Woroninem, ktory przez nie wyszedl. Cos sie w nim zalamalo, cos bezpowrotnie utracil… Zacisnal zeby. Nie, tu sie przeliczyliscie, drodzy panstwo. Nie trzeba bylo mnie wypuszczac. Nas sie tak od razu nie zlamie… nie kupi… nie rozczuli…
Usmiechnal sie krzywo, wzial czysta kartke i napisal na niej wielkimi literami: CZERWONY BUDYNEK — KATZMAN. CZERWONY BUDYNEK — ANTYMIASTO. ANTYMIASTO — KATZMAN. Tak wlasnie to wszystko wyglada. Nie, szefie. Nie szerzycieli plotek musimy szukac. Musimy szukac tych, ktorzy wrocili — cali i zdrowi — z Czerwonego Budynku. Szukac, wylawiac, izolowac albo jak najstaranniej obserwowac… Dopisal: „Ludzie, ktorzy byli w Czerwonym Budynku — Antymiasto”. A wiec pani Husakowa bedzie musiala opowiedziec wszystko, co wie o swoim Frantiszku. A fleciste mozna wypuscic. Zreszta nie oni sa teraz najwazniejsi… Moze by tak zadzwonic do szefa? Poprosic o blogoslawienstwo na zmiane orientacji? Nie, jeszcze za wczesnie. Ale jesli uda sie zlamac Katzmana… Podniosl sluchawke.
— Dyzurny? Przyprowadzic do mnie zatrzymanego Katzmana. Do trzydziestego szostego.
…Zlamac Katzmana nie tylko mozna, ale nawet trzeba. Teczka. Tu juz sie nie wywinie… Andrzejowi przemknelo przez glowe, ze to chyba nie do konca etyczne, ze wlasnie on zajmuje sie sprawa Katzmana, z ktorym nieraz sie pilo, i w ogole… Szybko wzial sie w garsc.
Drzwi otworzyly sie i zatrzymany Katzman, szczerzac zeby w usmiechu i wciskajac rece w wyszmelcowane kieszenie, niedbalym krokiem wszedl do pokoju.
— Siadajcie — powiedzial sucho Andrzej, wskazujac podbrodkiem taboret.
— Dziekuje panu — odezwal sie zatrzymany, szczerzac sie jeszcze bardziej. — Widze, ze jeszcze nie doszedl pan do siebie…
Co za dran, wszystko po nim splywalo jak woda po gesi. Usiadl, szarpnal brodawke na szyi i zaciekawiony rozejrzal sie po gabinecie.
Andrzej zamarl. Przy zatrzymanym nie bylo teczki.
— Gdzie teczka? — zapytal, starajac sie mowic spokojnie.
— Jaka teczka? — odpowiedzial pytaniem na pytanie bezczelny Katzman.
Andrzej rzucil sie do sluchawki.
— Dyzurny! Gdzie jest teczka zatrzymanego Katzmana?
— Jaka teczka? — zapytal tepo dyzurny. — Zaraz zobacze… Katzman… Aha… Zatrzymanemu Katzmanowi zabrano: chusteczki do nosa — dwie, portfel pusty, wytarty…
— Teczka w spisie jest? — warknal Andrzej.
— Teczki nie ma — odpowiedzial dyzurny zamierajacym glosem.
— Przyniescie mi spis — wychrypial Andrzej i odlozyl sluchawke. Popatrzyl spode lba na Katzmana. Od nienawisci szumialo mu w uszach. — Zydowskie sztuczki — powiedzial, opanowujac sie. — Gdzie podziales teczke, draniu?
Katzman natychmiast zareagowal:
— „Chwycila go za reke i kilka razy spytala: gdzie podziales teczke?”
— No nic — odezwal sie Andrzej, ciezko oddychajac przez nos. — To ci nie pomoze, szpiegowski ryju…
Na twarzy Izi na moment zagoscilo zdumienie, ale juz po chwili znowu usmiechal sie obrzydliwie i drwiaco.
— No jakze, jakze! — wykrzyknal. — Przewodniczacy organizacji „Joint”, Jozef Katzman, do uslug. Prosze mnie nie bic, ja i tak wszystko powiem. Cekaemy ukrylismy w Berdyczowie, miejsce ladowania oznaczymy ogniskami…
Wszedl przestraszony dyzurny, trzymajac spis w daleko wyciagnietej przed siebie rece.
— Teczki tu nie ma — wymamrotal, kladac kartke przed Andrzejem na brzegu stolu i cofajac sie. — Dzwonilem do rejestracji, tam tez…
— Dobrze, dobrze, mozecie isc — powiedzial Andrzej przez zeby.
Wzial czysty formularz przesluchan i nie podnoszac oczu, zapytal:
— Imie? Nazwisko? Imie odojcowskie?
— Katzman, Jozef Michajlowicz.
— Rok urodzenia?
— Trzydziesty szosty.
— Narodowosc?
— Tak — powiedzial Katzman i zachichotal.
Andrzej podniosl glowe.
— Co — tak?
— Posluchaj, Andrzej. Nie rozumiem, co sie z toba dzisiaj dzieje, ale wez pod uwage, ze przeze mnie zniszczysz sobie kark Uprzedzam cie jako starego przyjaciela…
— Odpowiadac na pytania! — zazadal Andrzej stlumionym glosem.
— Lepiej sobie przypomnij, jak doktorowi Timaszukowi odebrali order — powiedzial Izia.
Andrzej nie wiedzial, kim jest doktor Timaszuk.
— Narodowosc!
— Zyd — odpowiedzial ze wstretem Izia.
— Obywatelstwo?
— ZSSR.
— Wyznanie?
— Brak.
— Przynaleznosc do partii?
— Brak.
— Wyksztalcenie?
— Wyzsze, Instytut imienia Hercena. Leningrad.
— Karany?
— Nie.
— Ziemski rok wyjazdu?
— Tysiac dziewiecset szescdziesiaty osmy.
— Miejsce wyjazdu?
— Leningrad.
— Przyczyna?
— Ciekawosc.
— Staz pobytu w miescie?
— Cztery lata.
— Aktualny zawod?
— Statystyk zarzadu gospodarstwa komunalnego.
— Prosze wymienic poprzednie zawody.
— Robotnik niewykwalifikowany, starszy archiwariusz miasta, pracownik biurowy w rzezni miejskiej, smieciarz, kowal. To chyba i wszystko.
— Stan cywilny?
— Cudzoloznik — usmiechnal sie zlosliwie Izia.
Andrzej odlozyl dlugopis, zapalil papierosa i chwile patrzyl na zatrzymanego przez blekitny dymek. Izia szczerzyl zeby, wlosy mial potargane i zachowywal sie bezczelnie, ale Andrzej znal go dobrze i widzial, ze Katzman jest zdenerwowany. Najwidoczniej mial powody, mimo ze sprytnie udalo mu sie pozbyc teczki. Zrozumial wrescie, ze naprawde sie za niego zabieraja, i nerwowo mruzyl oczy, a kciuki jego usmiechnietych ust drzaly.
— Cos panu powiem, oskarzony — powiedzial Andrzej z dobrze udana oschloscia. — Jesli nie chce pan pogorszyc swojego polozenia, to szczerze panu radze zachowywac sie przyzwoicie podczas sledztwa.
Izia przestal sie usmiechac.
— Dobrze — rzekl. — W takim razie zadani przedstawienia mi zarzutow i artykulu, na podstawie ktorego zostalem zatrzymany. Oprocz tego zadam adwokata. Od tej chwili bez adwokata nie powiem j ani slowa.
Andrzej usmiechnal sie w duchu.