narodu nie uwazam. Nigdy dla niego nie pracowalem i nie sadze, zeby moim obowiazkiem…

— Dobrze, dobrze — powiedzial Heiger. — Wszyscy wiemy, ze zyjesz sam dla siebie. Wrocmy do naszych samobojstw. Rozumiem z tego, ze twoim zdaniem samobojstwa beda sie zdarzac bez wzgledu na to, jaka mamy polityke.

— Beda sie zdarzac wlasnie dlatego, ze macie taka a nie inna polityke! — zawolal Izia. — I im dalej, tym gorzej. Odbieracie ludziom troske o chleb powszedni, a niczego w zamian nie dajecie. Ludzie zaczynaja sie nudzic i dusic. Dlatego beda samobojstwa, narkomania, rewolucje seksualne, idiotyczne bunty z blahych powodow…

— Co ty pleciesz! — wykrzyknal Andrzej z zapalem. — Pomysl tylko, co ty mowisz, ty zawszony eksperymentatorze! Nudno im, przygod im dajcie! I co, proponujesz, zebysmy tworzyli sztuczne braki? Pomysl tylko, co ci z tego wychodzi!…

— To nie mnie wychodzi. — Izia siegnal kaleka reka po rondelek z sosem. — To tobie tak wychodzi. A to, ze nie mozecie im nic dac w zamian, to fakt. Wasze wielkie budowy — to bzdura. Eksperyment ponad eksperymentatorami — bredzenie, ktore nikogo nie obchodzi… I przestancie na mnie napadac, nie mowie tego po to, zeby was osadzac. Po prostu tak wlasnie wyglada sytuacja. Taki jest los kazdego narodnika — bez wzgledu na to, czy stroi sie on w toge technokraty dobroczyncy, czy probuje utrwalic w narodzie idealy, bez ktorych wedlug niego narod nie moze zyc… Dwie strony jednego miedziaka — orzel i reszka. A w efekcie — albo bunt glodnych, albo bunt sytych, do wyboru. Wy wybraliscie bunt sytych i chwala wam za to, czemu na mnie napadacie?

— Nie wylewaj sosu na obrus — powiedzial surowo Heiger.

— Pardon… — Izia nieuwaznie roztarl kaluze serwetka po obrusie. — To przeciez arytmetyczna oczywistosc. Niech nawet bedzie tylko jeden procent niezadowolonych. Jesli w Miescie jest milion mieszkancow, to znaczy, ze dziesiec tysiecy jest niezadowolonych. Niechby nawet jedna dziesiata procenta — tysiac niezadowolonych. A jak ten tysiac zacznie halasowac pod oknami! Wiadomo, nigdy nie ma calkowicie zadowolonych. Sa tylko calkowicie niezadowoleni. A tak to kazdemu czegos brakuje. Ze wszystkiego, rozumiecie, zadowolony, tylko nie ma samochodu. Dlaczego? On, rozumiecie, przyzwyczail sie na Ziemi do samochodu, a tutaj nic z tego, i co najwazniejsze, nie ma zadnych widokow… Macie pojecie, ilu takich jest w Miescie?

Izia przerwal i zaczal lapczywie jesc makaron, polewajac go obficie sosem.

— Smaczne tu macie zarcie — powiedzial. — Z moimi dochodami tylko w Szklanym Domu moge naprawde podjesc…

Andrzej popatrzyl, jak Izia je, zachnal sie i nalal sobie soku pomidorowego. Wypil i zapalil papierosa. Co to jest, ze jemu zawsze Apokalipsa wychodzi… Siedem czasz gniewu i siedem ostatnich plag… Bydlo to bydlo. Oczywiscie, ze bedzie sie buntowac, po to wlasnie trzymamy Romera. Chociaz rzeczywiscie, bunt sytych — to cos nowego, cos w rodzaju paradoksu. Zdaje sie, ze na Ziemi nic takiego jeszcze nie bylo. Przynajmniej za moich czasow. I klasycy tez nic o tym nie pisza… Eee tam, bunt to bunt… Eksperyment to Eksperyment, pilka nozna to pilka nozna… Tfu!

Popatrzyl na Heigera. Fritz, odchylony na oparcie fotela, z roztargnieniem, a jednoczesnie starannie grzebal palcem w zebach. Andrzeja nagle porazila prosta i straszna w swojej prostocie mysl: przeciez to tylko podoficer Wermachtu, zoldak, dyletant, przez cale swoje zycie nie przeczytal dziesieciu porzadnych ksiazek. I to on ma podejmowac decyzje! Ja, swoja droga, tez mam podejmowac decyzje, pomyslal.

— W naszej sytuacji — powiedzial do Izi — porzadny czlowiek po prostu nie mial wyboru. Ludzie — kobiety, starcy, dzieci — glodowali, byli wykonczeni, bali sie, cierpieli… Naszym obowiazkiem bylo stworzenie im przyzwoitych warunkow zycia…

— Zgoda, zgoda — zniecierpliwil sie Izia. — Ja to wszystko rozumiem. Kierowaly wami litosc, milosierdzie itede, itepe. Ale ja nie o tym. Litowac sie nad dziecmi i kobietami placzacymi z glodu nie jest trudno, kazdy to potrafi. A umiecie sie litowac nad zdrowym, sytym mezczyzna, z takim, o — pokazal — czlonkiem? Mezczyzna wyjacym z nudow? Danny Lee najwidoczniej umial, a wy? A moze od razu go nahajka?

Zamilkl, bo do jadalni wszedl rumiany Parker w towarzystwie dwoch ladniutkich dziewczat w bialych fartuszkach. Sprzatnieto stol, podano kawe i bita smietane. Izia od razu sie nia wysmarowal i zaczal oblizywac sie, jak kot, po same uszy.

— A w ogole, to wiecie, co mi sie wydaje? — zamyslil sie. — Jak tylko spoleczenstwo rozwiaze jakis swoj problem, natychmiast pojawia sie nowy problem tej samej wagi… ba, powazniejszy — ozywil sie. — Stad wlasnie wynika jedna interesujaca rzecz. W koncu kiedys przed spoleczenstwem pojawia sie problemy tak zlozone i trudne, ze ludzie nie beda w stanie ich rozwiazac. I wtedy zostanie przerwany tak zwany postep.

— Bzdury — powiedzial Andrzej. — Ludzkosc nie postawi przed soba problemu, ktorego nie bedzie umiala rozwiazac.

— Ja nie mowie o problemach, ktore ludzkosc przed soba stawia — sprzeciwil sie Izia. — Mowie o problemach, ktore pojawiaja sie same. Ludzkosc nie stawiala przed soba problemu glodu. Po prostu glodowala…

— Ale zescie sie rozpedzili! — powiedzial Heiger. — Dosyc tego gadania. Tak jakby nic innego nie bylo do roboty, tylko mlec jezykiem.

— A co mamy innego do roboty? — zdziwil sie Izia. — Ja, na przyklad, mam teraz przerwe obiadowa…

— Jak chcesz. Chcialem porozmawiac o twojej ekspedycji. Ale oczywiscie mozemy to odlozyc.

Izia zamarl z czajniczkiem w reku.

— Poczekaj — powiedzial surowo. — Po co to odkladac? Nie ma takiej potrzeby, juz tyle razy bylo odkladane…

— No, a po co tak pleciecie? — zapytal Heiger. — Uszy wiedna.

— Co to za ekspedycja? — zainteresowal sie Andrzej. — Po archiwa?

— Wielka ekspedycja na polnoc! — obwiescil Izia, ale Heiger powstrzymal go gestem duzej bialej dloni.

— To rozmowa wstepna — powiedzial. — Ale decyzje o ekspedycji juz podjalem, srodki zostaly przyznane. Transport bedzie gotowy za trzy, cztery miesiace. A teraz trzeba wytyczyc ogolne cele i nakreslic program.

— To znaczy, ze ekspedycja bedzie kompleksowa? — zapytal Andrzej.

— Tak. Izia dostanie swoje archiwa, a ty swoje obserwacje slonca, i co tam ci jest jeszcze potrzebne…

— Dzieki Bogu! Nareszcie!

— Ale bedziecie mieli jeszcze przynajmniej jeden cel — powiedzial Heiger. — Daleki zwiad. Ekspedycja powinna przeniknac do bardzo odleglych terenow na polnocy. Musicie isc jak najdalej, dopoki nie skonczy sie wam woda i paliwo. Dlatego ludzi nalezy wybrac w szczegolny sposob, z wyjatkowa starannoscia. Wylacznie ochotnikow i wylacznie najlepszych z nich. Nikt tak naprawde nie wie, co moze was czekac na polnocy. Bardzo mozliwe, ze oprocz szukania papierkow i wpatrywania sie w lunety, bedziecie zmuszeni rowniez strzelac, przedzierac sie przez oblezenie i tak dalej. Dlatego w zespole beda wojskowi. Kto i ilu — to jeszcze do ustalenia…

— Im mniej, tym lepiej! — skrzywil sie Andrzej. — Znam tych twoich wojskowych, nie bedzie mozna pracowac. — Z irytacja odsunal filizanke. — I w ogole, nie rozumiem, po co nam wojskowi. Jaka tam moze byc strzelanina? Przeciez to pustynia, ruiny — skad strzelanina?

— Tam, bracie, moze byc wszystko — powiedzial wesolo Izia.

— Co to znaczy wszystko? A jesli tam diably urzeduja — to co, mamy ze soba zabrac popow?

— A moze jednak pozwolicie mi dokonczyc? — zapytal Heiger.

— Koncz — powiedzial zdenerwowany Andrzej.

Zawsze to samo. Jak juz spelnia sie jakies zyczenie, to na takich warunkach, ze juz lepiej, zeby sie w ogole nie spelnialo. Nie, figa z makiem. Ja tej ekspedycji panom oficerom nie oddam. Kierownik ekspedycji — Kechada. Kierownik naukowy i dowodca calej grupy. A jak nie, to idzcie do diabla, nie bedzie zadnej kosmografii, i niech sobie wasi feldfeble komenderuja Izia. Ekspedycja jest naukowa i dowodca ma byc naukowiec. W tym momencie przypomnial sobie, ze Kechada jest politycznie niepewny, i to go tak rozzloscilo, ze przepuscil czesc tego, co mowil Heiger.

— Co, co? — drgnal.

— Pytam sie, w jakiej odleglosci od miasta moze byc koniec swiata?

— A dokladniej poczatek — dodal Izia.

Andrzej gniewnie wzruszyl ramionami.

— Czy ty w ogole czytasz moje raporty? — zapytal Heigera.

— Czytam. Piszesz o tym, ze im dalej na pomoc, tym slonce bedzie blizej horyzontu. A wiec gdzies daleko

Вы читаете Miasto skazane
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату