— Zostal pan zatrzymany na podstawie artykulu dwunastego kodeksu postepowania karnego o prewencyjnym zatrzymaniu osob, ktorych pozostawanie na wolnosci moze stanowic zagrozenie dla otoczenia. Jest pan oskarzony o niezgodne z prawem kontakty z wrogimi elementami, o ukrycie badz zniszczenie dowodow rzeczowych w momencie zatrzymania… oraz o naruszenie postanowienia wladz, dotyczacego opuszczania granic miasta w zwiazku z niebezpieczenstwem infekcji. To postanowienie naruszal pan systematycznie… Co sie zas tyczy adwokata, prokuratura moze zapewnic panu adwokata po trzech dobach, liczac od chwili zatrzymania. Mowi o tym ten sam dwunasty artykul kodeksu karnego… Oprocz tego uswiadamiam panu, ze skladac protesty i skargi oraz wnosic apelacje moze pan dopiero po udzieleniu odpowiedzi na wszystkie pytania sledztwa wstepnego. Caly czas ten sam artykul dwunasty. Zrozumial pan?

Uwaznie obserwowal twarz przesluchiwanego i zauwazyl, ze Izia zrozumial. Bylo oczywiste, ze bedzie odpowiadal na pytania i poczeka, az mina trzy doby. Przy wspomnieniu o tych trzech dobach Izia otwarcie wciagnal powietrze. Bardzo dobrze…

— Teraz, gdy otrzymal pan juz wyjasnienie — powiedzial Andrzej i wzial do reki dlugopis — chcialbym kontynuowac. Stan cywilny?

— Kawaler.

— Adres domowy?

— Co? co? — zapytal Izia, ktory najwyrazniej myslal o czyms! innym.

— Panski adres domowy? Gdzie pan mieszka?

— Druga Lewa dziewietnascie, mieszkania siedem.

— Czy moze pan cos powiedziec o przedstawionych zarzutach?

— Prosze bardzo — powiedzial Izia. — Jesli chodzi o wrogie elementy: bredzenie w malignie. Pierwszy raz slysze, ze bywaja jakies wrogie elementy i uwazam to za prowokacje sledczego. Dowody rzeczowe… Zadnych dowodow rzeczowych nie mialem i nie moglem miec, a to z tego powodu, ze zadnych przestepstw nie popelnialem. Dlatego tez nie moglem niczego schowac ani zniszczyc. Jesli zas chodzi o postanowienie wladz — jestem starym pracownikiem archiwum miejskiego, ciagle tam pracuje w czynie spolecznym, mam dostep do wszystkich archiwalnych materialow, czyli rowniez do tych, ktore znajduja sie poza granicami miasta. To wszystko.

— Co pan robil w Czerwonym Budynku?

— To moja prywatna sprawa. Nie ma pan prawa ingerowac w moje i prywatne sprawy. Prosze najpierw udowodnic, ze maja one zwiazek z przestepstwem. Artykul czternasty kodeksu karnego.

— Byl pan kilka razy w Czerwonym Budynku?

— Tak.

— Moze pan podac nazwiska ludzi, ktorych pan tam spotykal?

Izia wyszczerzyl zeby.

— Moge. Ale to sledztwu nie pomoze.

— Prosze podac nazwiska.

— Juz podaje. Z czasow wspolczesnych: Petain,Quisling, Wang cyng wej…

Andrzej podniosl reke.

— Prosze, aby pan w pierwszej kolejnosci podal nazwiska ludzi, ktorzy sa obywatelami naszego miasta.

— A po co to sledztwu? — zapytal agresywnie Izia.

— Nie mam obowiazku tlumaczyc sie panu. Prosze odpowiadac na pytania.

— Nie mam zamiaru odpowiadac na glupie pytania. Mysli pan, ze skoro kogos tam spotkalem, to znaczy, ze on rzeczywiscie tam byl. A to nie tak.

— Nie rozumiem. Prosze wyjasnic.

— Ja tez nie rozumiem — powiedzial Izia. — To cos jakby sen. Majaczenie wzburzonego sumienia.

— Tak. Cos w rodzaju snu. Byl pan dzisiaj w Czerwonym Budynku?

— No tak, bylem.

— Gdzie znajdowal sie Czerwony Budynek, gdy wchodzil pan do niego?

— Dzisiaj? Dzisiaj tam, przy synagodze.

— Widzial mnie pan tam?

Izia znowu sie wyszczerzyl.

— Widze pana za kazdym razem, gdy tam jestem.

— Takze dzisiaj? — Takze dzisiaj.

— Czym sie zajmowalem?

— Rozpusta— powiedzial z zadowoleniem Izia.

— Konkretnie?

— Spolkowal pan, panie Woronin. Kopulowal z kilkoma dziewczetami naraz, a jednoczesnie glosil pan kastratom prawdy moralne. Wyjasnial pan, ze zajmuje sie tymi sprawami nie dla wlasnej przyjemnosci, lecz dla dobra calej ludzkosci.

Andrzej zacisnal zeby.

— A czym pan sie zajmowal? — zapytal po chwili milczenia.

— A tego to juz panu nie powiem. Mam prawo.

— Klamie pan — powiedzial Andrzej. — Nie widzial mnie pan tam. Oto panskie wlasne slowa: „Sadzac po twoim wygladzie, byles w Czerwonym Budynku…” A wiec nie mogl mnie pan tam widziec. Po co pan klamie?

— Nie klamie — odparl lekko Izia. — Bylo mi po prostu za pana wstyd i zdecydowalem dac do zrozumienia, ze pana nie widzialem. Ale teraz to oczywiscie co innego. Teraz moim obowiazkiem jest mowienie prawdy.

Andrzej odchylil sie i zalozyl rece za oparcie krzesla.

— Mowi pan, ze to cos w rodzaju snu. W takim razie jaka roznica, czy pan mnie tam widzial czy nie? Po co wobec tego dawac do zrozumienia?…

— To nie tak — powiedzial Izia. — Po prostu bylo mi wstyd za moje mysli. Zdaje sie, ze nieslusznie.

Andrzej podejrzliwie pokrecil glowa.

— No dobrze. A teczke tez pan wyniosl z Czerwonego Budynku? To znaczy z wlasnego snu?

Twarz Izi zastygla.

— Jaka teczka? — zapytal nerwowo. — O jaka teczka mnie pan przez caly czas pyta? Nie mialem zadnej teczki.

— Niech pan przestanie, Katzman — Andrzej przymknal zmeczone oczy. — Teczke widzialem i ja, i policjant, i nawet ten staruszek.. pan Stupalski. W sadzie i tak pan bedzie musial to wyjasnic… Niech pan nie utrudnia!

Izia z nieruchoma twarza rozgladal sie po scianach. Milczal.

— Zalozmy, ze teczka nie pochodzi z Czerwonego Budynku ciagnal Andrzej. — W takim razie wychodzi na to, ze dostal ja pan poza granicami miasta. Od kogo? Kto ja panu dal, Katzman?

Izia milczal.

— Co bylo w tej teczce? — Andrzej wstal i przeszedl sie po gabinecie z zalozonymi za plecy rakami. — Czlowiek ma w rekach teczke. Zatrzymuja go. Po drodze do prokuratury pozbywa sie tej teczki. Ukradkiem. Dlaczego? Najwidoczniej w teczce znajduja sie dokumenty, ktore go kompromituja… Nadaza pan za biegiem moich mysli, Katzman? Teczke otrzymal pan poza granicami miasta. Jakie dokumenty, tam wlasnie wreczone, moga skompromitowac mieszkanca naszego miasta? No, jakie, Katzman?

Izia bezlitosnie szarpal brodawke i patrzyl w sufit.

— Tylko niech pan sie nie probuje wywinac, Katzman — uprzedzil go Andrzej. — Niech pan nie probuje sprzedac mi kolejnej bajki. Widze pana na wylot. Co bylo w teczce? Spisy? Adresy? Instrukcje?

Izia nagle uderzyl sie dlonia w kolano.

— Sluchaj no, idioto! — krzyknal. — Co ty za glupoty opowiadasz? Kto ci to wmowil, przeciez sam bys tego nigdy nie wymyslil! Jakie spisy, jakie adresy? Znalazl sie specjalista od przesluchan trzeciego stopnia! Znasz mnie trzy lata, wiesz, ze grzebie w ruinach, studiuje historia miasta. Po jaka cholere robisz ze mnie szpiega? Kto: tutaj moze szpiegowac, pomysl tylko! Po co? Dla kogo?

— Co bylo w teczce?! — wrzasnal z calych sil Andrzej. — Niech! pan przestanie krecic i odpowiada: co bylo w teczce?

Izia wytrzeszczyl nabiegle krwia oczy.

Вы читаете Miasto skazane
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату