wszyscy, co tu pracuja, i przewoznicy, i piloci, i pan. Chociaz ten szlak kosztowal miliard, wstep powinien byc ciezkim maszynom wzbroniony. Wszyscy, w dawnym sensie, znajdujemy sie w niebie. Czy nie mowi o tym nazwa kopalni — Graal? Tylko ze niebo okazalo sie paskudnie kapitalochlonne. Mozna bylo sie urzadzic lepiej. W parade weszla buchalteria. Wyplaty za ginacych sa spore, ale mniejsze od inwestycji, ktora zredukowalaby niebezpieczenstwo. Juz prawie skonczylem. Moze byc, ze tamci sie wykaraskaja, nawet jezeli ich zatopilo. Zaczyna sie odplyw, a pancerz Diglatora wytrzyma sto atmosfer na cal. Tlen maja na trzysta godzin. Marlin wyslal robocze poduszkowce i dal na remont dwa superciezkie. Bez wzgledu na to, co pan potrafi, nie warto.

Nie warto nadstawiac karku. Diglator nalezy do najciezszych...

— Pan obiecal skonczyc — przerwal mu pilot. — Spytam tylko jednym slowem, dobrze? A Killian? Gosse otwarl usta, rozkaszlal sie i usiadl.

— Przeciez po to mialem go przywiezc — dodal pilot. — Nie?

Gosse pociagnal dolny brzeg mapy, przez co furknawszy zwinela sie, wzial papierosa i powiedzial znad plomyka zapalniczki:

— To jego rzecz. Znal teren. A poza tym mial kontrakt. Nie moge zabraniac operatorom, zeby zawierali umowy z Graalem. Moge zlozyc dymisje i pewno to zrobie. I moge odprawic z kwitkiem kazdego bohatera.

— Pan mi da maszyne — powtorzyl spokojnie pilot. — Moge zaraz pogadac z Graalem. Marlin podskoczy, wyda zlecenie i koniec. Dostanie pan sluzbowo. Marlinowi wszystko jedno, Killian czy ja. A instrukcje umiem na pamiec. Szkoda czasu, panie Gosse. Prosze dac mi cos zjesc, umyc sie, a potem obgadamy szczegoly.

Gosse popatrzyl bezradnie na Londona i rozczarowal sie, jesli oczekiwal wsparcia.

— On pojdzie — odezwal sie jego zastepca. — Slyszalem o nim od tego speleologa, co byl latem w Graalu. On jest akurat taki, jak twoj Pirx. Cicha woda. Tylko fajki szkoda. Wykap sie, kolego. Tusze sa na dole. I zaraz wroc, zeby zupa nie wystygla.

Pilot, usmiechnawszy sie do Londona z wdziecznoscia, wyszedl. Po drodze podniosl swoj bialy helm tak energicznie, az wszystkie koncowki wezow uderzyly go po bokach skafandra. Ledwie zamknal za soba drzwi, London jal halasowac naczyniem przy podgrzewaczach.

— Co to da? — Gosse zadal ze zloscia pytanie jego plecom. — Ty tez dobry jestes!

— A ty maslany przyjaciel. Po cos dal Pirxowi maszyne?

— Musialem. Dal slowo.

London odwrocil sie ku niemu z garnkiem w rekach.

— Chlopie, puknij sie w czolo. Slowo dal! Taki, jak ci da slowo, ze skoczy za toba do wody, to dotrzyma. A jak da, ze bedzie sie tylko patrzyl, jak toniesz, to takze skoczy. Nie mam racji?

— Racja i racjonalnosc to nie to samo — Gosse bronil sie jeszcze bez przekonania. — Jak on moze im pomoc?

— Moze znalezc slady. Wezmie promiennik.

— Przestan! Lepiej poslucham Graala. Moze jest jakas wiadomosc.

Daleko bylo jeszcze do zmierzchu, choc sciemnilo sie od chmur, siadajacych wokol rozswietlonego grzyba wiezy. London krzatal sie przy stole, a Gosse, palac papierosa za papierosem, ze sluchawkami na uszach, odbieral jalowa gadanine bazy Graala z gasienicowkami, wyslanymi po powrocie smiglowcow. Jednoczesnie myslal o tym pilocie. Czy nie zbyt skwapliwie, bez pytan, zmienil kurs, by u nich wyladowac? Dwudziestodziewiecioletni dowodca statku z patentem zeglugi kosmicznej wielkiego zasiegu musi byc twardzielem i zapalencem. Inaczej nie wybilby sie tak szybko. Niebezpieczenstwo kusilo jego zuchowata mlodosc. Jesli on sam byl winien, to niedopatrzenia. Gdyby spytal o Killiana, wmusilby statek Graalowi. Nie zdawal sobie zreszta sprawy kierownik Gosse, po dwudziestu godzinach bez snu, ze niechcacy pochowal juz w myslach przybysza. Jak on sie wlasciwie nazywa? Wiedzial, ale zapomnial i wzial to za objaw nadchodzacej starosci. Dotknal lewego monitora. Zielonymi szeregami wyskoczyly litery:

STATEK: HELIOS DROBNICOWIEC II KLASY PORT MACIERZYSTY: SYRTIS MAIOR

DOWODCA PILOT: ANGUS PARYIS

DRUGI PILOT: ROMAN SINKO FRACHT: CZY PODAC LISTE TOWAROW

???

Zgasil ekran. Tamci weszli w swetrach i gimnastycznych spodniach. Sinko, chudy, kedzierzawy, przywital sie z zaaferowaniem, bo stos mial jednak wyciek. Siedli do zupy z puszek. Gossego uczepila sie mysl, ze ten zawadiaka, ktoremu powierzy maszyne, ma przekrecone nazwisko. Nie Parvis powinien sie nazywac, ale PARSIFAL, bo to pasowalo do Graala. Nie bylo mu jednak do zartow, wiec zabawe w anagramy zachowal dla siebie. Po krotkiej dyskusji, czy zjedli obiad, czy kolacje, nierozstrzygalnej przez roznice czasow: pokladowego, ziemskiego i Tytana, Sinko zjechal na dol, aby omowic z technikiem defektoskopie, szykowana na koniec tygodnia, gdy stos ostygnie i zasklepi sie mu prowizorycznie pekniecia obudowy, pilot zas z Gossem i Londonem wylonili w pustej czesci sali diorame Tytana. Obraz, utworzony przez holograficzne rzutniki, trojwymiarowy, barwny, z wyrysowanymi marszrutami, siegal od polnocnego bieguna po zwrotnik. Mozna go bylo pomniejszac lub powiekszac i Parvis zapoznal sie z cala przestrzenia dzielaca ich od Graala.

Goscinny pokoj dostal maly, lecz przytulny, z pietrowym lozkiem, biurkiem o pochylnej plycie, fotelem, szafka i prysznicem tak ciasnym, ze mydlac sie pod tuszem, wciaz uderzal lokciami o scianki. Polozyl sie na kocu i jal studiowac gruby podrecznik tytanografii, wziety od Londona. Poszukal najpierw w indeksie hasla LAS BIRNAM, lecz nie bylo go ani pod „L“, ani pod „B“. Nauka nie przyjela tego miana do wiadomosci. Kartkowal ksiazke, az dotarl do gejzerow. Podlug autora bylo z nimi nie calkiem tak, jak mowil Gosse. Tytan, krzepnac szybciej niz Ziemia i reszta wewnetrznych planet, zamknal w swych glebiach olbrzymie masy skomprymowanych gazow, ktore u zalomow jego skorupy napieraja na osady starych wulkanow oraz podziemne sieci ich magmatycznych zyl, rozkorzenionych na setki kilometrow i przy okreslonej konfiguracji synklin oraz antysynklin moga sie przebijac do atmosfery fontannami wysokopreznych cial lotnych. Mieszanina, skomplikowana chemicznie, zawiera dwutlenek wegla, zamarzajacy niezwlocznie w snieg, ktory niesiony wichrami, zasciela rowniny i stoki gorskie gruba warstwa. Angusa zniechecil rychlo suchy tok wywodu. Zgasil swiatlo, okryl sie, zaskoczony nieco tym, ze ani koc, ani poduszka nie podfruwaja, bo przywykl bez mala przez miesiac do niewazkosci — i zasnal natychmiast. Jakis wewnetrzny impet wytracil go z bezprzytomnosci w jawe tak nagle, ze otwarl oczy, siedzac, gotow wyskoczyc z poscieli. Bezmyslnie rozgladal sie dokola, masujac sobie szczeke. Od tego ruchu wspomnial, co mu sie snilo. Boks. Walczyl z zawodowcem, przeczuwajac z gory porazke i jak kloc runal znokautowany. Rozwarl szeroko oczy, cale pomieszczenie obrocilo sie jak sterownia przy naglym zwrocie, i ocknal sie na dobre. Jednym krotkim spieciem wrocilo wczorajsze ladowanie, awaria, spor z Gossem i narada u dioramy. Pokoik byl niewielki jak kabina na frachtowcu, co przypomnialo mu ostatnie slowa Gossego, zanim sie rozstali: ze byl za mlodu marynarzem wielorybnika. Golac sie rozwazal powzieta decyzje. Gdyby nie nazwisko Pirxa, pomyslalby dwa razy, zanimby tak bezwzglednie zazadal zgody na ten wyjazd. Pod strumieniami na przemian goracej i lodowatej wody sprobowal zaspiewac, ale wyszlo to bez przekonania. A wiec byl nieswoj. Czul, ze jego zamysl zakrawa na gorsze od ryzyka glupstwo. Oslepiany bryzgami bijacymi w podniesiona twarz, przez mgnienie obracal w glowie mysl o uniku. Ale wiedzial, ze to wykluczone. Tak moglby postapic jakis szczeniak. Wytarl sie porzadnie, zaslal lozko i juz ubrany ruszyl na poszukiwanie Gossego. Teraz zaczynalo mu sie spieszyc. A tu trzeba jeszcze sie zaznajomic z nie znanym modelem, potrenowac troche, przypomniec sobie wlasciwe odruchy.

Gossego nigdzie nie bylo. Od podstawy kontrolnej wiezy szly w dwie strony zabudowania, polaczone z nia tunelowymi przejsciami. Lokalizacja kosmodromu byla rezultatem niedopatrzenia czy zwyklej pomylki. Podlug bezludnej auskultacji zloza kopalin mialy tkwic pod dnem tej niegdys wulkanicznej doliny, wlasciwie starego krateru, ktorego kolisko wydely sejsmiczne skurcze Tytana. Wiec najpierw tu rzucono maszyny i ludzi i zaczeto montowac beczkowate ciagi mieszkalne dla gorniczych zalog, az poszly wiesci, ze pareset mil dalej rozposcieraja sie niesamowicie bogate i latwe w eksploatacji uranowe zloza. W zarzadzie projektu doszlo wowczas do rozlamu. Jedni chcieli likwidowac ten kosmodrom i wszystko zaczac od nowa na polnoco-wschodzie, drudzy upierali sie, ze tylko tu, a za depresja sa, owszem, zloza powierzchniowe, lecz plytkie, wiec malo wydajne. Zwolennikow likwidacji pierwszego przyczolka nazwal ktos raz poszukiwaczami swietego Graala, tak juz zostalo i nazwa Graal przywarla do terenu odkrywkowych robot. Ani kosmodromu nie rzucono, ani go nie rozbudowano. Poszlo na zgnily kompromis, wymuszony niedostatkiem sil, wlasciwie kapitalow. Wiec choc ekonomisci obliczyli iks razy, ze na dlugi dystans lepiej sie oplaci zamknac ladowisko w starym kraterze i skoncentrowac prace w jednym miejscu Graala, zwyciezyla logika doraznosci. Zreszta Graal dlugo nie mogl przyjmowac wiekszych statkow, a znow krater Roembdena — ten geolog go odkryl — nie mial wlasnego naprawczego doku, portalowych dzwigow przeladunkowych, najnowszej aparatury, i trwal wieczny spor o to, kto komu sluzy i kto ma co z tego. Podobno czesc zarzadu dalej wierzyla w uran lezacy pod kraterem, jakoz robiono troche probnych wiercen, lecz szly niemrawo, bo ledwie sciagneli tu troche ludzi i mocy, zaraz Graal, interweniujac przez dyrekcje, zabieral ich do siebie i znowu zabudowania pustoszaly, a maszyny stawaly, porzucone wsrod mroczniejacych wokol scian Roembdena. Parvis, podobnie jak inni przewoznicy, nie uczestniczyl w tych tarciach i konfliktach, choc musial sie troche znac na nich z zewnatrz, bo wymagala tego delikatna pozycja kazdego czlowieka z transportu. Graal chcial wciaz wymowa dokonanych faktow zlikwidowac kosmodrom, zwlaszcza po rozbudowaniu wlasnego ladowiska, a Roembden mu w tym bruzdzil, zreszta bruzdzil, czy nie bruzdzil, okazal uzytecznosc, gdy znakomite betony Graala poczely sie zapadac. Na prywatny uzytek uwazal Parvis, ze korzenie tego chronicznego rozdarcia sa natury psychologicznej, a nie finansowej, bo powstaly dwa lokalne i przez to juz sklocone ze soba patriotyzmy, krateru Roembdena i Graala, a reszta byla poszukiwaniem argumentow na rzecz kazdej strony. Tego lepiej nie nalezalo

Вы читаете Fiasko
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×