lubi potyczki slowne.
– Powiedz mi, jak moglby zaaranzowac te morderstwa. Ty przeciez jestes ekspertem od celi smierci.
– To prawda, jestem. – Ferguson przerwal, namyslajac sie. – Jest pare roznych sposobow… – Zasmial sie niesympatycznie. – Pierwsze, co bym zrobil, to zajrzalbym do listy odwiedzajacych. Zapisuja kazdego odwiedzajacego, ktory wchodzi na blok smierci. Kazdy prawnik, dziennikarz, znajomy i czlonek rodziny. Wrocilbym do dnia, kiedy Sullivan zjawil sie w celi smierci, i sprawdzilbym kazda osobe, ktora od tego czasu u niego byla. A bylo ich cale mnostwo. Psychiatrzy i faceci z filmu i specjalisci z FBI. I oczywiscie po jakims czasie pan Cowart… – W glosie Fergusona pojawilo sie lekkie ozywienie. – A potem porozmawialbym ze straznikami. Wie pani, co trzeba zrobic, zeby zostac straznikiem na bloku smierci? Trzeba w sobie, wie pani, miec cos z mordercy, bo zawsze musisz miec swiadomosc, ze ktoregos dnia moze wlasnie ty bedziesz przywiazywal do krzesla jakiegos biednego frajera. Trzeba chciec to zrobic. – Podniosl reke. – Beda pani mowili, ze to taka praca jak inne, niczym sie nie rozni od reszty wiezienia, ale to nieprawda. Do pracy w skrzydlach R, Q i S trzeba sie zglosic na ochotnika. Trzeba po prostu lubic to, co sie robi. I lubic to, co moze trzeba bedzie zrobic w niedalekiej przyszlosci. – Spojrzal na nia z nagla czujnoscia w oczach. – A jesli nie jest dla ciebie zadnym problemem przywiazanie kogos do krzesla i patrzenie, jak mu pieka dupe, nie widze, dlaczego mialoby byc problemem przywiazanie kogos do krzesla i poderzniecie mu gardla.
– Nie powiedzialam, ze mieli poderzniete gardla.
– Bylo we wszystkich gazetach.
– Kto? – spytala. – Podaj mi jakies nazwiska.
– Pani mnie prosi, zebym pani pomogl?
– Nazwiska. Z kim bys rozmawial na bloku?
Potrzasnal glowa.
– Nie wiem. Ale byli tam rozni. Wystarczylo na nich spojrzec. Cela smierci jest spolecznoscia mordercow. Nie trzeba specjalnej inteligencji, zeby wylowic straznikow, ktorzy byli po drugiej stronie barykady. – Ferguson nadal sie nieprzyjemnie usmiechal. – Niech pani jedzie i sama zobaczy. Nie trzeba wybitnie bystrego detektywa, takiego jak pani, zeby sie zorientowac, kto jest skrzywiony, a kto nie.
– Spolecznosc mordercow – powtorzyla. – A pan, panie Ferguson, gdzie pan w tym wszystkim pasowal?
– Nigdzie. Trzymalem sie na uboczu.
– Ile trzeba by zaplacic?
Wzruszyl ramionami.
– Nie wiem. Duzo? Malo? Trudno oceniac w ten sposob, bo czesto wlasciwa osoba zrobi niewlasciwa rzecz z wielu najrozniejszych powodow.
– Jak pan to rozumie?
– Wezmy na przyklad Blaira Sullivana. Prawdopodobnie zabilby pania zupelnie bez powodu, tak dla czystej przyjemnosci, co, pani detektyw? Nie spotkala pani jeszcze nikogo takiego? Pewnie nie. Za mloda pani jeszcze jest i za bardzo niedoswiadczona. – Obserwowal ja bacznie, gdy zmienila pozycje. – I wie pani co, sa faceci w celi, ktorzy tak nienawidza policjantow, ze zalatwiliby jednego czy dwoch zupelnie za darmo. I cieszyliby sie kazda minuta. Szczegolnie jesli udaloby im sie to jakos wydluzyc. Wie pani, zeby troche trwalo. – Drwil z niej wyraznie, uzywajac niskich, spiewnych tonow. – A juz szczegolna przyjemnosc sprawiloby im zabicie pani policjant, nie sadzi pani? Szczegolna, rzadka i okropna przyjemnosc.
Nie odpowiedziala, pozwalajac brutalnym slowom splynac po niej jak zimna woda.
– … Albo wezmy pana Cowarta. Wydaje mi sie, ze za dobry material bylby w stanie zrobic absolutnie wszystko. A jak pani mysli?
Poczula nagly przyplyw energii.
– A pan, panie Ferguson? Jakiej zaplaty by pan zazadal za zabicie kogos? Usmiech zniknal z jego twarzy.
– Nigdy nikogo nie zabilem. I nie zamierzam tego zrobic.
– Nie o to pytam, panie Ferguson. Jakiej zaplaty by pan zazadal?
– To by zalezalo – odparl lodowato.
– Zalezalo od czego? – naciskala.
– Zalezalo od tego, kogo mialbym zabic. – Wpatrzyl sie w nia nieruchomo przez oddzielajaca ich szerokosc pokoju. – Czy nie tak jest u wszystkich, pani detektyw? Sa takie zabojstwa, ktore wymagalyby duzych pieniedzy. I inne, ktore zrobiloby sie za darmo.
– A co by pan zrobil za darmo, panie Ferguson? Znow sie usmiechnal.
– Trudno mi powiedziec. Nigdy sie nad tym nie zastanawialem.
– Naprawde? A tym detektywom z okregu Escambia powiedzial pan co innego. I co innego stwierdzila lawa przysieglych.
Ledwo kontrolowana wscieklosc zmacila spokoj jego twarzy. Odpowiedzial niskim, nabrzmialym zloscia tonem:
– To zostalo ze mnie wybite. I pani o tym doskonale wie. Sedzia to w ogole odrzucil. Nigdy nie zrobilem nic zlego tej dziewczynce. Sullivan tak, on ja zabil.
– A cena?
– W tym przypadku – stwierdzil zimno Ferguson – cena byla przyjemnosc.
– A co z Sullivanem i jego rodzina? Jak pan sadzi, ile zaplacilby za tamte smierci?
– Blair Sullivan? Sadze, ze zaplacilby wlasna dusza, zeby tylko zabrac ich z soba. – Ferguson pochylil sie do przodu, znizajac glos. – Wie pani, co mi powiedzial, zanim jeszcze doszedlem do tego, ze to on zabil te mala dziewczynke, dzieki czemu znalazlem sie w celi? Mial zwyczaj opowiadac o raku. Jak jakis cholerny doktorek, tyle o tym wiedzial. Zaczynal po prostu mowic o zdeformowanych komorkach, strukturach molekularnych, o degeneracji DNA i o tym, jak to niewidoczne, mikroskopijne zlo niepostrzezenie niszczy czlowieka od wewnatrz, wdzierajac sie w najczarniejsze, najbardziej niedostepne zakamarki, docierajac do pluc, do odbytnicy, do trzustki i mozgu, i absolutnie wszedzie, az w koncu czlowiek zgnije, ani sie spostrzeze. A kiedy konczyl juz swoj wyklad, rozpieral sie wygodnie i stwierdzal, ze on jest dokladnie tym samym, ze niczym sie nie rozni. Co pani o tym wszystkim sadzi, pani detektyw?
Ferguson oparl sie, jakby sie odprezajac, Shaeffer widziala jednak gre napietych miesni pod jego bluza. Nie odezwala sie, podjela tylko swa wedrowke po mieszkaniu, czujac, jak podloga chwieje sie lekko pod stopami.
– Rozmawial z panem o smierci? Ferguson pochylil sie naprzod.
– W celi smierci jest to czesty temat.
– I czego sie pan dowiedzial?
– Dowiedzialem sie, ze jest to najzwyklejsza rzecz pod sloncem. Jest doslownie wszedzie, gdziekolwiek sie czlowiek obejrzy. Ludzie mysla, ze umieranie jest czyms szczegolnym, ale tak nie jest, prawda, pani detektyw?
– Niektore smierci sa szczegolne.
– To musza byc te, ktorymi pani sie interesuje.
– Dokladnie. – Zobaczyla, jak sie pochyla naprzod, uprzedzajac jakby jej nastepne pytanie.
– Lubi pan buty sportowe? – zapytala nagle. Przez mgnienie wydalo sie jej, ze to czyjs inny glos zabrzmial w pokoju. Wygladal na lekko zaskoczonego.
– Pewnie. Caly czas w nich chodze. Wszyscy tutaj nic innego nie maja na nogach.
– A ta para? Co to za marka?
– Nike.
– Wygladaja na nowe.
– Bo sa. Kupilem w ubieglym tygodniu.
– Ma pan w szafie jakas inna pare?
– Oczywiscie.
Przeszla przed nim, kierujac sie w strone sypialni.
– Prosze sie stad nie ruszac – powiedziala. Czula, jak jego oczy podazaja za nia, wpijajac sie w plecy.
W szafie znalazla pare wysokich butow do koszykowki. Podniosla je.
– Cholera – zaklela gwaltownie. Byly marki Converse, stare i tak zniszczone, ze mialy dziure na palcach. Odwrocila je jednak i uwaznie obejrzala podeszwy.
W okolicy podbicia guma zostala wytarta na gladko. Potrzasnela glowa. To byloby widac. Wzor bieznikowania