dziennikarz. Nie powiem Wam wszystkiego?

– Ten sam – zasmiala sie.

– Kurza twarz, ten skurwysyn tez mnie niezle parzy.

Latwo jej bylo wyobrazic sobie, jak jej partner siedzi na brzegu lozka, jego zona zas lezy z poduszka na glowie, by wytlumic odglosy toczacej sie w najlepsze rozmowy. Inaczej niz w wielu zespolach detektywistycznych, jej uklad z Michaelem Weissem byl wylacznie profesjonalny. Pracowali zreszta ze soba dosc krotko – na tyle dlugo, by od czasu do czasu smiac sie razem, nie na tyle jednak, by dbac o to, z czego. Byl postawnym mezczyzna, pozbawionym wyobrazni i wyjatkowo porywczym. Dobrym do pokazywania zdjec podejrzanych swiadkom i przekopywania sie przez raporty towarzystw ubezpieczeniowych. Jego dziesiecioletnie doswiadczenie w porownaniu z jej kilkumiesiecznym nie bylo czyms, nad czym chcialaby sie zatrzymywac. Zostawienie go za soba nie przyszlo jej trudno.

– Mnie tez.

– Wiec co chcesz zrobic?

– Mysle, ze powinnam sie nim troche dokladniej zajac… Po prostu pojawiac sie bez zapowiedzi. W redakcji. U niego w mieszkaniu. Kiedy idzie biegac. Kiedy sie kapie. Kiedy tylko mi sie uda go dopasc.

Weiss rozesmial sie. – I co?

– Dac w ten sposob do zrozumienia, ze bedziemy mu deptac po pietach, az wydusimy z niego to, co ma do powiedzenia. Na przyklad, kto zabil tych ludzi.

– Brzmi calkiem sensownie.

– Ale ktos musi zaczac dzialac w wiezieniu. Sprawdzic, czy ktos stamtad czegos ciekawego nie wie. Na przyklad ten sierzant. I pewnie dobrze by bylo, zeby ktos przekopal sie przez rzeczy Sullivana. Moze zostawil tam cos, co by sie nam przydalo.

– Andy, czy ta rozmowa nie mogla poczekac do jakiejs osmej rano? – Zmeczenie w glosie Weissa mieszalo sie z rozbawieniem. – Naprawde chcesz mi powiedziec, ze nie chce ci sie o tej porze spac?

– Przepraszam, Mike. Na razie nie.

– Nie znosze, kiedy przypominasz mi samego siebie. Pamietam moja pierwsza powazna sprawe. Tez az mnie rzucalo. Nie moglem sie doczekac, zeby sie do tego zabrac. Zaufaj mi, to wszystko nigdzie nie ucieknie.

– Mike…

– No juz dobrze. Wiec wolisz wziac na zab dziennikarza, niz przesluchiwac wiezniow i straznikow, tak?

– Aha.

– Widzisz – zasmial sie Weiss. – Wlasnie taka przenikliwosc daleko cie zaprowadzi w tym zawodzie. Dobra. Ty jedz uprzykrzac zycie Cowartowi, a ja wracam do Starke. Ale chce byc z toba w kontakcie. Codziennie. Moze nawet dwa razy dziennie. Zrozumiano?

– Oczywiscie. – Nie wiedziala jeszcze, czy podda sie tym rygorom. Odlozyla sluchawke i zaczela porzadkowac biurko, odkladajac dokumenty do kartoteki, ukladajac porzadnie raporty, wpinajac wlasne notatki i obserwacje do segregatorow, ustawiajac dlugopisy w przeznaczonych do tego kubkach. Kiedy mogla juz spojrzec z zadowoleniem na zaprowadzony w jej miejscu pracy porzadek, pozwolila sobie wybiec na krotka chwile w przyszlosc. Nalezy do mnie, pomyslala.

Jechala z powrotem w strone Miami w palacych promieniach poludniowego slonca, nucac stare przeboje Jimmiego Buffeta o zyciu na Keys i marzac podczas szybkiej jazdy.

Niedawno dopiero zaczela prace w wydziale zabojstw, po dziewieciu miesiacach spedzonych w wozie patrolowym i trzech przy wlamaniach. Szansa na te prace pojawila sie wraz z wygraniem procesu o rowne prawa i mozliwosci, wytoczonego w imieniu wszystkich kobiet i mniejszosci narodowych zatrudnionych w wydziale. Pozerala ja ambicja, tryskala energia i przeswiadczeniem, ze swoj brak doswiadczenia nadrobi ciezka praca. To zreszta zawsze byl jej sposob na rozwiazywanie wszystkich, najtrudniejszych nawet problemow, od czasow samotnego dziecinstwa, spedzonego na Gornym Keys. Jej ojciec byl detektywem w policji chicagowskiej, zabitym podczas pelnienia sluzby. Czesto zastanawiala sie na stwierdzeniem „Pelnienie sluzby”, myslac, jak strasznie bylo ono naduzywane. Nadawalo range sprawy wagi panstwowej wydarzeniu, ktore bylo zwyklym przypadkiem i nieszczesliwym zrzadzeniem losu. Wywolywalo zludne wrazenie, jakby poprzez jego smierc osiagniete zostalo cos niezmiernie waznego. Co bylo szczytem nieprawdy. Jej ojciec zajmowal sie oszustwami, majac zwykle do czynienia z tanimi naciagaczami i ich wspolnikami. Staral sie ukrocic plynaca nieprzerwanym strumieniem fale emigrantow i przedwczesnych emerytow, goniacych za szybkim zarobkiem, inwestujacych swe niewielkie dochody w coraz to nowe podejrzane interesy. Zrobili kiedys oblawe na jedna z takich Mekk latwych pieniedzy. Dwadziescia osob siedzacych przy telefonach, poszukujacych naiwnych, ktorzy chcieliby zainwestowac w kolejny zloty interes. Ani sam pomysl, ani oblawa nie byly niczym nadzwyczajnym, po prostu dzien jak co dzien dla przestepcow i dla policji. Nie przewidziano jednak, ze jeden z facetow przy telefonach okaze sie w goracej wodzie kapanym dzieciakiem, majacym przy sobie bron. Zawsze dotad mu sie udawalo, wiec nie dowiedzial sie jeszcze, ze dobry system sprawiedliwosci pusci go wolno, ze zwyczajowym upomnieniem. Strzelil tylko raz. Kula przeszla przez prowizoryczna scianke dzialowa, za ktora jej ojciec spisywal fikcyjne nazwiska aresztowanych. Po paru minutach juz nie zyl. Bez sensu, pomyslala, po prostu bez sensu. Zginal z olowkiem w reku.

Miala wtedy dziesiec lat, a we wspomnieniach widziala szorstkiego mezczyzne, ktory musztrowal ja na okraglo. Gdy byla mlodsza, traktowal ja jak chlopca, kiedy zas troche podrosla, zabieral ja na mecze baseballowe druzyny White Sox na stadion Comiskey. Nauczyl ja dobrze rzucac, lapac pilke i cenic tezyzne fizyczna. Ich zycie

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату