muzcyny, za placyma jakoha siemnaccac hadou kasmicnych palotau, casam u sama ciazkich umovach, heta bylo nievierahodna.

Daktary dapuskali, sto Biertan taksama atruciusia. Navat kali jon adnosna supakoiusia, to nijak nie zhadzausia vyjsci z unutranych adsiekau halounaj rakiety ekspiedycyi i nie asmielvausia padysci da iluminatara, z jakoha byu vidac Akijan; jon zajaulau, sto choca padac rapart ab svaim palocie. Jon dakazvau, sto heta nadzvycaj vazna. Saviet ekspiedycyi vyvucyu rapart Biertana i pryjsou da vysnovy, sto jon narodzany chvorym rozumam, jaki atrucany atmasfiernymi hazami. Tamu rapart byu dalucany nie da historyi ekspiedycyi, a da historyi chvaroby Biertana. Tym usio i skoncylasia.

Heta usio znacylasia u dadatku. Vidac, u raparcie Biertana havorka isla pra sutnasc spravy — sto mienavita davialo pilota dalniaj kasmicnaj ekspiedycyi da niervovaha zryvu. Ja znou pacau pierabirac knihi, ale „Maly Apokryf” znajsci nie udalosia. Ja adcuvau usio bolsuju stomlenasc, tamu adklau posuki na zautra i vyjsau z kabiny. Kali isou mima aluminijevaha trapa, na prystupkach zauvazyu vodbliski sviatla, jakoje padala zvierchu. Znacyc, Sartoryus usio jasce pracuje! Ja vyrasyu, sto pavinien zajsci da jaho.

Naviersie bylo znacna ciaplej. U syrokim nizkim kalidory hulau lohki vietryk. Paloski papiery trapiatalisia la vientylacyjnych adtulin. Dzviery halounaj labaratoryi uiaulali toustuju plitu z niepaliravanaha skla u mietalicnaj ramie. Znutry sklo bylo zatulena niecym ciomnym; sviatlo prasocvalasia tolki praz vuzkija iluminatary pad stollu. Pasprabavau adcynic dzviery. Jak ja i dumau, jany nie paddavalisia. U labaratoryi panavala cisa, cas ad casu niesta cicha pasvistvala napeuna, hazavaja harelka. Ja pastukau — nijakaha adkazu.

— Sartoryus! — paklikau ja. — Doktar Sartoryus! Heta ja, navicok, Kielvin! Chacu z vami pabacycca, kali laska, adcynicie dzviery!

Cichaje samaciennie, byccam niechta stupau pa skamiecanaj papiery, i znouku cisynia.

— Heta ja, Kielvin! Vy z pra mianie culi! Ja prylacieu z „Pramieteja” niekalki hadzin tamu! — hukau ja u scylinu, jakuju utvarali dzviery i mietalicnaja rama. Doktar Sartoryus! Tut nikoha niama, akramia mianie! Ja adzin! Adcynicie.

Maucannie. Pasla cichaje samaciennie. Praz niekalki chvilin vyraznaje brazhannie mietalicnych instrumientau ab mietalicny latok. I raptam ja aslupianieu. Paculisia drobnyja kroki, nibyta heta stupali malyja nozki: zdavalasia, sto z padskokam biehla dzicia. Abo… abo niechta nadzvycaj udala imitavau heta, stukajucy pa niejkaj pustoj, z dobrym rezanataram, kardoncy.

— Doktar Sartoryus!!! — huknuu ja. — Adcynicie vy ci nie?!

Adkazu nie bylo, tolki znou hety dziciacy tupat i adnacasova z im niekalki chutkich, ledz cutnych syrokich krokau, nibyta calaviek isou na palcykach. Ale kali heta tak, to nie moh za jon adnacasova imitavac dziciacyja kroki? „A jakaja mnie da hetaha sprava?” — padumau ja i, nie strymlivajucy svajho salenstva, huknuu:

— Doktar Sartoryus!!! Ja lacieu siudy sasnaccac miesiacau nie dla taho, kab udzielnicac u vasaj kamiedyi!!! Licu da dziesiaci. Pasla hetaha vybju dzviery!!!

Ja sumniavausia, ci zdoleju heta zrabic.

Reaktyuny strumien hazavaha pistaleta nie nadta mocny, ale ja mieu namier rasuca vykanac svaju pahrozu, navat kali b davialosia sukac uzryucatku, jakoj na skladzie, napeuna, bylo dastatkova. Tolki nie zdavacca, tolki nie hulac u hetyja paznacanyja salenstvam karty, jakija padsouvaje mnie situacyja.

Pacuusia taki sum, nibyta za dzviaryma bilisia abo niesta pierasouvali, zatym pasiaredzinie na paumietra rassunulasia stora na fonie matavych, nibyta pakrytych seraniem dzviarej, zjaviusia vysoki cien, i chrypaty dyskant pramoviu:

— Ja adcyniu, ale abiacajcie, sto vy nie zojdziecie.

— Tady navosta adcyniac? — zakrycau ja.

— Ja vyjdu da vas.

— Dobra. Abiacaju.

U zamku zaskryhatau kluc, pasla ciomny siluet, jaki zakryvau palovu dzviarej, zachinuu storu; tam praciahvalasia niejkaja valtuznia, ja cuu tresk, nibyta pierasouvali draulany stolik, narescie svietlaja ploskasc pracynilasia, i Sartoryus vysliznuu u kalidor. Jon stajau pierada mnoj, zaslaniajucy dzviery. Sartoryus byu nadzvycaj vysoki i chudy, zdavalasia, sto pad kremavym trykataznym kasciumam adny kosci. Na syi cornaja chustka; cieraz placo pierakinuty skladzieny papalam, prapaleny chimikatami achouny labaratorny fartuch. Nadzvycaj vuzkaja halava schilena nabok. Amal palovu tvaru zachinali zascierahalnyja akulary, i ja nie moh ubacyc jaho vocy. Nizniaja skivica vytyrkalasia napierad, huby byli siniavatyja, vializnyja vusy, taksama siniavatyja, zdavalisia admarozanymi. Jon byu niaholeny. Na zapiasciach visieli antyradyjacyjnyja palcatki z cyrvonaj humy. Tak i stajali my, pazirajucy adzin na adnaho z nieprychavanaj niepryjaznasciu. Jaho redkija valasy (zdavalasia, jon sam siabie padstryhau) byli alavianaha koleru, niaholenaja barada — sivaja. Lob zahareu, jak u Snauta, ale tolki da palovy. Vidac, na soncy zausiody chadziu u niejkim kaptury.

— Ja sluchaju, — pramoviu jon narescie.

Mnie padalosia, sto jon nie tak cakaje, sto ja skazu, jak, pryciskajucysia spinaj da skla, uvies cas napruzana prysluchouvajecca da taho, sto adbyvajecca u labaratoryi. Ja nie viedau, z caho pacac, kab nie skazac hlupstva.

— Ja — Kielvin, — pacau ja. — Vy, vidac, culi pra mianie. Ja pracuju… dakladniej, pracavau razam z Hibaryjanam…

Jaho chudy tvar, uvies u viertykalnych zmorscynkach, — taki vyhlad pavinien miec Don Kichot, — nicoha nie vyjaulau. Cornaje vypuklaje sklo nastaulenych na mianie zascierahalnych akularau niervavala mianie.

— Ja daviedausia, sto Hibaryjana… uzo niama, — ja uzvysiu holas.

— Tak. Praciahvajcie, — z nieciarpienniem pramoviu jon.

— Hibaryjan skoncyu samahubstvam?.. Chto znajsou ciela — vy albo Snaut?

— Camu vy pra heta pytajeciesia u mianie? CHiba doktar Snaut nie skazau vam?..

— Ja chacieu pacuc, sto vy mozacie skazac pra heta…

— Vy psicholah, doktar Kielvin?

— Psicholah. A sto?

— Vucony?

— Tak. Ale jakoje heta maje znacennie…

— Ja dumau, sto vy sledcy abo palicejski. Zaraz dzvie hadziny sorak chvilin, a vy sprabujecie silaj uvarvacca u maju labaratoryju. Heta bylo b zrazumiela, kali b vy chacieli aznajomicca z rabotaj, jakaja viadziecca na Stancyi. A vy robicie dopyt, nibyta ja pad padazrenniem.

Ja strymlivau siabie tak, sto az lob uspacieu.

— Vy i josc pad padazrenniem, Sartoryus! — pramoviu ja prydusanym holasam.

Ja z usioj sily chacieu zakranuc jaho samalubstva i tamu dadau sa zlosciu:

— I vy sami heta dobra razumiejecie!

— Kali vy nie vozmiecie svaje slovy nazad i nie paprosicie prabacennia, u carhovaj radyjohramie ja padam na vas skarhu, Kielvin!

— Za sto prasic u vas prabacennia? Za toje, sto, zamiest taho kab pryniac mianie i scyra raskazac pra usio, sto tut adbyvajecca, vy zamykajeciesia i ladujecie barykady u labaratoryi?! Vy sto, z hluzdu zjechali?! Chto vy? Vucony albo nikcemny bajazliviec?! Chto? Adkazvajcie!

Nie pomniu, sto jasce ja krycau, ale jon navat nie zdryhanuusia. Pa jaho blednaj porystaj skury kacilisia bujnyja kropli potu. Raptam ja zrazumieu: jon naohul mianie nie sluchaje! Z usiaje sily jon abiedzviuma rukami za spinaj starausia trymac dzviery, jakija ledz prykmietna dryzali — na ich naciskali z druhoha boku.

— Prasu… vas… adyscisia… — prastahnau jon raptam dziunym pisklavym holasam. — Prasu vas… Chrystom Boham prasu… idzicie… idzicie uniz… ja pryjdu, pryjdu i zrablu usio, sto vy zachocacie, tolki idzicie!!!

U jaho holasie bylo stolki pakuty, sto ja mizvoli padniau ruku, kab dapamahcy jamu utrymac dzviery, bo heta bylo dla jaho najvazniejsym. Ale tady jon niema zakrycau, nibyta ja zamachnuusia na jaho nazom. Ja pacau adstupacca, a jon usio krycau falcetam: „Idzi! Idzi!” — i pasla: „Ja chutka viarnusia! Chutka viarnusia! Uzo viartajusia!!! Nie! Nie!!!”

Ion pracyniu dzviery i kinuusia u labaratoryju. Mnie zdalosia, sto na uzrouni jaho hrudziej milhanula niesta zalacistaje, niejki bliskucy dysk, z labaratoryi cuusia hluchi sum. Stora adlaciela ubok, vysoki cien milhanuu na sklanym ekranie, stora viarnulasia na raniejsaje miesca, i bols nicoha nie bylo vidac. Sto tam adbyvajecca?! Zatupali nohi, zazviniela razbitaje sklo, salonaja biehanina spynilasia, i ja pacuu hucny dziciacy smiech…

Maje nohi trymcieli; ja kruciu halavoj va usie baki. Usio scichla. Ja usieusia na nizki plastykavy padakonnik. Siadzieu chvilin piatnaccac. Nie viedaju, ci ja cakau kaho, ci prosta ad chvalavannia nie chacielasia navat ustavac. Halava maja az trascala. Dziesci uhary niesta praciazna zaskryhatala, i adnacasova stala sviatlej.

Z majho miesca byla vidac tolki castka kalidora, jaki isou vakol labaratoryi. Labaratoryja znachodzilasia na sama vierchnim jarusie Stancyi, prosta pad absyukaj, tamu scieny kalidora byli uvahnutyja i nachilnyja, iluminatary, razmiescanyja praz niekalki mietrau adzin ad adnaho, nahadvali ambrazury; vonkavyja zaslanki na ich u hety cas padymalisia. Blakitny dzien zakancvausia. Praz toustaje sklo vybuchnula slipucaje zziannie. Koznaja nikielavanaja rejka, koznaja klamka zapalymnieli, jak malyja soncy. Dzviery u labaratoryju — heta vializnaja plita z niepaliravanaha skla — uspychnula blakitnym polymiem. Ja zirnuu na svaje ruki, skladzienyja na kaleniach, — u pryvidnym sviatle jany zdavalisia serymi. U pravaj trymau hazavy pistalet, ja navat nie viedau, kali i jak vyciahnuu jaho z kabury. Ja paklau jaho na miesca. Bylo zrazumiela, sto mnie nie dapamoza navat atamny vykidalnik pramianiou, dy i navosta jon? Razvalic dzviery? Uvarvacca u labaratoryju?

Ja ustau. Soniecny dysk padau u Akijan i nahadvau vadarodny vybuch. Haryzantalny puk pramianiou, amal materyjalnych, dakranuusia da majoj scaki (ia uzo sychodziu pa prystupkach) i abpaliu jak rasplaulenym mietalam.

Na palovie schodau ja pieradumau i viarnuusia nazad. Abysou vakol labaratoryi. Jak ja uzo kazau, kalidor ahinau jaje; krokau praz sto ja apynuusia pa toj bok, nasuprac takich za sklanych dzviarej. Adcynic ich ja navat nie sprabavau, dobra viedajucy, sto jany zamknutyja.

Ja sukau akienca albo choc jakuju-niebudz scylinu u plastmasavaj scianie; ja nie licyu niekarektnym padhladvac za Sartoryusam. Mnie nadakucyli zdahadki, ja chacieu viedac praudu, choc navat nie uiaulau, ci zdoleju jaje zrazumiec.

Ja uspomniu, sto sviatlo u labaratoryju traplaje praz iluminatary u stoli, heta znacyc u vierchniaj absyucy, i kali ja vybierusia vonki, to, mazliva, zdoleju zazirnuc uniz. Dla hetaha treba bylo spuscicca, kab zachapic skafandr i kislarodny aparat. Spyniusysia la trapa, ja razvazau, ci varta aucynka vydzielki. Zusim vierahodna, sto u vierchnich iluminatarach sklo matavaje. Ale sto jasce prydumac?

Вы читаете Salarys
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату