bedacej stalym wyposazeniem wiekszosci samochodow policyjnych. Ostatnio zaczela swoj czas na strzelnicy dzielic pomiedzy wojskowy M16 i model dziewieciomilimetrowy, preferowany przez NATO. Ten zreszta najbardziej przypadl jej do gustu; tak bardzo, ze zaczela go nosic do pracy.

Zdjela stope z gazu, pozwalajac pojazdowi zwolnic do poziomu ograniczenia predkosci. Spojrzala w lusterko, w ktorym widoczny byl inny samochod, jadacy szybko, doganiajacy ja teraz i przechodzacy na pas obok, by sie z nia zrownac. Byl to policjant stanowy w nie oznakowanym fordzie, polujacy na piratow drogowych. Musiala zrobic niezle wrazenie na jego radarze, by wyciagnac go w taki upal z kryjowki. Po to tylko, by teraz z bliska rozpoznal samochod policyjny. Wychylil sie w jej strone, patrzac uwaznie spoza przyciemnionych okularow. Usmiechnela sie i przesadnie wzruszyla ramionami, widzac, jak twarz mezczyzny odpreza sie w usmiechu. Uniosl jedna reke, jakby chcial powiedziec: „Nie ma sprawy”, a nastepnie oddalil sie szybkim zrywem. Wlaczyla swoje radio, nastawiajac je na czestotliwosc policji stanowej.

– Tutaj zabojstwa Monroe jeden cztery, odbior.

– Zabojstwa Monroe, tutaj Willis, drogowka. Namierzylem cie, jak jechalas sto piecdziesiat. Gdzie ten pozar?

– Przepraszam, Will. Po prostu ladny dzien, dzialam w slusznej sprawie i chcialam sie troche przewietrzyc. Obiecuje, ze spojrze na licznik.

– Nie ma problemu, jeden cztery. Sluchaj, masz czas zlapac cos na zab? Zasmiala sie. Szybki podryw.

– Niestety, nie w tej chwili. Ale wroc do mnie za pare dni, posterunek w Largo.

– Zalatwione.

Zobaczyla jeszcze, jak podnosi reke i zjezdza na boczny pas. Bedzie mial nadzieje przez kilka dni, pomyslala i zastanowila sie, czy od razu go nie przeprosic. Bedzie zawiedziony. Miala jedna, niezlomna zasade: nigdy nie spala z kims, kto wiedzial, ze jest z policji. Nigdy nie spala z kims, kogo moglaby jeszcze kiedys spotkac. Dotknela znowu blizny nad okiem. Dwie blizny, pomyslala. Jedna na zewnatrz, druga wewnatrz. Nie zatrzymala sie az do Miami.

Recepcjonistka w poczekalni redakcji „The Miami Journal” poinformowala ja, ze Matthew Cowarta nie ma w gabinecie. Fala zaskoczenia ogarnela ja, wyparta w ulamku sekundy przez narastajace podniecenie. Czegos szuka, pomyslala. Albo kogos. Poprosila o spotkanie z redaktorem dzialu miejskiego, probujac napredce uporzadkowac wlasne podejrzenia. Recepcjonistka chwile rozmawiala przez telefon, nastepnie wskazala jej miejsce na kanapie. Minelo dobre dwadziescia minut, zanim redaktor pojawil sie wreszcie w dwuskrzydlowych drzwiach.

– Przepraszam, ze musiala pani czekac – powiedzial szybko. – Bylismy akurat w trakcie konferencji prasowej; naprawde nie moglem wyjsc.

– Chcialabym raz jeszcze porozmawiac z Cowartem. – Starala sie pozbawic swoj glos wszelkich oznak podniecenia.

– Myslalem, ze poprzednio spisala pani jego zeznanie.

– Niezupelnie.

– Nie? – Wzruszyl ramionami, jakby chcac powiedziec, ze nie ma wspolczucia dla kogos, kto nie korzysta z okazji.

– Jest jeszcze pare spraw, ktore pan Cowart byc moze pomoglby nam wytlumaczyc.

– Przykro mi, ale nie ma go tutaj – rzekl redaktor. Zmarszczyl brwi z niezadowoleniem. – Moze ja moglbym w czyms pomoc? – Jego oferta byla az nazbyt czytelnie nieszczera.

– No coz – stwierdzila ze sztucznym entuzjazmem – po prostu nie moge pojac, w jaki sposob Sullivan mialby to wszystko zalatwic, jak nawiazal kontakty… – Machnela pospiesznie reka, uprzedzajac pytanie redaktora. -… To znaczy, niby wiem, ale caly czas jakos tego nie czuje. Ciekawa bylam po prostu, czy pan Cowart nie moglby czegos dodac do tego, co juz powiedzial. Moze by mi to troche pomoglo. – Chyba zabrzmialo to dostatecznie bezpiecznie. Podejrzewala, ze redaktor powinien chyba teraz troche zmieknac.

– Coz, cholera – odezwal sie po chwili. – Chyba wszyscy staraja sie to zrozumiec.

Rozesmiala sie.

– Co za sytuacja, prawda?

Przytaknal, usmiechajac sie. Nadal jednak pozostal ostrozny.

– Mysle, ze opowiedzial to pani najlepiej, jak mogl. Ale…

– Mam po prostu nadzieje – odparla powoli – ze moze teraz, kiedy mial troche czasu do namyslu, przypomnial sobie cos wiecej. Wie pan, to zaskakujace, ile ludzie potrafia sobie przypomniec, gdy dac im troche czasu.

Redaktor usmiechnal sie.

– Wcale mnie to nie zaskakuje. To, co ludzie potrafia sobie przypomniec, to tez i nasza branza. – Przestapil z nogi na noge i wzburzyl rzednace wlosy. – Pojechal zbierac material.

– A mozna wiedziec gdzie?

Redaktor zawahal sie, zanim odpowiedzial:

– Polnocna Floryda.

Wygladal przez chwile tak, jakby swiadomosc, ze to on wydaje komus informacje, miala go za chwile doprowadzic do torsji. Shaeffer usmiechnela sie.

– Duze miejsce, ta polnocna Floryda.

Wzruszyl ramionami.

– Ta sprawa dziala sie tylko w dwoch miejscach. Zreszta pani dobrze o tym wie. W wiezieniu w Starke i w malym miasteczku zwanym Pachoula. Nie musze chyba pani o tym mowic. A teraz przykro mi, detektyw Shaeffer, ale musze juz wracac do pracy.

– Czy moglby pan powiedziec Cowartowi, ze musze z nim porozmawiac?

– Powiem mu. Ale nic nie moge obiecac. Gdzie pani teraz bedzie?

– Bede go szukala – odparla. Wstala juz do wyjscia, kiedy przypomniala sobie o jeszcze jednej rzeczy. – Czy moglabym poczytac oryginalne artykuly Cowarta?

Redaktor zatrzymal sie, rozwazajac, wreszcie wskazal jej gestem biblioteke.

– Tam pani pomoga – oznajmil. – Jezeli mialaby pani jakies problemy, prosze im powiedziec, zeby sie ze mna skontaktowali.

Stala przy kontuarze, przerzucajac ciezki, opasly tom wydan „The Miami Journal”. Uderzyla ja obfitosc nieszczesc dokumentowanych przez gazete. Potem natrafila juz na wydanie niedzielne, z pierwszym artykulem Cowarta, dotyczacym zamordowania Joanie Shriver. Uwaznie przeczytala go, robiac notatki, dokladnie zapisujac wszystkie nazwiska i daty.

Jadac winda na dol, starala sie nadac jakis porzadek klebiacym sie w glowie myslom. Winda zatrzymala sie miekko na parterze. Andrea Shaeffer zaczela powoli isc ku wyjsciu, kiedy nagle olsnienie zatrzymalo ja na srodku korytarza.

Ta sprawa zdarzyla sie tylko w dwoch miejscach, tak powiedzial redaktor. Pomyslala o potrzasku, w jakim znalazl sie Cowart. Co sprowadzilo go do Blaira Sullivana?

Morderstwo dziewczynki w Pachouli.

Kto jest powiazany z tamta sprawa?

Robert Earl Ferguson.

Kto stanowi ogniwo pomiedzy Sullivanem a Cowartem?

Robert Earl Ferguson.

Kto przyniosl mu nagrode?

Robert Earl Ferguson.

Obrocila sie na piecie i pomaszerowala w rog hallu, gdzie na scianie wisialy telefony. Zajrzala do notatnika i wykrecila numer informacji w Pensacola. Nastepnie wybrala numer podany jej przez elektroniczny glos. Po udanym przebrnieciu przez sekretarke, uslyszala na linii glos adwokata:

– Tutaj Roy Black. Czym moge pani sluzyc?

– Panie Black – odparla – mowi Andrea Shaeffer. Dzwonie z „The Miami Journal”. – Usmiechnela sie, wypowiadajac te polprawde. – Musimy natychmiast skontaktowac sie z panem Cowartem, ktory pojechal do Pachouli, spotkac sie z panskim klientem. Trzeba go odszukac, a nikt nie moze znalezc numeru, ktory zostawil. Pomyslalam sobie, ze moze pan bedzie mi mogl pomoc… Bardzo mi przykro, ze zawracam tym panu glowe…

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату